czwartek, 26 kwietnia 2018

Nie chcemy dziś od was uznania...

...ni waszych mów, ni waszych łez (z Marszu Pierwszej Brygady).
Witam,
Przeglądając kalendarz przedwyborczy znać nieuchronnie, że czas względnej równowagi (nie okłamujmy się, że w terenie na ogół cohabitation) zmierza ku nowym zmaganiom. Przez najbliższe dwa lata nie będzie miesiąca nienaznaczonego ogłoszoną lub faktyczną kampanią wyborczą.
Przez trzy lata dokonano niepojęcie, jak na tutejsze, współczesne warunki, wiele; porównuję to nieraz do 18. lat niepodległości międzywojennej ('dwudziestolecie' to piękne, ale wyolbrzymienie), gdy dokonano skoku nieporównywalnego z ciągłościami wydarzeń znanymi z nie tylko polskich dziejów. Nie będę robił wyliczanek, kto ma zmysły i umysł-niech korzysta.
Zwrócę jednak uwagę na ponadczasowe, moim zdaniem, dzieło trzylecia. Dokonało się ono samoczynnie, wynikło z samego radykalizmu, który wziął na siebie personalnie Prezes Kaczyński i Ci, którzy na stos, rzucili z Nim swój życia los...
Dziełem tym jest autolustracja rzeczywistości. Nie dokonała się ta przez badanie, przez odkrywanie przeszłości, wywołała się sama, dzięki wstrząsowi układem, który przez wszystkie lata 'radioterapii' PRL-u, rozpoczętej w Magdalence, utrwalił się, powiązał, nowotworząc tkankę elit i elitek, w sposób mający być, trudno dostrzegalnym, związkiem wynikowym tzw. postkomuny i tzw. demokracji. Sam establishment tej tkanki, który z gorzały prostej w Magdalence przeszedł w armagnac u Sowy, z dacz podwarszawskich przeleciał do apartamentów podbrukselskich, doprowadził do odruchu wymiotnego nawet najbardziej konformistycznie nastawioną część społeczeństwa i wybory 2015 r. wreszcie WYGRAŁ, a nie 'skoalicjonował' Obóz Niepodległościowy. Wygrał i nie siebie ustawił, ale zaczął i w tym nie ustaje, podnosić i ustawiać Polskę. Wstrząs ten obudził wszystkich i każdy momentalnie pokazał, niepytany, jakie są jego pierwsze skojarzenia po wyrwaniu z ćwierćwiecznej sjesty.
Bez żadnych zabiegów wreszcie wprost wiadomo komu tak naprawdę, a nie deklaratywnie, służą wszystkie ośrodki myśli, opinii, przetwarzania finansów. Co, ale konkretnie, dla kogo, indywidualnie, grupowo, środowiskowo, medialnie oznaczają wielkie, choć jak się nagle okazało niepojęcie puste,  w propagandowo większościowym wymiarze, słowa i frazy: życie, demokracja, chrześcijaństwo, bycie w Europie, wolność, intelektualizm, suwerenność, polskość, patriotyzm, pamięć, obronność, wielowymiarowość, kultura, bezpieczeństwo, sprawiedliwość, samodzielność, hierarchia, edukacja, tożsamość, rodzina, uczciwość, praworządność, elita i wiele, wiele innych.
Słownik publicznej polszczyzny, przestał być słownikiem wyrazów bliskoznacznych, a stał się słownikiem wyrazów jednoznacznych. I nagle okazało się, że ta jednoznaczność jest na ogół, ilustrując osiowo, dla jednych N, dla drugich minus N. Nagle, bez żadnego przymusu, wiadomym się stało, że od dawna nie ma żadnych komuchów, żadnych styropianów, żadnych moherowych beretów, ani wolnomyślicieli, żadnych milionerów, ani bezrobotnych. Są patriotyczni państwowcy i irrelewantni ludzie z boku. Każdy niby chce 'dobrze', tylko dla pierwszych to znaczy 'dobrze', a drugich 'chce'. 
Opadły momentalnie wieloletnie immunitety, że kiedy ktoś jest na X stanowisku, w Y środowisku, znał Z, to znaczy że jest synonimem ładu i przyzwoitości, lub nader przeciwnie, ważne stało się co on konkretnie głosi, a przede wszystkim robi.
Jak wspominał niegdyś Tadeusz Broniarek (nie aby mój idol), że w Ambasadzie w USA, za głębokiej komuny, okazano mu kurtuazyjne poważanie za to, że zna angielski i trzy inne języki (kiedyś mówiono po prostu cztery), ale zapytano głównie: co ma pan w nich do powiedzenia?
Dziś, po raptem trzech latach wiemy bez problemu, co kto w swym języku: technokratycznym, religijnym, artystycznym, akademickim, medialnym, mieszczańskim, szołmeńskim, politycznym, urzędowym, wsiowym, młodzieżowym, starczym i każdym innym ma do powiedzenia, przemycenia i zamilczenia.
Z tej wiedzy, przez przełomy czterech kampanii, czas korzystać.
Pamiętając, że:
Mówili, żeśmy stumanieni, nie wierząc nam, że chcieć to móc!
Laliśmy krew osamotnieni, a z nami był nasz drogi Wódz!
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 26. kwietnia 2018 r.

niedziela, 8 kwietnia 2018

Do A. Zandberga (Partia Razem) i PT Czytelników


Dr Adrian Zandberg
Zarząd Krajowy Partii Razem
                                               w Warszawie

Panie Doktorze,

            Jako jeden z wielu adresatów pozwolę sobie odpowiedzieć Panu na odezwę List do fanatyków.[1] Przepraszam, że nieco późno, ale fanatycy spraw mają wiele.
            To, że się „nie zgodzimy”, to nie tylko pewne, ale przede wszystkim niemożliwe, gdyż teza prawdziwa jest z góry, a nie polemicznie, niezgodna z fałszywą. Fałsz nie jest jednakże na ogół dialektycznym zaprzeczeniem prawdy, a na ogół, jak w Pańskim wywodzie, wywodzeniem tezy z błędu, a tu jest takich sporo. Jeśli pośród ‘dokładania starań, by Polskę nieco do Danii upodobnić’[2] znajdzie Pan chwilę na wejrzenie w temat, to myślę, w tym będziemy się mogli zgodzić.
            Przepraszam za skróty, ale swój tekst wszakże Pan zna. Tam gdzie ‘wy’, tam rozumiem, że to oczywiste, bezideologiczni racjonaliści.
1. ‘Wy’ wierzycie, że zapłodniona komórka jajowa to osoba ludzka.
Odpowiadam. Żadnej szczególniejszej wiary, niż w to, że tlenek wodoru jest wodą i występuje w trzech stanach skupienia, tu nie trzeba. Sam pisze Pan: „zapłodniona”, a więc zmodyfikowana przez inną komórkę ‘zapłodniającą’. Skoro komórki te są ludzkie, obie genetycznie różne od ‘zapłodnionej komórki jajowej’, to ta jest nowym człowiekiem, jak lat temu ca 40 np. Pan czy ja.
2. My wiemy, że bez układu nerwowego...
Owszem, bez układu nerwowego nie da się ‘myśleć, ani czegokolwiek odczuwać’, przy czym funkcjonowanie tegoż układu niekoniecznie skutkuje funkcjonowaniem tych procesów, co więcej układ nerwowy jest pierwszym powstającym w rozwoju prenatalnym człowieka i nie powstaje tenże znikąd, a właśnie          z ożywionej materii zygoty, zatem strukturalny układ nerwowy nie jest znamieniem człowieczeństwa, a znamieniem tym jest zdolność takowego instalacji. Zdaniem Pańskiej partii 30 lat temu został Pan, bez pytania o zdanie, przywieziony do Polski, czy zatem uważa, że jako 9. latek nadal nie był osobą ludzką?[3] W sposób oczywisty kilkutygodniowy zarodek różni się od człowieka zdolnego do samodzielnego życia. Każdy człowiek różni się od pozostałych w sposób oczywisty i nie zależy to jedynie od wieku. Zdolność do samodzielnego życia nie jest znamieniem człowieczeństwa, lecz jak samo pojęcie ukazuje odniesieniem do życia jako takiego, które  w owych słowach Pan konstatuje. Skoro uzyskał Pan stopień naukowy, to i uprzednio świadectwo maturalne, zatem zakładam, że elementarną wiedzą o biologii m. in. człowieka winien dysponować.
3. ‘Wy’ głosicie, że płód trzeba donosić (...)Nawet gdy jest dotknięty (...) wadą. Ma się urodzić tylko po to, by umrzeć podczas porodu.
Nic takiego nie ‘głosicie’, tylko stwierdzamy fakt; podobnie jak nikt nie ‘głosi’ rotacji pór roku. Płód owszem trzeba donosić, gdyż jak stwierdziła nauka dość dawno, jest to człowiek w pewnym wieku. Podobnie dziecko ‘za wszelką cenę’ trzeba wychować, człowiek dorosły za wszelką cenę powinien mieć możność godnej samodzielności, starzec za wszelką cenę powinien być otoczony opieką i spokojem. Przede wszystkim człowiek za wszelką cenę powinien mieć poczucie (choćby, a przede wszystkim wtedy, nie był tego świadom) bezpieczeństwa przed odebraniem mu życia, przed tym czasem, który w swym genotypie ma potencjalnie zakodowany w chwili poczęcia. Skoro moje (Pańskie zapewne też) prywatne utrzymanie przy życiu i tegoż zabezpieczeniu wymaga poświęcenia ‘wszelkiej ceny’, to także człowieka mi danego pod opiekę, tu zaś szczególną, bo połowicznie umocowaną w całkowicie mojej naturze. Powiedziałby ktoś, że ‘lewicowe’ myślenie, nie, po prostu prawno-naukowe.
            Płód, jak każdy człowiek bywa chory, także nieuleczalnie, także śmiertelnie. Jest m. in. Pana nadużyciem demagogicznym rozróżnienie, że ludzie bywają chorzy, a płody dotknięte wadami; proszę sobie wyobrazić konstrukt: ‘+S. Hawkinga nie trzeba było zabezpieczać za wszelką (i to niemałą) cenę, bo dotknięty był stwardnieniem rozsianym bocznym’ i mniemam błąd relatywizmu stanie się dla Pana czytelny.

      Każdy człowiek, od strony fizjologicznej, rodzi się tylko po to żeby umrzeć. Sztuka współczesna konstatację tę przeniosła nawet na tytuł filmowy: Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową.[4] Chwila, w której człowiek umrze i warunki w jakich się to stanie są, jak wszystko co jest w fizjologii uwarunkowane-przyszłe i niepewne. Może być to chwila porodu, może być katastrofa lotnicza, może być jubileusz 105. urodzin, zachorowanie nagłe i nieodwracalne, czy przewlekłe i cierpiane przez lata...

4. My widzimy w tym bezsensowne cierpienie (...) Średniowieczne barbarzyństwo.

Cierpienie nie bywa ‘bezsensowne’, gdyż nic co następuje takie nie bywa, a że wielu zdarzeń sensu, ani m. in. Panu, ani mnie niepodobna znać, to nie znaczy, że takiego nie ma. Nie znam np. sensu istnienia planety Neptun, co nie oznacza, że takiego nie ma.

            Skazywanie, np. kobiet, na tortury wynikać musiałoby z perwersyjnej woli człowieka. Poród zaś jako taki jest mechanizmem naturalnym, wiąże się z nim, bardzo dotkliwe nieraz, cierpienie. Postęp nauki wciąż dolegliwość jego, jak wszystkich cierpień naturalnych, pomniejsza, ale całkowicie wyeliminować w stanie nie jest. Poród dziecka z bezmózgowiem nie powoduje cierpienia istotniejszego niż większość innych porodów, natomiast uśmiercenie przedurodzeniowe takiego (jak każdego innego) dziecka powoduje cierpienie znacznie dolegliwsze, nie wspominając o nieuchronnym okaleczeniu matki (piszę tylko o aspekcie somatycznym). W aspekcie zmuszania:        w razie faktycznego ryzyka przyurodzeniowego zgonu matki wraz z dzieckiem, powinna funkcjonować i w aspekcie prawa tak obowiązującego, jak wszystkich racjonalnych projektów, funkcjonuje, konstrukcja kontratypu stanu wyższej konieczności, podobnie jak w ocenie indywidualnej wielu zabójstw, z którymi praktyka ma do czynienia.

Epoka nie jest kwalifikantem barbarzyństwa. W starożytnym barbarzyństwie np. matki rodziły, a następnie dzieci zrzucano ze skały. W XX wiecznym dzieci np. żydowskie przemysłowo uśmiercano w obozach koncentracyjnych. W XXI wiecznym, np.  w Norwegii uśmierca się dzieci do ‘poszczególnej sztuki’ w aborcji selektywnej. Używanie przymiotnika ‘średniowieczny’, jako inwektywy jest o tyle irracjonalne, że właśnie średniowiecze jest wynikowo epoką najbardziej postępową w dziejach cywilizacji, porównując stan startu z dorobkiem spuścizny dla epok umownie następnych.

5. Dla ‘was’ antykoncepcja hormonalna (...) grzech, niemalże zabójstwo (...)in vitro(...)starać o dziecko.

Antykoncepcja prekoitalna (także hormonalna, także mechaniczna) jest środkiem, którego stosowanie leży w ocenie moralnej, także grzechu przeciw szóstemu, a nie piątemu przykazaniu i zapewne nie dotyczy to tej odpowiedzi, nie ma tu bowiem „niemalże zabójstwa” (tak jak nie ma takiego pojęcia w ogóle. ‘Antykoncepcja’ hormonalna, lub inna chemiczna, postkoitalna, zwana przez część ‘waszego’ środowiska, makabrycznie ‘awaryjną’, nie jest żadną ‘antykoncepcją’, a środkiem wczesnoporonnym usiłującym zabić lub zabijającym dziecko        w fazie zarodkowej i nie ma tu także „niemalże zabójstwa”,            a zwykłe zabójstwo, lub takiego usiłowanie, a więc grzech przeciwko piątemu przykazaniu, który podlega ocenie także          z punktu prawa świeckiego. Nikt racjonalnie nie ‘przeklina’ reprodukcji in vitro, gdyż takowe byłoby wyrazem bezsilnego zabobonu. Reprodukcja in vitro jest natomiast formą aborcji selektywnej in statu nascendi, tym bardziej drastyczną, że immanentnie ukierunkowaną na poczynanie ludzi z góry skazanych na śmierć, podobnie jak np. w Chinach w celu tzw. pozyskiwania tkanki zarodkowej.

6. Dla nas to zwykłe osiągnięcia nauki...

Każdy wytwór myśli ludzkiej jest ‘zwykłym osiągnięciem nauki’, w założeniu mającym pozwolić ludziom żyć lepiej, zawsze niektórym ludziom, choćby było ich wielu. Takim była infrastruktura masowej eksterminacji ludności, statki niewolnicze, łagry, broń i środki masowej zagłady, gilotyna itd. Osiągalność naukowa nie warunkuje poprawności etycznej.

7. ‘Wy’ chcecie, żeby ludzie podporządkowali swoje życie nakazom biskupów.

Choćbyśmy chcieli, nie ma to, nie miało i mieć nie będzie racji bytu. Biskupi nie wydają ‘nakazów’ dotyczących wszystkich ludzi, gdyż nie dysponują taką mocą sprawczą. Jeżeli stosują zalecenia, nawet formułowane także wobec społeczności pluralistycznej wyznaniowo i bezwyznaniowo to jako stanowisko w sprawie umocowane w woli Boga Stwórcy, liczenie się z którą zależy od liczenia się z realiami funkcjonowania świata, które determinują prawo naturalne. Ochrona życia ludzkiego wynika z samego faktu niezależności zjawiska życia na Ziemi od woli jakiegokolwiek człowieka, który wszakże sam uprzednio żyje, a nie  z woluntaryzmu np. biskupów.

8. My uważamy, że każdy ma wolną wolę...

My także tak uważamy, także uważamy, że po to, by samodzielnie dokonywać wyborów. Wolna wola nie pochodzi jednak od ustanowienia człowieka, gdyż jak sam Pan zauważa, człowiek ową ‘ma’, a nie tąż ‘nabywa’. Samodzielne dokonywanie wyborów jest emanatem człowieczeństwa, przy czym pociąga za sobą odpowiedzialność, także gdy wybór ten dotyczy, jak na ogól, innych ludzi, przez społeczność egzekwowalną.

            Dalsze Pana wywody pozostają już w kręgu frustracji politycznej, więc nie tu miejsce na tychże kwestionowanie, zaznaczam tylko, że:

1. Skoro pisze Pan o rodzeniu „nieuleczalnie chorych niemowlaków”, to szczęśliwie szybko odszedł był od frazeologii ‘płodów’.

2. Nie ‘policjanci i prokuratorzy’ kształtują ludziom sumienia, a przyrodzona zdolność rozróżniania dobra od zła, której pojmowanie jest miarą zdrowia psychicznego oraz dorobek nauki, którego ogląd jest miarą poziomu zdolności intelektualnej.

3. Poglądy na aborcję nie wynikają z samej wiary, lecz przede wszystkim z obiektywnej konstatacji człowieczeństwa jako odrębności gatunkowej w świecie istot żywych. Tak samo rodzenie dzieci nie jest wytworem fideistycznym, a naturalnym skutkiem poczęcia i bycia          w ciąży, co następuje w życiu rodzin religijnych, obojętnych religijnie, a także ateistycznych, czy irracjonalnie antydeistycznych.

4. Poczęcie, ciąża, życie nowego człowieka nie dotyczy tylko Polek, gdyż każdy ten etap życia dotyczy przynajmniej trojga ludzi: matki, ojca i przynajmniej jednego potomka, o czym Pan zdaje się wiedzieć praktycznie.

5. ‘Sprawy’ te są całkowicie oczywiste i nie ma tu miejsca na kompromis- sensowny, czy bezsensowny, czyli stanowisko uzgodnione, podobnie jak w przypadku np. wzoru na pole koła, czy zjawiska grawitacji. Ostatnią kwestią jaka miałaby tu znaczenie jest wiek, ubranie  i autorytet biskupów dla Polek, Polaków, mężczyzn czy kobiet.

            A pogróżki o wojnie i ‘sprawiedliwej cenie’ niech Pan sobie zarezerwuje na bliższą kampanię wyborczą, gdyż śmiem sądzić, że cenę Pańskich plakatów uzna Pan za przynajmniej nieuzasadnienie wysoką.

                                                                       (-) Szymon Różycki



[1] Super Express nr 70 (24-25.03), za: Angora nr 13 (1.04.2018, s. 11.
[2] vide: partiarazem.pl/zarzad/.
[3] ibidem.
[4] Polska 2000, reż. K. Zanussi.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Śmierć zwarła się z życiem...

... i w boju, o dziwy, choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy (z sekwencji Wielkanocnej).
Witam,
Te słowa średniowiecznego utworu liturgicznego, który podsumowuje wykład wczorajszego orędzia Exsultet, podsumowują też istotę obchodu Wielkiego Triduum Paschalnego.
Na dobrą sprawę nie byłoby szczególnego celu, aby co roku 'obchodzić' zdarzenia, które wg wiedzy-stosunkowo dawno nastąpiły, a wg wiary-raz na zawsze uporządkowały całościowe funkcjonowanie osi Stwórca- dzieło-człowiek. Wystarczyłoby zapewne, z grzeczności, wspomnieć je, jako ważne, lecz dokonane. Podobnie jak z urodzinami, miło pogratulować, tylko poza względami administracyjnymi, niewiele z tego wynika. Tym nie mniej jednak właśnie Wielkie Triduum, także w swej formie ciągłej, jest właśnie Obchodem. Nie ujmując nic np. Bożemu Narodzeniu czy Zesłaniu Ducha Św., są one Uroczystościami, z Oktawami, ale nie zawierają bardzo znamiennej dla Wielkanocy dominanty 'przejścia' (nb. wprost Pascha). Od Niedzieli Palmowej do Niedzieli Białej, następuje przejście: czasu (kalendarz liturgiczny jest tu implikowany kalendarzem synagogi), jawności Chrystusa (Króla-skazańca-Zmartwychwstałego), po ikonografię drogi: wjazd do Jerozolimy- Droga Krzyżowa-droga do Emmaus. Podstawowe Przejście następuje jednak w chwili, nikomu nie znanej-zwarcia się śmierci z Życiem. Uroczystością jest oczywiście Niedziela Zmarwtychwstania, ale trzy Dni Triduum stricte, są dniami 'poza kalendarzem'-nie mają rang, czy klas, tylko są etapami czasu samymi w sobie- co w Obchodzie właśnie, nie wspomnieniu, widoczne jest w Porządku Mszalnym: od wejścia Mszy Wieczerzy Pańskiej do Błogosławieństwa Paschalnego Mszy Rezurekcyjnej (w Polsce, w obrządku zachodnim, na ogół de facto podzielonej na dwie celebracje).
Ponadczasowość Obchodu Paschalnego znamionuje też, w postrzegalnych warunkach, tegoż ruchomość kalendarzowa. Zależność pory świętowania od zdarzenia kosmicznego (pierwsza niedziela, po pierwszej wiosennej pełni Księżyca) wyrywa Wielkanoc z ram kalendarza, przez co nie jest stricte 'rocznicą', a właśnie Obchodem par excellence. 
Gdyby ten obraz miał charakter tylko liturgiczny, miałby znaczenie liturgiczne, tym większe, im przeżycie liturgiczne jest dla osoby istotniejsze. Charakter ten jednak jest znacznie bardziej uniwersalny. Przejście z życia postrzegalnego przez śmierć do wielkiej niewiadomej dotyczy każdego, i przez te dwa tysiące lat nic się nie zmieniło. Chrystus wjechał do Jerozolimy jako, niemal powszechnie, oczekiwany Mesjasz, tu przeprowadził kumulację Swej aktywności misyjnej, wszedł w rozstrzygający konflikt z reżimem, sporządził testament, został w trybie nader doraźnym 'osądzony', skazany, poddany egzekucji, całkowicie prywatnie i tylko za przyzwoleniem administracyjnym (jak to skazańcy-w Polsce przynajmniej do 1988 r.) pochowany i co dalej? Na dobrą sprawę, w przeróżnych konfiguracjach jest to skrót cywilnego życiorysu  każdego człowieka: chwile chwały, czas wielkiej aktywności, nieuchronny konflikt i eliminacja. Kamień na grobie, o ile znajdzie się ktoś kto taki zafunduje, konfuzja bliskich, bo testament był szumny, ale pusty i życie ma się dziać na nowo: obawa przed wrogami zmarłego ('drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami'), szukanie nowych pomysłów (wycieczka do Emmaus, nie wiem za bardzo, po co?). Owszem zachowania dewocyjne jak najbardziej były, panie pobożne udały się do grobu  z olejami konserwującymi, powiedzmy zniczami i kwiatami. Dla Rzymian i rządu kolaboracyjnego 'rozruch miejscowy' się zakończył, na tyle dobrze, że tylko 'jeden człowiek oddał życie za lud'; dla rozjeżdżających się po święcie z Jerozolimy Żydów jeden z przestępców 'poszedł na łono Abrahama' (jakby tego nie rozumieć), a może i dobrze, bo przy okazji uratowano popularnego, jak się zdaje, Barabasza. 
Tak było i jest do dziś. Śmierć jest wydarzeniem, gdy ma nadejść, a już szczególnie gdy ktoś, a zwłaszcza wielu ma w niej swój interes. Jest wstrząsem gdy właśnie następuje; za wcześnie, za późno; czy się męczył; mógł jeszcze pożyć (jakby mógł to by pożył); sam sobie winien itd. Ale potem? Panie popłaczą, panowie podyskutują, kilkoro odetchnie z ulgą, a multum przejdzie do porządku dziennego. 
Stało się jednak inaczej, raz jeden w dziejach. Chrystus zmartwychpowstał jak powiedział. Wydarzyło się coś w co nie wierzyli nawet Apostołowie, ewentualnie traktowali jako wzniosły symbol przyszłego i nieokreślonego zwycięstwa, coś na miarę wspominanego po szabatach wniebowzięcia Eliasza. Zauważyć trzeba dla wspólnoty Starego Zakonu, jak i innych względnie spójnych teologii starożytności, ludzie nie kończyli wyłącznie rozkładem biologicznym. Wizja świata umarłych istniała, w Starym Testamencie jest bardzo wiele opisów spotkań i kontaktów ze zmarłymi, odnosi się do nich także nauczanie Jezusa. Nie była to jednak wizja w żaden sposób ucelowiona, zmarli gdzieś sobie są i to w zasadzie tyle. Ta niepewność Jutra (z wielkiej litery) była obok oczekiwania pewności politycznej napędem tęsknoty mesjańskiej. Nie do wyobrażenia jednak było, że Mesjaszem będzie izolowany politycznie człowiek z rzemieślniczej rodziny na prowincji, piećdziesięciu lat jeszcze nie mający, a wrogów nie tylko mający, ale poszukujący ich w porę i nie w porę. Tym bardziej, że na Mesjasza oczekiwali oficjalnie zwierzchnicy synagogi, a ten nie umiał nawet 'zwykłego' cudu pokazać Herodowi, zamiast o potędze opowiadał o zburzeniu świątyni Salomona i umarł na sposób plebejskich bandytów, sprzedany przez swojego 'jałmużnika'.
A jednak już dla samych uczonych Pisma nie była to śmierć nie budząca niepokoju. Na krótko przed ciszą paschalną, nieprzewidziane zdarzenia pogodowe, niewytłumaczalny znak w Przybytku. Wierzyć się nie chciało, ale niepokój się pojawił. Opowiadał ich zdaniem paranoiczne historie, ale jednak naruszyli swój spoczynek szabatu i zawracali głowę poganinowi Piłatowi, by niezwłocznie wystawić przy grobie straże i opieczętować, bo opowiadał coś o zmartwychwstaniu. To bardzo ważne, opowiadał o setkach innych, namacalniejszych, uwarunkowanych tu i teraz, przekonywalnych dla sfrustrowanego ludu, rzeczy, ale tu powieszenie na Krzyżu uważali za rozwiązanie tematu. Obawa przed Zmartwychwstaniem była jednak najsilniejsza. Opowieści o kradzieży przez uczniów były najpewniej naciągnięte dla Piłata, gdyż sami wiedzieli, że grób był profesjonalnie wykonany (dla żydowskiego arystokraty), a pogrzeb był zatwierdzony administracyjnie przez samego Piłata, nie zwodzonego przez Uczniów, a za potwierdzeniem centuriona.
Jezus umarł z pewnością. W przebiciu Serca oraz wypłynięciu Krwi i wody dogmatyka upatruje znaku Miłosierdzia, konsekracji sakramentów Kościoła, pobożność ludowa upatruje brutalne dobicie. W kryminalistyce jednak, którą armia rzymska miała względnie opanowaną, należy jednak widzieć tu administracyjne potwierdzenie zgonu- rozpad krwi i osocza. Dobito pozostałych powieszonych, łamiąc golenie by nie podciągając się, udusili się szybciej, a jako, że o Ciało Jezusa zabiegano, zgon potwierdzono i zwłoki wydano. Ciało pochowano, co pieczęcie rzymskie potwierdziły. Grób jednak rano był pusty. W tym momencie postrzegalnie rozeszły się drogi człowieka Jezusa z Nazaretu i Boga- Człowieka Chrystusa. Śmierć nie okazała się końcem, Koniec dopiero się rozpoczął. Gdyby była to śmierć owiana tajemnicą, śmierć w oddaleniu, zaginięcie to i wątpliwości mogłyby być. Była to jednak śmierć tak spektakularna, tak katorżnicza, że nawet sceptycy, z którymi rozmawiałem po obejrzeniu filmu Pasja, co ciekawe nie kwestionowali śmierci, kwestionowali możność dożycia samej chwili ukrzyżowania, nie mówiąc o przeżyciu przybijania i wznoszenia na samej belce.
Dowodów na spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym w nauce różnych religii chrześcijańskich, badaniach nauk innych, a nawet samych próbach zaprzeczenia jest miliony.
Wskażę jednak na  dowód bardzo prosty. Świat starożytny pełen był religijności, każda religia coś obiecywała, bo inaczej nie miała by racji bytu. Ludzie, z mikroskopijnymi wyjątkami, byli bardzo prości, ale dlatego nienaiwni. Przekonywało ich to co tu dobre i tu złe. Jeżeli mieli nawet na coś czekać, to tylko na to co im może przynieść jakiś konkret. Nauczanie Jezusa, wbrew pozorom dzisiejszej części komentatorów, nie było idyllą dostatku, pokoju i demokracji, było trudne, groźne, łamiące istniejące 'protezy' spokoju status quo. Sama zapowiedź Zmartwychwstania była nie tylko irrealna biologicznie, ale bezzasadna-skoro ma zmartwychwstawać, to po co w ogóle umierać? A przede wszystkim, w jakim celu? Skoro, zaraz po Zmartwychwstaniu, nie nastąpi (i nie nastąpiło) żadne el dorado? Jezus także nie powiedział nigdy wprost przekonywująco po co ma zmartwychwstać, po to żeby wcześniej umrzeć? po to żeby się wypełniły proroctwa? po to żebyście mieli życie? Sam, jeżeli wskrzeszał, to zdało by się z ludzkich uczuć (Łazarz, córka Jaira), a zmartwychwstanie, jako środek do... uważał za coś niestosownego (przypowieść o bogaczu).  Gdybym miał doświadczenie mojego Patrona Apostoła Szymona (tego przedostatniego, ale pierwszego pewnie też), a nie dwa tysiące lat doświadczenia Kościoła, współczesnych nauk, cywilizowanych studiów i polskich realiów dostępności eklezjalnej, pewnie byłbym podekscytowany tak niespotykaną akcją jak współdziałanie z Mistrzem, ale już wizję zmartwychwstania dla zmartwychwstania uważałbym za egzaltację, której nie wypada kwestionować. Pamiętać trzeba, że to czasy, w których nie ma w użyciu elektryczności, silników spalinowych, mediów elektronicznych, ludzie wierzą, owszem, ale w to co sami, wspólnie, z dziada, pradziada sobie w swym kręgu przekazują, a nie w to co zasłyszeli.
I tu nagle Zmartwychwstanie Jezusa, staje się błyskawicznie przedmiotem bezdowodowej wiary kolejnych setek, tysięcy, milionów ludzi, którzy nigdy się nie zetknęli z tradycją mesjańską, z kulturą Starego Zakonu, nie tylko z Jezusem. Wierzą w cud człowieka z 'nikąd', niczego nie dający. Nie wierzą dla, ale przeciw. Widzą, że następcy tego Człowieka są wymordowywani, a wierzą jeszcze bardziej. Nigdy przedtem, ani potem, 'ocucenie' charyzmatycznego mówcy po skatowaniu nie dało tysięcznej części promieniowania etycznego, intelektualnego, sprawiedliwościowego, organizacyjnego, jak opuszczenie grobu przez zwleczonego z Krzyża Jezusa z Nazaretu, na obrzeżach Jerozolimy, wiosną ok. 27 r. Nie jest to możliwe, ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Przewidział to zresztą, bezemocjonalnie, z logiką nader prawniczą, już niedługo po upublicznieniu Kościoła, autorytet żydowski Gamaliel, ale co by nie powiedzieć uczony w Prawie.
Właśnie brak ewidentnego dowodu na sam przebieg Zmartwychwstania jest tegoż najwłaściwszym dowodem, gdyż gdyby widział Je ktokolwiek, to właśnie on mógł kłamać, on i kolejni mogli się i dalej wprowadzać w błąd. Powstałoby podanie o Zmartwychwstaniu, a nie wiara w Zmartwychwstanie. A z wiarą, jak z wiarą, jeśli nie ma w co i po co szybko wygasa.
Czcimy jednak, nosimy jako swój znak, pieczętujemy się Krzyżem, a nie znakiem pustego grobu. Oczywiście bo Krzyż jest conditio sine qua non Zmatwychwstania Chrystusa. Właśnie Śmierć bezdyskusyjna potwierdza pewność zMARTWYCHwstania, a nie ocknięcia, Śmierć haniebna potwierdza bezinteresowność Zmartwychwstania, Śmierć męczeńska potwierdza wielkość Zmartwychwstania, Śmierć zbędna potwierdza niezbędność Zmartwychwstania. Śmierć człowieka potwierdza Bóstwo Chrystusa. To, że Bóg musiał umrzeć by zmartwychwstać potwierdza, że człowiek nie umiera by wszystko się skończyło, ale by koniec był ciągłością. Religie jak wspominałem, wierzyły w różne formy 'żyć po śmierci', ale nie miały na nie szczególnego pomysłu, współczesny laicyzm pokrywa indolencję opowieściami, o tym, że 'coś tam będzie'-na Księżyc latają, a nie wiedzą gdzie polecą, kiedy ich apopleksja trafi, chciałoby się powiedzieć.
Noctem quietam, et finem perfectum concedat nobis Deus omnipotens... zwieńcza ostatni pacierz dnia. Właśnie (przeciwnie do nietrafnego moim zdaniem tłumaczenia polskiego): finem perfectum, nie mortem perfectum. Gdyż śmierć jest etapem, byłym przejściem, a koniec (oby doskonały) jest w czasie teraźniejszym. Dlatego pewność KOŃCA, a nie 'wielkiej niewiadomej', daje noc spokojną (nox quieta). Właśnie jak mówi dzisiejsza sekwencja: poległ w boju... [lecz] króluje Żywy.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 1. kwietnia 2018 r. w  Niedzielę Zmartwychwstania