piątek, 23 lutego 2018

In dubio pro reo

Witam,
Są sytuacje, w których niedobrze jest zabierać głos, ale także niedobrze jest milczeć. Sytuacja takiej ambiwalencji dotknęła mnie niedawno, w sprawie, w której także, mniemam od początku, nie było całkiem trafnego rozwiązania, ale cóż "sprawiedliwość będzie w Niebie", jak mawia Mistrz najprostszych i najcelniejszych odpowiedzi Ks. Profesor Karol Szumacher. 
Mowa o causae SSR w Żyrardowie Mirosława Topyły. Nie było myślę, ostatnimi czasy, bardziej konfliktowego zbiegu osób, zdarzenia, tła i procesu. Jestem najzwyklejszym prawnikiem, nieaplikowanym, lecz być może, w przeciwieństwie do niektórych, społecznym znaczeniem myśli prawnej interesuję się bardziej kontekstowo niźli branżowo. Moja pozycja na forum ocen społecznych jest mniemam oczywista, więc zdało by się tym bardziej niełatwo zabrać głos. Pozwolę sobie zatem z dystansu, ale najprościej. Zastrzegam, że sprawy nie znam od strony aktowej, lecz jak pewnie 99 % wypowiadających się z obserwacji medialnej, z tą może różnicą, że różnostronnej. Nie poczytuję tego sobie za jakiś wstrząsający subiektywizm, gdyż na podstawie tych samych danych, wszyscy (niezależnie od swej rzeczywistej wiedzy) formułują sądy publiczne i towarzyskie, różnicując te dopiero w kolejnych pryzmatach.
Odrzućmy, choć tylko na chwilę, wszelkie soczewki obserwacyjne. W lipcu 2017 r.  w monitorowanym sklepie na stacji paliw doszło do zdarzenia ujętego zapisem. Kobieta [nie wiem czy 'staruszka'] kładzie na kontuarze złożony w pół błękitny banknot i oddala się nieco zajęta czymś przy torebce. Mężczyzna w skórzanej kurtce dokonuje jakiejś drobnej transakcji i odwraca się nieco, chwilę przed tejże zakończeniem powraca wzrokiem, zdejmuje  ten banknot,choć nie wpatrując się weń  [leży w identycznej odległości od wzroku jego i sprzedawczyni], wkłada tenże [także nie wiodąc za tymże wzrokiem] do kieszeni kurtki zwyczajnym ruchem ręki [ani 'gwałtownym', ani 'skrytym'], sprzedawczyni spokojnie [nie zwróciwszy na to uwagi, bo trudno wywieść, że nie zauważywszy]  wydaje mu drobny bilon, który on chowa do portmonetki. Nikt z klienteli nie sprawia 'żadnego' wrażenia, ani biednych, ani bogatych, ani agresywnych, ani ociężałych, sprzedawczyni także robi wrażenie sprawnej w swoich czynnościach. Osoby nie sprawiają wrażenia jakkolwiek sobie znanych. I z publikowanych w najróżniejszych mediach, związanych z najróżniejszymi środowiskami wpływu-TYLE. Nie znam i mniemam niewielu komentatorów zna (chyba, że o tym nie wspomina) dalszych chwil mężczyzny, kobiety, sprzedawczyni i banknotu. Dodać wypada tylko, że obserwacja, tak beznamiętna, i tak wynika dopiero z transmisji w zwolnionym tempie, z iluminacją transmisji banknotu, ukierunkowaniem na ruch każdego wręcz palca. W formie zwykłego odtworzenia zapisu nic zakładam nie zwróciło by uwagi- podobnie jak w przypadku obrazów P. Breugl'a.
Wciąż podkreślam, zapominamy na razie o tym co wiemy ex post. Po analizie zapisu, pewnie na sygnał stratnej kobiety, widzimy [bo zapisu dźwięku brak, a o zeznaniach w przedmiocie rozmów-danych brak] przebieg znamienny dla wykroczenia przywłaszczenia mienia [pewne jest, że nie jest to plik błękitnych banknotów]. A tak w ogóle. gdyby uprzeć się przy odrzuceniu wszelkiej innej wiedzy, to nie wiadomo by było nawet czy to banknot (czy np. chusteczki), czy owi państwo nie są razem? No, ale do realiów. Zgoda wykroczenie i tyle.
Pierwszy pryzmat, dowiadujemy się, że mężczyzna to sędzia SR w czynnej służbie (aktualnie funkcyjny). Dwa kierunki uwagi: primo: sędzia za wykroczenie może być sądzony tylko w procedurze dyscyplinarnej, secundo: bycie sędzią to, legalnie, nie, a przynajmniej nie tylko, dystynkcja towarzyska niczym w Panu Tadeuszu. Sędzia jest w polskim ustroju konstytucyjnym stanem ewenementnym, zbliżonym pewnie najbliżej do stanu kapłańskiego, pewnie też przez lud uważanym za mającego być skrajnie 'ludzkim' wobec innych, a niewykonalnie 'nieludzkim' wobec siebie. Wszakże i o sędziach i o księżach en bloque jeżeli słyszy się uwagę życzliwą, to w tonie: 'to w końcu też człowiek'. Pamiętajmy, że jeden rozstrzyga, i to pewnie często, o niebie lub piekle dla penitenta; od wewnętrznego rozsądu drugiego, przy całym mechanizmie weryfikacyjnym, może zależeć, czy oskarżony o śmiertelne użycie broni opuści sąd do ZK z dożywotnio wymierzoną karą pozb. woln., czy jako uniewinniony z racji obrony koniecznej (w mikroskali takie klucze miał w ręku SSN W. Kozielewicz).
I tutaj, przynajmniej w dużej mierze, nie zgodzę się z opinią, że 'w takiej sytuacji...każdy przeciętny człowiek...', już by dawno był najciężej ukarany. Otóż myślę, że właśnie dla 'każdego przeciętnego człowieka' znalazł by się szereg okoliczności simplicite łagodzących (instytucja prawa wykroczeń, nieznana generalnie prawu karnemu), przede wszystkim zaś nie zrodziło by to żadnych społecznych kontrowersji. Codzienność przekracza literę prawa, i choć cechy indywidualno-podmiotowe nie mają kodeksowo wpływu na ocenę stopnia społecznej szkodliwości wykroczenia, to w praktyce mają, mniej co do wyrokowania, bardziej i to znacznie, do osądu: medialnego, towarzyskiego. Mało zwraca się uwagę (a jeśli to wyłącznie w kontekście kontrastu instancyjnego)  na fakt, że sędziemu w I. instancji  wymierzono najwyższy wymiar kary-złożenie z urzędu.
I tu jest właśnie drugi pryzmat: rozstrzygnięcie II instancji (tj. SN) zaprzeczyło temu ostatniemu w całości, nie co do kary, ale przede wszystkim co do winy-SSR Topyłę uniewinniono, a nie przekazano sprawy do ponownego rozpatrzenia. W tym momencie jednak sprawa została też rozpatrzona po raz pierwszy- przez społeczeństwo-pewien jestem, że o wyroku SA w Łodzi doprawdy mało kto wiedział. Wyrok uniewinniający miał rację bytu, o czy chwilę dalej, ale racji takiej nie miało uzasadnienie, przynajmniej tak prezentowane.
I tu myślę najważniejsze: w tej sprawie nie zwyciężył nikt, no ewentualnie abolicyjna koncepcja regulacji karnej, ale ma ona to do siebie, że podlega ocenom najskrajniej zależnym od tego, kogo stosowanie tej ustawy akurat dotyczy. 
Przede wszystkim nie 'wygrał' sprawy sędzia Topyła. Do orzecznictwa może wrócić, ale z jakim odium? W ilu sprawach wyłączać się będzie sam, a szczególnie na wniosek stron, z ogólnej klauzuli 'istnienia okoliczności mogącej wywołać wątpliwość co do bezstronności', w ilu orzekać będzie pod presją pytania: czy mimowolnie nie odwdzięczam się za tolerancjonizm wobec mnie, albo czy nie zaostrzam 'na siłę' właśnie by nie być o to podejrzanym?  W ilu sprawach będzie orzekał przed publicznością, prasą, świadkami, jako ten, który ma 'deficyty samokontroli', 'istotne roztargnienie'? Czy brał (sadze jednak, że tak), że już z zamknięciem posiedzenia internet będzie pełen komentarzy, najłagodniej 'złodziej wraca sądzić złodziei'.  W epoce mediów czy wróci do Żyrardowa, czy do Sanoka, nie ma najmniejszego znaczenia, no chyba, że do któregoś w wydziałów rejestrowych. Uniewinnienie od wykroczenia to jedno, ale od podstawy tego uniewinnienia uwolniony nie został, a to ciążyć mu będzie znacznie bardziej.
Nie zwyciężyło i nie mogło ramię sprawiedliwości Sądu Najwyższego. Rozstrzyganie drugoinstancyjne wypadło na czas intensywnej weryfikacji funkcjonowania, szczególnie personalnego, sądownictwa w Polsce. Co prawda skład orzekający z 'młodzieży urzędu', delikatnie mówiąc, złożony nie był, ale wiedział na pewno, że 'III.' instancją, będzie tu 'czwarta władza', równie delikatnie mówiąc, 'niezawisła i nie podlegająca wyłącznie ustawom'. Szybko i w pełni usprawiedliwienie przywołano, na pewno selektywnie, ale tam gdzie wolność słowa, nikt tego nie zabroni, prowokacyjne wypowiedzi: najpowszechniejsze, o 'opinii środowiska', ale też o 'nadzwyczajnej kaście' (expressis verbis za SNSA I. Kamińską); otóż nie ma 'środowiska', 'kasty', ani 'zawodu' (vide: art. 178 ust. 3 KRP), jest urząd sędziowski i tego się należało trzymać. Uzasadnienie ustne może, a nawet powinno być zwięzłe, a rozciągnięte było w nieskończoność i uwikłane w tyle okoliczności pogłębiających tegoż wątpliwość, że 'uzasadniło' tylko najistotniejsze wątpliwości. Czy składowi SN-owskiemu zabrakło koncepcji, że tu rozstrzyga się w procedurze dyscyplinarnej, ale materialnie o wykroczeniu, i sąd jest związany zasadą in dubio pro reo, że "nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego, a nie 'należy rozstrzyc', 'winno się uwzglednić'? Ta dyrektywność normy procesowej nie jest ułatwieniem, a ogromnym obciążeniem dla orzekającego, szczególnie w instancji kończącej. Tu taka wątpliwość istniała, prosta i fundamentalna, sędzia (wg monitoringu) nie skupił kierunku wzroku na 'kluczowy' banknot, nie rozejrzał się, nawet mimowolnie czy nie jest obserwowany, banknot przedstawiał wartość 3. paczek papierosów, więc po co miałoby do zdarzenia dojść? Natomiast rozstrząsanie w 'zwięzłym uzasadnieniu' dywagacji kogo jechał przesłuchać, co robił pierwszy raz w życiu, co potrafi odsunąć od siebie na czas wyrokowania, czy jest introwertyczny skomplikowało sprawę, aż do jej finalnego skompromitowania w mediach. SSR Topyła z obrońcami również zrobili wiele by wyszło co najmniej wątpliwie, opowiadając o płaczach dzieci, zmiennością płaczów, uśmiechów i uścisków, 'wyłapanych' w reportażach, jak mimika modelek na wybiegu, wyrzutami wobec mediów, jak to go poniewierały, no to teraz dopiero jego i przy okazji cały wymiar sprawiedliwości sponiewierały. Nawet jeśli doznał ulgi, to w sprawie o tym charakterze nie wolno okazywać satysfakcji jak w cywilnej o kwotę zadośćuczynienia. Skoro jest się pewnym sprawiedliwości i traktuje się poważnie starszych w urzędzie za stołem, to nie traktuje się rozstrzygnięcia na swoją korzyść jak trafienia w lotto.
Cóż mogło być lepiej? Od razu zrzec się urzędu w marcu 2017 r., oświadczając, że przy pewności niewinności, dla dobra sądownictwa, by nie wejść w status iudex suspectus, który jest bardziej umniejszającym sędziego niż iudex inhabilis (tak mnie przynajmniej uczono lat temu 24). Nie wiem, ale obawiam się, że i tak tzw. nikt by w to nie uwierzył, po drugie sam, gdybym był całkowicie pewien swej niewinności i nieniedbałości w tej sprawie, a zdarza się to (niczym w anegdocie o +Prof. T. Kotarbińskim z parasolem) aby dać świadectwo prawdzie, broniłbym swego imienia, po trzecie może naprawdę, jak rządca ewangeliczny kopać nie może, a żebrać się wstydzi. Nie chodzi tu o szukanie szansy 'wybielenia', chodzi o poddanie się ostatniej próbie osądu zewnętrznego, przy braku stuprocentowej pewności (tysiące razy zdarza się tak w życiu), a nie mając nonszalancji na powiedzenie, co mi zależy, i tak jutro pracuję w Banku Szwajcarskim; wtedy i tak powiedziano by, że w oświadczeniach majątkowych mają więcej niż mogliby zarobić przez 200 lat. Można było się nie odwoływać się od wyroku SA w Łodzi. Tyle, że confessio est regina probationum, skoro przyjmuje tak rygorystyczny wyrok 
I. instancji to czemu nie przyznał się od razu? Znów liczył na kolegów? 
Czy starzy doświadczeni sędziowie SN nie mogli inaczej przedstawić wyroku i uzasadnić mniej psychospołecznie, a bardziej jurydycznie? Pewnie mogli, i tak 'wyrok byłby wydany' wcześniej na korytarzu, a SN zarzucono by tylko 'prawnicze gadanie' (a jakie ma być, austriackie?).
Czy sędzia Topyła i jego obrońcy, pewni swej racji musieli ubiegać się o opinię biegłego? Pewnie nie, chcieli zasięgnąć opinii merytorycznej to ją otrzymali, a że musiała być bezstronna, to uwolniła go od odpowiedzialności za wykroczenie, ale uwolniła też od pewności kwalifikacyjnej na urzędzie. Nie jest więc sędzią niezdatnym, jest sędzią wątpliwym co do zdatności, o czym już było.
W sumie najpowściągliwiej postąpił Minister Sprawiedliwości, wnioskując do KRS o poddanie  sędziego procedurze dyscyplinarnej, a obecnie oczekując na doręczenie pisemnego uzasadnienia wyroku (co jest obligatoryjne). Do tej chwili jednak uważam, że Wiceminister zechciałby powstrzymać się od komentarzy medialnych. Realnie patrząc jednak perspektywy skutecznego wznowienia na niekorzyść są subminimalne, gdyż pozostaje wyłącznie wydanie wyroku w warunkach przestępstwa (niekoniecznie popełnionego przez skład), co na dzień dzisiejszy wydaje się ułudą, gdyż wszelkie, nawet 'oburzające' kontrowersje, przestępstwem nie są. 
Nie należało być na stacji paliw pod Sochaczewem w tamtej chwili, może nawet nie należało zostawać sędzią, tyle, że gdybym wiedział, że gdybym wiedział, że się przewrócę to bym nie wstawał.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 23. lutego 2018 r.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Horror z efektami

Witam,
Codziennie (no niemal) sięgam, ku przyciskowi Nowy post, no nie..., Post jest wciąż ten sam, i tak niemal 6 tygodni jeszcze, dlatego wolę jednak formułę nota, ale do rzeczy.
Spędzając kilka dni na badaniach w szpitalu, mam rzadką dla mnie (z wyboru) okazję stałego kontaktu z telewizorem. Jestem w tym bezkonfliktowy i zajmuję się i tak swoimi sprawami z 'trzeciego' świata, olimpiada daje tę ulgę, że tło tv jest mi przy tym do tego stopnia obojętne, a dla kolegów bezkonfliktowe, że 2 PLN składki pozwala na odcięcie, no z wyjątkiem nadziei (w sensie sportowym) na moją rówieśnicę (ku zaokrągleniu na moją korzyść) Justynę Kowalczyk, dekorowania Kamila Stocha, które daje satysfakcję porównywalną z sukcesami Roberta Lewandowskiego, kiedy przy absolutnej indolencji istoty tych sportów warto widzieć, że także tu jesteśmy Wyspą (niemal Wielkanocną) tzw. Europy, gdzie gwiazdy sportu są normalnymi prostymi ludźmi, a nie celebrytami (bez generalizacji, mówię o okazach spektakularnych) dla których sport jest jedną z ekstrawagancji życia, które ogólnie jest horrorem z efektami  i tak do meritum.
Któregoś z niedawnych wieczorów 'danodzienny' dysponent sterownika (normalny facet po 40.) zapowiedział, że będzie 'zajebisty horror z efektami', tym bardziej ucieszyło mnie, że nie czeka mnie nawet konieczność grzecznościowego przychylania się do opinii o skokach zawodników niemieckich czy norweskich o niewypowiedzianych talentach i niewymawialnych nazwiskach. Dziadek (nader energiczny weteran Syberii, który nadwerężył rękę prowadząc samochód, l. 87) powiedział: to nie na mój wiek, ale niech leci. Młody, pragmatyczny tirowiec, wziął laptopa i powiedział: widziałem, głupie. Jakimś trafem zaczął jednak lecieć: Ghost Rider M. S. Johnson'a z N. Cage'm. I jednak pojedynczymi rzutami oka przerywałem czytanie gazety, aż tąż odłożyłem. A odłożyłem w momencie gdy świetnie w modernistycznej aranżacji diabeł wplątał młodego sportowca, wcześniej grającego w nieco naiwnej scence miłosnej na krzewiastej pustyni, która mimochodem nasunęła mi obraz pustyni kuszenia, poprzedzającej Autorevelatio Dni, w mgliście dla niego zrozumiałe pactum pactorum podczas snu. Jak widać nie tylko Św. Józefowi ukazywał się Anioł, nie tylko wobec Niego bywał przekonujący i nie tylko Jego Rodzinie, chciał pomóc. Problem w tym cóż za Anioł? O tym, jak i późniejszych spostrzeżeniach trochę w nocie z 10. bm.-nieraz także dalej. Anioł opowiedział mu, że samo potwierdzenie kropelką krwi (cóż za anachronizm średniowieczny, nie PIN-em?) zapewni zdrowie jego ojcu, literalnie: następnego dnia obudzi się 'zdrów like horse'. I tak się stało! Oszołomiony z radości tatuś, oszołomiony synek; tatuś wraca do 'sportu'-przeskakiwania motocyklem kurtyny ognia i tam ginie. Johny wrzeszczy do napotkanego Anioła: "okłamałeś mnie!", tenże mu najspokojniej, "nie: obiecałem, że następnego dnia obudzi się 'zdrów like horse', i tak się stało, czyż nie?". Cóż za niepojęte kłamstwo?! Czyżby? prawda, aż w oczy bije, oprócz mowy o poranku, nie padło słowo. Mamy jednak rację, kłamstwo i to kłamstwo kłamstw-manipulacja. Coś już o tym było. Odtąd sportowiec ekstremalista staje się zakładnikiem anioła, wiemy już jakiego anioła- ojca kłamstwa, diabła in extenso. Owszem całość trwa pośród efektów, mniej lub bardziej horrorystycznych, bardziej fantasy, jest rok 2007 więc i świat stechnicyzowanej nowoczesności, ale i Miłości z dystansem (z dużego M-jak w nocie z 13.bm.). Poetyka 'easy rider', dużo ognia, sporo mordobicia, czytelna (daj Boże) gra scen ciemności i kadrów 'swiatłości' i doskonała tu para aktorska: N. Cage-E. Mendes (Roxanne), towarzyszący im sędziwy dybuk S. Elliot, postać tragiczna, zdrajca ostatniej sceny P. Cavnoudias ('diabeł w ludzkiej skórze', przypominający w poetyce kamerlinga McKenna w anioły i demony R. Howarda'2006) walczący w tle, ale z pełną determinacją o dusze: P. Fonda, W. Bentley (towarzystwo z piekła rodem). Walczący o dusze, jak zawsze, ale przede wszystkim walczący ze sobą. O to właśnie pyta Chrystus Pan faryzeuszy,  także nas, którzy niestety w tym dziele widzą tylko horror z efektami: Jeśli szatan wyrzuca szatana, to sam z sobą jest skłócony, jakże się ostoi jego królestwo?  Nie ostało się, ale tylko na czas pewien. W pewnej chwili jeden ze skłóconych diabłów wchodzi na ruiny cmentarza i pyta o ważny dlań szczegół, robotnicy niewiele wiedzą, lecz odsyłają do kościoła... pw. Św. Michała, o którym już z respektem wspominałem, w oknie tego opustoszałego kościoła pobłyskuje witraż z doskonale nam znaną (in spe) ikoną Św. Michała. Bohater Johny, któremu z dystansu towarzyszy i zbliża tęsknocie do świata 'po Bożemu'  Roxanne, przeżywa potworne rozmnożenie jaźni: jest rekordzistą sportu, mającym niezłego (?) manager'a, mimowolnym demiurgiem walki dobra ze złem (i na odwrót) z 'najważniejszymi' dla odbiorców niestety efektami, stęsknionym człowiekiem, badaczem pism apokaliptycznych; w końcu raz przyznaje się ukochanej: nie możesz! tylko ja żyję w dwóch światach. Czy tylko on? To równie ważne pytanie, jak spostrzeżenie, w komplikacji dwu światów można żyć wyłącznie z transcendentem zła; z Transcendentem dobra żyje się jedynie w prostocie jednego świata. Z błogosławieństwem Archanioła i pomocą porzuconego dozorcy cmentarnego, niedokonanego swego poprzednika, który odbywa karę wiecznego zawieszenia, niczym Piłat w Mistrzu i Małgorzacie M. Bułhakova, udaje mu się pokonać jednego ze skłóconych diabłów jego własną bronią-oddając mu współsprawców potępienia, o których już Chrystus Pan przypomniał w słowach: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!, sami zaś oni przypominają swą nazwę: legion, o którym jako najchętniejszym towarzyszu samotnych przypomniałem niedawno. Stary diabeł przegrywa zakład, uwalnia Johny'ego, powiada mu nawet: "możesz się ożenić" (jest rok 2007, jeszcze nie 'się zazwiązkować obupłciowo'-nawet diabłu do łba by to nie przyszło?), ale... Ale, nie traci swej pychy, znajdą się nowi, mają wszakże Mojżesza i proroków, nie słuchają, więc choć Pan zmartwychwstał, nie uwierzyli.
Horror z efektami, oglądałem, głupi; pewnie nie!
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 19. lutego 2018 r.

niedziela, 18 lutego 2018

Nostra Aetate po 53. latach

Witam,
 A choć władze żydowskie wraz ze swymi zwolennikami domagały się śmierci Chrystusa, jednakże to, co popełniono podczas Jego męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym.
wspomina w nr. 4 deklaracja ostatniego Soboru (II Watykańskiego) Nostra aetate, zatwierdzona 28. października 1965 r. przez Papieża bł. Pawła VI.
'W [ówczesnej] naszej epoce...', bo tak należałoby tłumaczyć arengę tego dokumentu Kościoła, sprawa kontrowersji w kwestii: odniesienia żydowskie-odpowiedzialność zbiorowa, była jak widać nośna jak dziś; tyle, że wtedy rozwiązanie tejże przez 'stronę gojską' Haeretz Israel przyjął z łaskawą satysfakcją.
W dzisiejszej i tutejszej, naszej epoce kwestia powróciła, choć oczywiście nie z zaskoczenia. Opowieści o 'polskich obozach zagłady', 'wrodzonym antysemityzmie' i in. trwały od lat, tak jak od lat stanowcze odpowiedzi polskich władz były na miarę stanowczości Geremka, Cimoszewicza, Rotfelda i in. Dopiero teraz, gdy Sejm VIII kadencji uchwalił wprost odpowiedzialność karną za bezpodstawne, publiczne przypisywanie Państwu lub Narodowi Polskiemu zbiorowej odpowiedzialności za szerokie spektrum zbrodni, gł. przeciwko ludzkości, szczeg. nazistowskich III Rzeszy, w czym szczególne (choć nie wynika to literalnie z ustawy) miejsce zajmuje holokaust Żydów; podkreślam, jak już w nocie sprzed dwu tygodni, 'Państwu lub Narodowi' en bloque (dobre imię osób lub ich grup chronione jest już dawno, z innych norm), wybuchła obsesyjna reakcja jawnego oburzenia i wprost groźby, ze strony, nawet nie Żydów, a właśnie światowego lobby żydowskiego, czyli mainstream'u Haeretz Israel, Światowego Kongresu Żydów, istotnej frakcji politycznej USA i in. liczących się ośrodków międzynarodowych. Co gorsza wyjątkowo perfidnie podsyca to miejscowa baza medialno-celebrycka, w sposób oczywisty w sprawie zainteresowana. Co najgorsze jednak odpór tej, pierwszej w dziejach współczesnych, tak uniwersalnej (jak uniwersalne jest lobby) kampanii nienawiści wobec Polski, stawiany przez Twórców styczniowej nowelizacji, organy władzy, w tym Premiera M. Morawieckiego jest słuszny, ale nietrafny. 
Bezustannie podnoszone są przez nas, bardziej/mniej intensywnie lub szczątkowo,  kwestie, także ocenne:
- równoległość wiktymizacji Polaków, Żydów i innych Narodów;
- równoległość sprawstwa zorganizowanego zbrodni III Rzeszy przez samych Niemców oraz zorganizowane jednostki wszystkich poza Polską państwowości okupowanych;
- funkcjonowanie w realiach okupacji zorganizowanej i spontanicznej pomocy Polaków (w tym duchowieństwa, głównie katolickiego) Żydom, pomimo najwyższego rygoru karnego;
- bezwzględne karanie 'szmalcownictwa' przez jednostki AK, które wykonywały to, choć miały doświadczenie międzywojennej i dawniejszej, stosunkowo powszechnej bezwzględności ekonomicznej wielu Żydów względem wielu grup społecznych polskich oraz mając na uwadze ryzyko wszelkiej działalności podziemnej;
- statystyki Yad Vaschem i Sprawiedliwego wśród Narodów...
- brak na terenie okupowanej Polski czasów okupacji, namiastkowej choćby, państwowości; zaś władze eksterytorialne były pierwszymi, które upubliczniły holokaust Żydów w wymiarze politycznym;
- funkcjonowanie wewnątrzżydowskiego problemu współodpowiedzialności za holokaust, tj.:
  • obojętności emigracyjnych (z l. 30.) elit finansowych żydowskich, gł. w USA,
  • kredytowania III Rzeszy przez instytucje finansowe o kapitale gł. żydowskim,
  • wyposażania niemieckiego aparatu zbrodni technologiami i surowcami koncernów z większościowym akcjonariatem i know-how żydowskim,
  • istnienia, także na terenie okupowanej Polski, także w obozach zagłady, zaś powszechnie w Europie zachodniej 'szmalcownictwa', a tam wręcz kolaboracji wewnątrzżydowskiej;
- tworzenie, także przez Żydów, zaplecza intelektualnego terroru stalinowskiego, przeniesionego w 1944 r. par excellence na polski grunt polityczny, policyjny, lecz także państwowotwórczy, z istotnym uczestnictwem niektórych Ocalałych w najbardziej zbrodniczym okresie 1944-1953 r.;
- pełne przyznanie się publiczne Państwa i społeczeństwa Polskiego, a także możliwe osądzenie w warunkach po 1989 r. wszystkich ujawnionych zamachów Polaków na dobra ludzkie, religijne i rzeczowe społeczności Żydów (także z dużą dozą domniemania).
To wszystko ważna, celowo dyskredytowana, utajniana TU i pośród świata,  prawda, wyłożona wyraźnie, choć nader fragmentarycznie (mimo to budząc wstrząs międzynarodowy) przez Premiera M. Morawieckiego w Muenchen 17. bm. Tak, ale nie w tym kontekście.
Tu najważniejsza jest jedna prosta odpowiedź:
Art. 55a ustawy o IPN... [po nowelizacji] penalizuje przedmiotowo przypisywanie odpowiedzialności, jw. in cumulo:
- publicznie;
- bezpodstawnie;
- zbiorowo Państwu lub Narodowi Polskiemu (nie Polakowi, grupie Polaków/'sąsiadów'...);
- poza licentione artistica lub dywagacją naukową (dywagacją, bo bezpodstawna konkluzja przestałaby być naukowa), lecz także i na tych samych zasadach:
rażące pomniejszanie odpowiedzialności rzeczywistych sprawców tych zbrodni ( w tym tak chętnie wspominanych 'szmalcowników', także polskich, eksterminatorów, także choćby jedwabnieńskich), byłoby to rzekłbym 'pomocnictwo post factum').
Wracając do zapisu nr 4 NE, artykuł ten wyraża taką samą myśl, innymi słowy:
A choć grupy Polaków wraz z pojedynczymi Polakami domagały się wówczas i dopomagały śmierci Żydów, jednakże to, co popełniono podczas Ich męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Polakom wówczas żyjącym, ani Polakom dzisiejszym i Ich Państwu.
Czy wówczas oburzenie międzynarodowe nie byłoby inne, o ile byłoby w ogóle?
Jeśli byłbym na miejscu Pana Premiera (choć nigdy na analogicznym nie będę) 17. bm., na pytanie tamtejszego młodzieńca (parafrazuję): "czy zostanę ukarany, gdy powiem, że słyszano, gdy pewni Polacy umawiali się w czasie wojny na jutrzejsze wydanie sąsiadów-Żydów do gestapo?" odpowiedziałbym prościej:
W oparciu o ten artykuł na pewno nie, w oparciu o inne,  mogłoby być to dochodzone, gdyby nosiło znamiona oszczerstwa lub zniewagi, ale:
gdybym ja powiedział publicznie, że było, a być może i jest praktyką Żydów (i to nieokreślonych) rytualne zabijanie niemowląt ochrzczonych, najpewniej byłbym przynajmniej oskarżony w oparciu o art. 257, do 256, a mógłbym w oparciu o art. 212 par. 1 KK. Natomiast, gdyby okazało się, że prawdą jest, iż wspomniani Polacy tak się umawiali, a zbrodnię zabójstwa tych Żydów, przerzucał wyłącznie na gestapo i Niemców, podlegałbym odpowiedzialności z art. 55a par. 1 ustawy o IPN.
Ze swej strony, skoro nie obawiam się krytycznie recenzować na forum publicznym wypowiedź Premiera Państwa, dowodzi mniemam, że Państwo to jest demokratyczne i wolność słowa, do granicy kolizyjnej, zapewnia.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 18. lutego 2018 r. 


wtorek, 13 lutego 2018

Żyłem z wami, płakałem z wami (za Wieszczem Słowackim)

Witam,
Dziś tzw. ostatki, jak czego i jak dla kogo, jak wszystko zresztą. Jutro środa wstępna. Jak każda w zimowo/wiosennym przedziale dni trzydziestu wypada w ten sam dzień kalendarzowy ca trzykrotnie w stuleciu. Jutro jednak zdaje się nietypowo, po raz pierwszy od kiedy pomiędzy żelazną kurtyną, a linią Curzon'a pojawiły się obyczaje walentynkowe Popielec wypada 14. lutego. Niby nic szczególnego, wielokrotnie święto stałe pokrywa się z obchodem ruchomym. Tu jednak kontrast podobno jest diametralny, nie dość, że 'święto stałe', skrajnie ucywilizowane wspomnienie Św. Walentego z Terni, czyli walentynki (per analogiam do Św. Mikołaja z Miry i mikołajkami) pokrywa się z ferią szczególną Środą Popielcową inaugurującą Wielki Post, to jakoby nie do pogodzenia jest radość pierwszego z ponurością drugiego. Publicystyka i świat reklamy podzieliły się na trzy obozy. W pierwszym nie ma 'problemu', walentynki na różowo, imprezowo, serduszkowo-kwiatkowo, i już. Dla drugich nie do pogodzenia, głowa w piasek (raczej w popiół), walentynkami niech gorszą świat gówniarze i celebryci. Trzeci rozbierają zeszłoroczne palmy (jeśli jeszcze ktoś pamięta do czego w ten dzień służą) na czworo i starają się znaleźć klucz do pogodzenia, by w końcu stwierdzić sprzeczność jawną, podobnie jak obchodzić osiemnastkę w Wielki Piątek.
Dla mnie istnieje jednak rozwiązanie bardzo prostą implikacją. Walentynki jakoby są sekularnym świętem, czyli jednak 'święt-em' miłości to trzeba spytać wprost. Miłości (z kapitalika), czy zauroczenia płcią przeciwną (ostatnio już nawet także 'przedziwną')? Dniem podkreślającym związek pary osób, które podjęły się budować wspólną przyszłość, czy corocznymi godami wolno dobranych samic i samców, jak to u ssaków bywa? Jeżeli tym pierwszym, co byłoby świetną koncepcją (w przeciwieństwie do tego drugiego, gdzie przed kwiatki nawet wysunie się antykoncepcja), to przypadnięcie tegoż dnia (po raz pierwszy) w Popielec jest niesłychanym znakiem. Cóż to jest bowiem miłość międzyludzka, dobrana w wybranej parze, także erotycznie intelligitur per se? Trwałość, "żyłem z wami" jak pisze Poeta w Testamencie swym, a trwałość przypada na przeróżne momenty: zachwytu, radości, sukcesu, odcinania kuponów, żalu, bezsilności, ale także i to immanentnie postu. Wystarczy spojrzeć ile najtrwalszych związków przeżyło całkiem dosłowne posty wieloletnie, wojny, katastrofy klimatyczne, gospodarcze, nieuleczalne choroby, rozdzielenia przez politykę, ekonomię, także zdradę, pieniądze. Post wspólny jest dowodem, że miłość jest doprawdy wspólna, a nie zakochaniem w sobie potwierdzanym przez umizgi 'kontrahenta'. Kwiatki i serduszka (w sumie całkowicie wstrzemięźliwe) nie przeszkadzają postowi, będącemu surowym spojrzeniem we wspólną przeszłość i przyszłość, znów za Juliuszem Słowackim, także "płakałem z wami". 
Walentynki w Popielec to żadna sprzeczność, przeciwnie chwila doświadczenia pytania "co umiemy razem przetrwać", nie smutku z utraty okazji do imprezy, takich było i jest wiele. Post zaprasza do wyjścia oblubieńca ze swej komnaty, a oblubienicy ze swego pokoju, choćby były w najatrakyjniejszym apartamentowcu, jak zaprasza czytany jutro prorok Joel, czy chcemy być jednak 'sami ze wszystkimi' jak przestrzega Aleksander Gelman. W życiu Miłości nie ma dni smutnych, są dni różnie przeżywane, tak jak nie jest smutny dzień zaduszny gdy ludzie prawdziwie zakochani odwiedzają razem groby swych najbliższych, zastanawiając się co będzie potem, gdyż za C. F. Delavigne' em "kto przeżyje wolnym będzie, a kto umiera wolnym już". W postne walentynki zastanawiamy się razem, co jest dzisiaj i w niedługiej przyszłości.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 13. lutego 2018 r.

sobota, 10 lutego 2018

Jest nas wielu

Witam,
Dni temu parę, pisząc o skandalu pospolitowania, wręcz oswajania zbrodni, zwróciłem uwagę Czcigodnych na podstęp tkwiący w użyciu przyjaznego, a jakże wieloznacznego sformułowania "nie jesteś sam!". Każda wieloznaczność, a językowa już par excellence, jest komplikacją, czyli mechanizmem fałszu.
Do takich z pewnością należy zapewnienie 'nie jesteś sam'. Brzmi ono, dla zsocjalizowanej w swej naturze istoty ludzkiej nader właściwie. Wszakże pierwsze wskazanie indywidualności osoby ludzkiej przez Stwórcę, o którym czytamy w symbolicznym streszczeniu kreacji, brzmi "nie jest dobrze, aby człowiek był sam". Prosta konkluzja Boska, jak każda zresztą, uległa szybko wypaczeniu. Wszakże przez pierwsze pięć dni (etapów) stworzenia o wszystkich dziełach Bóg stwierdzał wprost, że "były dobre" (a nawet bardzo), co do człowieka już o takim optymizmie nie czytamy.
Dziś bycie nie sam, ma na nieszczęście nader wiele znaczeń. Nie jest się samym, gdy odczuwa się z wzajemnością wspólność religijną, narodową, samorządową, ma się szczęśliwą rodzinę, dobrane środowisko zawodowe, satysfakcjonujące towarzystwo, wspólne zaangażowanie hobbystyczne, sportowe i wiele innych sprzyjających okoliczności- zawsze intuicyjnie wiążących się z poczuciem jedności. Wszakże 'w jedności siła' wywodzi się z najgłębszych przesłań cywilizacyjnych.
Przestaje się odczuwać bycie samym, gdy w kryzysie, trudnościach, ktoś oprócz Anioła Stróża, który niejako z urzędu, 'zawsze przy mnie stoi', pociągnie za sobą, wyprowadzi ku konkretnym rozwiązaniom. Choć tu już pewnie trzeba uważać, gdyż ten ktoś pozaanielski, może wyprowadzić ku rozwiązaniom konkretnym, lecz niekoniecznie trafnym.
Zdecydowanie można i często nie jest się samym w stanach i sytuacjach o najróżniejszym podłożu. Tu sedno tak zarysowanego problemu. Bardzo rzadko przestępca jest sam. W ogromnej większości przypadków jest on podżegany, ma pomocnika (ów), wspólników, kierowników, paserów i in. Ma też, rzadziej przynajmniej ustawowo wspominany, krąg inspiracji. Ta socjalizacja, solidaryzacja czynu zabronionego jest chyba najbardziej niebezpieczną formą podżegania. Spowszednienie rzeczywistości przestępnej to nie tylko formuła 'zrób to, tak robią wszyscy', to także formuła 'nie przejmuj się, wielu już to zrobiło (i mają się dobrze)'. Tak powstaje zjawisko klimatu kryminogennego, nie tylko zresztą wprost krymino-, odnosi się to bardzo istotnie do standaryzacji nałogów, egoizmu, rozwiązłości, nieróbstwa i innych patologii. W jedności siła, ale siła prowadzi nie tylko do walki o dobro, bardzo często przeciwnie, do trwania w złym też potrzeba określonej, determinacji obronnej. Mówimy wszakże o konflikcie sił dobra i sił zła, nie zaś o walce siły dobra z bezsilnością zła, za łatwo by było.
Tak się składa, że w tej walce też 'upodobali' sobie Aniołowie. Wspomnieni oczywiście Aniołowie Stróżowie, dowodzeni przez Archanioła Michała, o którym liturgii Kościoła przypomniał, wcale nie bardzo dawno, Papież Leon XIII, pod koniec w. XIX. Z drugiej strony, wcale nie znacznie słabszy, na tym ziemskim forum niejednokrotnie znacznie silniejszy, anioł (jak najbardziej) zwany szatanem. Niestety zło czyniący, tu nieistotne nawet czy wprost stypizowane ustawowo, nigdy nie jest sam, nie tylko po ludzku, zawsze ma możne towarzystwo diabła, nie diabełka halloween'owego, nawet nie bohomazu z wygłupów A. Darskiego et cons.- choć te po cichu prawdziwemu dają karteczki wstępu, ma towarzystwo szatana, który przy wszelkich 'wadach' głupi nie jest. Symbolista biblijny, prezentujący dzieje startu tego świata w 11. rozdziałach mało składnego manuskryptu mądrzej niż zastępy ewolucjonistów, antropologów i in. (przy całym szacunku dla ich twórczości pomocniczej), nie przypadkiem określił węża jako "najbardziej przebiegłego". 
Pytanie I. Dlaczego mógłby choćby czasowo wygrywać z Aniołami Stróżami, czemu może pertraktować z Bogiem (jakby choćby w wizji wspomnianego Papieża Leona-na ile realistycznej wie tenże i sami uczestnicy)? Odpowiedź myślę prosta. Otóż Anioł Stróż posługuje się narzędziem najprostszym, docelowo jedynym skutecznym, tj. prawdą, szatan zaś mogąc do woli kłamać, także przez wieloznaczność, osiąga efekty bardzo szybkie i pewnie spektakularne, a że docelowo katastrofalne, kogo to tu i teraz obchodzi?
Pytanie II. Dlaczego Stwórca mu po prostu 'łba nie ukręci'? Odpowiedź równie prosta. Ponieważ nastał by wówczas 'raj na Ziemi', a już raz był i się nie sprawdziło, człowiek ma być wolny, a wolność rodzi odpowiedzialność, diabeł jakoś dziwnie zwierzętami się specjalnie nie ekscytuje (kiedy wstąpił w świnie to poszły w wodę i był spokój). Raj owszem, będzie, ale kiedy się już te ziemskie zawody skończą, a kiedy, jak to lud prosty mawia 'jeden Bóg wie'. Diabeł odbywa coś w rodzaju kary dożywotniego pozbawienia wolności, na ludzkie nieszczęście z brakiem możliwości ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Więc, jako że kara śmierci mu nie grozi, w nieskończoność może  'wywijać' wszystko, bo gorzej być mu już nie może.
Hasło 'nie jesteś sam' uzupełnić więc należy słowami 'uważaj, bo nie jesteś sam', a na ogół "nazywamy się legion, bo nas jest wielu", jak z właściwym sobie 'wdziękiem' odpowiedział diabeł Chrystusowi.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 10. lutego 2018 r.

wtorek, 6 lutego 2018

Zgwałciłeś dziecko? Nie jesteś sam!

Witam,
Dzisiejszy tytuł jest na pewno gorszący, dla wielu mam nadzieję, że przerażający. Zapewniam, że szczególnie dla tych, którzy naprawdę to popełnili i dziś, lub niebawem, nie są, lub nie będą sami, lecz z nader licznym i najpewniej pełnym empatii sąsiedztwem w zakładzie karnym.
Z równym przerażeniem zapewniam, że nie jest tytuł ten ulegnięciem przeze mnie, starego anachronistę, modzie na 'szokowanie' odbiorcy w świecie, którego samo wciąż funkcjonowanie, dla realisty powinno być szokiem. Jest próbą wejścia w pewien 'nurt' dyskursu publicznego, którego kolejnymi etapami mogą być hasła, np.: "nie płacisz alimentów? nie jesteś sam!", "kradniesz 'na wnuczka'? nie jesteś sam!" czy, bliższe ideowo: "zabiłaś koleżankę? nie jesteś sama!". Powiedzmy, że są to hasła ze spray'owych  bohomazów w blokowiskach (w zabudowie staromiejskiej zwanych szumnie 'murale'); nie, byłyby to hasła ze śródmiejskich billboards, w pasażach handlowych, uczęszczanych alejach komunikacyjnych, choćby do szkół, biurowców, świątyń. Niewyobrażalne? Jak najbardziej wyobrażalne. 
Od 1. bm. ruszyła otóż kampania promująca w tenże sposób, przestępstwo (de lege ferenda zbrodnię) typu (za KK) hierarchicznie cięższego od wymienionych- "Miałaś aborcję? nie jesteś sama" (szerzej w prasie codziennej, internecie, na s. 6 niezmiennie inspirującego mnie tygodnika Angora). "No to co innego..." powie wielu, przecież aborcja to kwestia dyskusyjna, są na jej temat różne zdania, to prawo kobiety, no i oczywiście "co do tego Kościołowi?!"- bo przecież, gdyby nie Kościół i kilku fundamentalistów z prawicy (cyt. z Nowackiej) tzw. aborcję robiło by się u fryzjera, czytając tele-tydzień. I tu jest właśnie sedno, że owszem, co innego, ale tylko, czy aż, w randze dobra będącego przedmiotem pokrzywdzenia.
Proste sformułowanie, że zwane aborcją, każde nienaturalne przerwanie życia  ludzkiego przed fizjologicznym lub chirurgicznie koniecznym porodem, jest kwalifikowanym typem zabójstwa, czyli morderstwem nie może przejść przez gardło, klawiaturę, a nawet samą myśl, nie tylko lewakom, bezbożnikom, LGBT (szczególnie tu nb 'zainteresowanym'), gorsze, że nie może także profesjonalnym, choćby bardzo szczerze zainteresowanym prawdą, konstruktorom norm prawnych lub ich projektów, publicystom, rzetelnym naukowcom (także stricte kościelnym- vide: can. 1397 i 1398 CIC, przy czym tam przerwanie ciąży, karane jest surowiej od zabójstwa 'standardowego'). Tak naprawdę w wypowiedzi wiążącej publicznie padło ostatnio ok. 3500 lat temu na Horebie w najprostszej możliwej formie dyrektywnej: Nie zabijaj! Tyle, że z ust samego Stwórcy, który ujmując oględnie, odbiorem publicznym przejmować się raczej nie musi (jak i w ogóle nic nie musi, nawet umrzeć).
Nie miejsce tu powtarzać sekwencję argumentacji okołoaborcyjnej, w samej optyce ściśle świecko-socjokryminologicznej miałem napisać artykuł, a powstaje (zbyt wolno, ale tylko zegar nie ma uczuć wyższych) książeczka. Stosownie jednak do tytułu tut. cyklu, zwrócę uwagę na jedno. Skandal świadomościowej dekryminalizacji 'aborcji' wywodzi się wprost z kłamstwa, którego to zjawiska ojcem (za przeproszeniem) sam Chrystus Pan, w relacji św. Jana, nazwał diabła. Kto się tymi trzema nie przejmuje będzie kłamał do woli. Kłamstwo zaś jest właśnie zjawiskiem, szerszym niż potoczne 'mówienie nieprawdy', jest to także przedstawianie prawdy w formie zakrzywionej, wycinkowej, kontrowersyjnej, po prostu-nie wprost. Często słyszymy slagwort: 'wprawdzie X, ale Y. Wokół aborcji narosło tyle przeróżnego kłamstwa, że przestała się w ogóle mieścić w kategoriach kryminalnych. Oprócz mniemam (zapewne naiwnie) źle odbieranych, bredni o 'prawie każdej kobiety', 'własnym ciele', 'świadomym rodzicielstwie (!)', słyszę wciąż, pozornie (dlatego podwójnie kłamliwie) 'łagodniejsze' brednie o: kwestii światopoglądu, opcji sumienia, rożnym rozumieniu początku życia, powszechności w Europie (co mają powiedzieć Węgry wobec powszechnego w Europie dostępu do morza?), antykoncepcji awaryjnej, dopuszczalnym zabiegu etc... Ciąża nie jest już jednym z etapów doczesnego życia człowieka, jak dorastanie, 'siła wieku', starość, tylko jedną z jednostek chorobowych, którym oczywiście 'lepiej zapobiegać niż leczyć', bo jak to choroba, na ogół jest nie chciana, w razie 'wpadki' należy wziąć 'tabletki'-w odstępach godzinowych, jak inwazja antybiotykowa, w miarę zaawansowania na interwencję chirurgiczną może być za późno, no ale podobno w Holandii już niektórzy się podejmują... Cały dorobek naukowy genetyki, anatomii, fizjologii to nic wobec współczesnych odkryć 'niezindywidualizowanego zlepku komórek', dychotomii 'zygota-człowiek'... Sięgająca początków cywilizacji (czyli de facto 'uobywatelnienia') człowieka antropologia prawnicza może być podważona paremią "embrion nie jest podmiotem żadnych praw". Długo by wyliczać, ale ten stek kłamstw nie jest wyjęty z czczej gadaniny niszowych broszurek, a jest cytatami z druków i mów sejmowych i to pod rządami tak bronionej demokracji. Kłamstwo zaś kryje się w powikłanym wielomówstwie, Mojżesz natomiast żegnając się z tym światem i ludem powiedział bardzo prosto: kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście; ale można się z tym nie zgodzić, jak pewien doktor z Zakładu Badań nad Etyką Zawodową UJ: "aborcja jest zabójstwem, z czym nie zgadza się wielu lekarzy, prawników i zwykłych ludzi". A skoro z prawdą nie zgadza się wielu ludzi zwykłych i niezwykłych, to tym gorzej dla prawdy.
Wystarczy mało, albo tylko jednego: odrzeć sprawę 'aborcyjną' z kłamstwa neologizmów i już 'dokonałam aborcji' przestanie być inną kategorią niż 'dokonałem zgwałcenia dziecka'.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 6. lutego 2018 r.

niedziela, 4 lutego 2018

Antiquitates Iudaicae (za Flawiuszem)

Witam,
De facto od jutra KPRP i sam Prezydent Duda zajmą się formalnie kolejnym (daj Boże wieńczącym) etapem procesu legislacyjnego nowelizacji Ustawy o IPN i.... Formalnie, bo Prezydent i Jego zaplecze żyją tym od kiedy sprawa jest na rzeczy, z tą jednak różnicą, że Prezydent decyzję wiążącą dalszy stan prawny albo bieg legislacji podejmie, natomiast reszta towarzystwa: politycznego, medialnego, ulicznego i zagranicznego na sprawie żeruje. Każdy oczywiście na swój sposób.
Kolejny raz, gdy tylko rozstrzygnięcie prawne ma budzić kontrowersje poważniejsze niż nowelizacja układu w sprawie Antarktydy, a takie w nadeszłym okresie reanimacji Państwa, są i będą bezustannie, oczy i inne organy wszystkich kierują się ku Prezydentowi, który na chwilę przestaje być dla 'klasy oświeconej' Adrianem, a staje się 'trzecią instancją'. Miłośnicy Konstytucji łaskawie zapominają normę, iż Prezydent jest najwyższym przedstawicielem RP (Głową Państwa) i uchwalone w procesie legislacyjnym ustawy, co do zasady (istnieją wyjątki). podpisuje (art. 122 ust. 2 KRP). Przypomniał o tym wreszcie, sam już chyba zirytowany tą instrumentalizacją, Minister K. Łapiński.
Ulica o dziwo raczej milczy, nie z szacunku dla siebie samej (bo przy swej ignorancji raz czuje się suwerenem, raz sutenerem), ale zwykłej obawy, że tu (a contrario sądownictwa) sąsiedzi wiedzą o czym mowa i po powrocie do swojej bramy może być nie miło, podobnie jak gdyby Kijowski zorganizował wiece przeciwko 500+. Politycy totalnie ogłup..(~pozycyjni) chcąc cokolwiek na tym ugryźć, zdobyli się na przewrót intelektualny ustami posła Schetyny, iż: "trzeba walczyć o dobre Imię Polski i Polaków, ale mądrze i uczciwie. Czyli inaczej niz PiS". Schetyna et cons. mają już pewnie gotowy formularz oświadczenia: dla każdego X, mówimy: 'X inaczej niż PiS'. Mogą to nagrać i z nart, Mader i innych Bali (niczym prawdomówna Matka wszystkich dzieci Nowacka) nie wracać, dla suwerena taniej.
Zagranica natomiast okazała wreszcie swą jedność. 'Wszyscy jesteśmy Żydami' (nawet ci, którzy o tym nie wiedzą) wybrzmiało  i to chwilowo nie na papierze wartościowym, a w nośnikach dźwięku, tekstu i obrazu. Nawet Haeretz Israel przypomniało sobie, że może nie być chwilę 'adrianem' lobby Syjonu i pan Binjamin Netanjahu musiał poszukać w szafach jarmułki. Prawdziwy suweren lobby z Kongresu USA zagroził burzą, której przestraszyła się nawet Senator Andersówna, mająca jakoby w USA 'znakomite stosunki' (!, za FAKT.pl), bo projekt ustawy wszedł pod obrady przed 'rocznicą związaną' z holokaustem-jakby miało to jakikolwiek związek. Niemcy z osłupienia nawet przyznały się do holokaustu, bo Pani Merkel musiała pewnie wydelete'ować parę zdań w najbliższych przemówieniach z obawy o europejskość ZK na Beskidzkiej. Milczał chyba tylko mąż premiera Luksemburga (może ma gdzie indziej 'znakomite stosunki'). Nieśmiało przypomnę tylko, że niejaki Tadeusz Koss ze stowarzyszenia kamieniczników warszawskich w październiku był łaskaw w krótkich słowach 'pouczyć' Ministra Jakiego, żeby miał się na baczności, bo oni to oni, ale za nimi stoją Żydzi amerykańscy, a za nimi to już biliony dolarów.
Media mają za to wodę na młyn, wreszcie mogą odpocząć od sprawdzania czy ostatniemu księdzu na zachodzie Irlandii nie da się wmówić, że pedofil i czy kolejny molestator z #me too to aby nie Żyd, czy pederasta.
A wystarczy mało, albo tylko jednego... Przeczytać uważnie 'skandaliczny' przepis, którego wejście w życie przewiduje projekt 'stawiający świat na krawędzi'.
„Art. 55a. 1. Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (...) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3.
2. Jeżeli sprawca czynu określonego w ust. 1 działa nieumyślnie, podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności. 
3. Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej. 

Art. 55b. Niezależnie od przepisów obowiązujących w miejscu popełnienia czynu zabronionego niniejszą ustawę stosuje się do obywatela polskiego oraz cudzoziemca w razie popełnienia przestępstw, o których mowa w art. 55a.”. 

Dla odpowiedzialności podstawowej wymagana jest nie tylko umyślność kryminalna (perwersja), ale i wypełnienie znamienia "wbrew faktom" (oszczerstwo) oraz krąg osobowy przedmiotu: Naród lub Państwo (nie Polak, grupa Polaków). Przepis nie zakłada, że wszystkie publiczne deklaracje wypełniające znamiona przedmiotowe czynu są zawsze "wbrew faktom", ale kryminalizuje takową, o ile ta konkretna jest "wbrew faktom". Kto znajdzie zbrodnię III Rzeszy nazistowską, lub inną z wymienionych, za którą zgodnie z faktami odpowiada lub współodpowiada zbiorowo Naród lub Państwo Polskie i publicznie o tym przedłoży niech śpi spokojnie (o ile nie śpi już snem wiecznym) i niech się pan Gross Jedwabnem nie zasłania. 
Uprzywilejowany typ nieumyślny być prewencyjnie musi, bo zawsze wszyscy 'zainteresowani' będą 'chcieli powiedzieć co innego'; to niech mówi co innego- czyn nieumyślny to nic innego jak odpowiedzialność za lekkomyślność  lub niedbalstwo.
Przyjęcie tu represji wszechświatowej jest jak wobec każdego czynu typów 'przeciwko Rzeczpospolitej' oczywiste, gdyż większość ich odbywa się na forach obcych ustaw i 'ustami' innych obywateli.
Kryminalizacji jakiegokolwiek zachowania sprzeciwiają się tylko ci, w których interesie swoboda takiego zachowania pozostaje, a nie uważają jej za usprawiedliwioną normami wyższego rzędu.
Obawiam się jedynie z art. 55a ust. 3, że z racji, iż naukowców w tej dziedzinie zbyt wielu już się nie ukuje, to szczególnie w krajach najgłębiej oburzonych przybędzie nagle 'artystów', ale cóż trzeba by zakazać np. cytatów w filmach, a nie o cenzurę prewencyjną (nb zakazaną konstytucyjnie chodzi).
Pytanie dlaczego tak późno? Proste, bo sankcja karna to ratio ultima, a skoro przez lata ani apele naukowe, moralne, ani polityczne, ani pojedyncze sprawy cywilne nie dały nic, bo 'my mamy rację, a oni pieniądze', to trzeba było sięgnąć do normy karnej, trzeba było jeszcze tylko tego, kto się na to odważy.
Panie Prezydencie, proszę jako najprostszy obywatel, jedna trzydziestoośmiomilionowa kręgu ewentualnej wiktymizacji, niech Pan czyni swą powinność.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 4. lutego 2018 r.

sobota, 3 lutego 2018

Obok sporów w sądownictwie

Witam,
Miałem dziś kontynuować propozycje związane z koncepcją blogu (a?), ale do konkretów współczesnych przywołał mnie pewien wątek sprzed ok. 3000. lat.
Otóż dzisiejsze czytanie ze Starego Testamentu (nie z kontekstu medialnego, a rozkładu Lekcjonarza) przypomina, z Pierwszej Księgi Królewskiej, początki rządów Króla Salomona, który stał się sławny, nawet anegdotycznie, do dziś i być może nie do końca wiązany jest nawet z wydarzeniami biblijnymi.
Salomon był synem Króla Dawida, częściej być może dziś utożsamianego z epoksydową repliką dzieła Buonarottiego we Florencji, niźli z Psalmami. Gdy tamten utracił siły swe (i, ku utrapieniu niektórych zapewne, urodę) Salomon został królem Izraela, który nie był nowoczesnym, stechnokratyzowanym, minipaństwowym zapleczem USA w tamtych stronach jak dziś (za czas jakiś się stał-przynajmniej zapleczem, Rzymu-ówczesnego USA), a zbiorowiskiem społeczności rodowo-plemiennych, mających mniej lub bardziej skonfabulowane poczucie pochodzenia z niewoli egipskiej i wrogości ówczesnych Palestyńczyków. Był człowiekiem, jak przystało na monarchię teokratyczną, pobożnym, ale nie żeby znów nie wychodził ze świątyni (którą nb miał dopiero pobudować). Pewnie dlatego objęcie rządów zmieszało go nieco problemem poważniejszym niż by się zdawało. Nie sytuacją ekonomiczną, w tamtych czasach król miał na tąż wpływ marginalny, co najwyżej wiedział, że jak się wzbogaci to masy przynajmniej nie zubożeją. Nie sytuacją obronną, przeczuwał (jak tysiące razy w swym długoletnim panowaniu), że w tamtych stronach lali się, leją i lać będą (i tak mniej więcej do dziś). Przeraziła go masa, niepoliczalna zresztą (pamiętał najpewniej jak Opatrzność podziękowała jego ojcu za wtrącanie się w liczenie ludu-odsyłam do czytania z 31. stycznia br.) 'podległego' mu ludu. Znów nie dlatego, jak by ich wyżywić (bo sami wiedzieli to lepiej); znów nie dlatego, jak ich bronić (bo wtedy lud radził z tym sobie sam, no chyba że chodziło obronę przed królem). Nawet w sumie nie martwił się długością swojego życia, bo wiedział, że pożyje tutaj tyle ile Pan mu ustanowi i następny proszę (opowiedziano mu pewnie jak Saul wyszedł na przechytrzaniu Pana Boga). 
Przeraziła go natomiast kwestia w tamtych czasach bardzo nowatorska-jak ten lud sądzić? Zdał sobie sprawę, choć był władcą początkującym, że na wojny i emigracje zarobkowe już poprzednicy lud prowadzili i jeszcze szybciej resztki kazały się sprowadzać, zaś fundamentem rządów musi być sprawiedliwość i to na królu za nią spoczywa odpowiedzialność. I właśnie o to zapytał Pana Boga (bo uznał, że należy zapytać mądrzejszego od siebie, a nie ulicy i zagranicy) i prosił o rozróżnianie dobra od zła i rozsądek do sądzenia 'Twego ludu'.
Może to dziś całkowicie nieeuropejskie, ale zauważył, że i on, i ówczesne autorytety, i ówcześni celebryci rozróżniają dobro od zła, ale własne, natomiast obiektywnego nie uchwali mu, jakąkolwiek proporcją, żadna najczcigodniejsza nawet rada, choćby, za Mickiewiczem, 'idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży'. Dlatego w późniejszym psalmie swoim (119-również dziś przypominanym) prosi: "naucz mnie twoich ustaw". Wbrew pozorom był to wręcz antyklerykalizm, gdyż ówcześni kapłani byli raczej odpowiednikami dzisiejszych 'osób cieszących się powszechnym uznaniem na forach', nader przekupni i, nie ukrywajmy, na ogół biseksualni (jeśli bi-).  Proszenie Pana o ten dar (zresztą, jak pamiętamy z Raju, niezbyt chętnie udzielany), wiązało się dla Salomona z pewną oczywistością: jeśli prosi Pana o rozsądek w sądzeniu ludu,  to nie 'swojego', wszak niech suweren sam się osądzi (podobnie jak rząd sam wyżywi). Prosi więc o dar dla sądzenia 'Twego ludu'. Lud nie jest sam swój (jak u Aarona-z cielcem i mieczem synów Lewiego), lud nie jest jego własny (jak u Saula), lecz jest ludem Pana. Wystarczy więc mu do rządzenia Konstytucja, tak ale przez tegoż Pana nadana (a w zasadzie u Niego wyproszona).
I to właśnie 'spodobało się Panu', nie prosi o życie, bogactwo i zgubę nieprzyjaciół, a o 'umiejętność rozstrzygania spraw sądowych'. Dał mu więc ją, a oprócz niej chwałę i bogactwo, których nie miał nikt 'przed nim i po nim'. Z bardzo prostej przyczyny, że chwałę i bogactwo Bóg daje komu sam uważa, bo wiadomo, że i tak każdy tego chce, natomiast jurysprudencję daje tylko na wyraźną prośbę, gdy proszący zdaje sobie sprawę z jej rangi. Inaczej bowiem, jak w przedwojennej nauce: daj chłopu zegarek, a położy  pod tramwaj.
Dziś każdy chce najpierw umocować się ekonomicznie i komfortowo, a dopiero potem myśli o sprawiedliwości, jaka by tam ona miała nie być. Stąd pewnie zdziwienie, zszokowanie wręcz tymi, którzy po trzech tysiącach lat przypomnieli sobie, że nie ma rządów bez sądów.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 3. lutego 2018 r. 

piątek, 2 lutego 2018

Deus totius est simplex

Witam,
Tym skrótem dogmatycznym rozpoczynał swoje konferencje Arcybiskup Edmund Piszcz w Olsztynie i zapadły mi w pamięć właśnie jako afirmacja prostoty.
Wtedy, a było to lat temu kilkanaście, wydawały mi się jakimś nieco hasłowym, by nie powiedzieć zbywającym słuchacza bon mot; niewiele mającym wspólnego z przymiotem doskonałości
Z upływem czasu zacząłem dochodzić do ich trafności, tak że stały się jednym z moich podstawowych kluczy myśli, ocen i komunikacji. Otóż prostota jest właśnie nie zaprzeczeniem, 
a asymptotycznym celem ku doskonałości. Jeżeli sam Bóg w całości jest prosty, to nie mogąc, co proste, Jego miary osiągnąć, poprzez uproszczenie da się do niej zbliżać-oczywiście, jak to 
z asymptotą, im bliżej, tym dłużej. Pierwsze czego żądał Św. Jan z nad Jordanu w Adwencie, to "przygotujcie drogi Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!"; nie doskonalcie, nie ułatwiajcie, nie upiększajcie nawet (przynajmniej w pierwszej kolejności), tylko właśnie prostujcie; aby tak przygotowane ścieżki, stały się drogami. Nie jest to tylko (raczej aż) ewangeliczny archetyp sprzed 2000. lat (najpewniej zresztą spoetyzowany redakcyjnie), wystarczy dostrzec co jest pierwszym kryterium doskonałości współczesnego drogownictwa (kołowego, kolejowego, innych pewnie też)- prostolinijność; każda krzywa (i w profilu poprzecznym i podłużnym) podnosi koszty-budowy, eksploatacji, a obniża prędkość. W systemie aksjomatów, przypisywanym Euklidesowi, owszem punktem wyjścia jest, nomen omen, punkt; ale tenże ma 'niewiele do powiedzenia' (w zasadzie do ruszenia). Dopiero tegoż nieskończone zbiory coś mogą tworzyć, przy czym najwięcej kto? Prosta    i tejże odcinki; nie ujmując krzywym, które opisują cały świat widzialny; ale warto spostrzec, że krzywymi są właśnie w odniesieniu do prostych.
Egzaltujemy się bardzo zachwytami nad pięknem, głębią, tajemniczością osób, rzeczy, miejsc, rzeczywistości, myśli skomplikowanych, nieodgadnionych, stawiających 'pytania bez odpowiedzi', tak, pod jednym warunkiem..., że nas wprost (nb) nie dotyczą. Sami, choćby intuicyjnie, chcemy, żeby egzamin był prosty, sprawa była prosta do załatwienia, ktoś (od którego konkretnie czegoś oczekujemy) rozmawiał z nami po prostu, trafić prosto do celu etc. 
Komplikacja jest piękna, byle nie wobec nas. Każdy chyba (no może poza masochistami) chce żeby mówić doń 'prosto z mostu', a nie 'owijać w bawełnę', ale o tym co dla niego ważne; zachwyca się natomiast dziełami zagadkowymi, tylko dlatego, że na zagadki te nie musi odpowiadać. Podświadomie jeden z najczęściej odczuwanych dyskomfortów relacyjnych nazywamy krętactwo.
Bardzo krzywdzący jest więc epitet 'człowiek prosty', jako synonim głupoty, nieuctwa, naiwności; wszakże nawet w teorii ewolucji (obrosłej ogromem nb, wypaczeń) szczytem rozwoju człowieczeństwa jest homo erectus- człowiek wyprostowany. Warto wspomnieć tęsknotę Juliusza Słowackiego: "Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa: czasem był jak piorun jasny, prędki, a czasem smutny jako pieśń stepowa", ale nigdy pokomplikowany.
Dziś kończy się tradycyjny czas kolęd, warto więc zaśpiewać raz jeszcze, że ciemna noc w Jasności promienistej brodzi.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 2. lutego 2018 r.