piątek, 30 listopada 2018

Proste wskazanie dowodowe

Witam,
Czytania apokaliptycznego, ostatniego w kalendarzu liturgicznym, tygodnia są w pierwszym odbiorze przerażające. Mowy Chrystusa są krótkie, oschłe, podkreślające nieprzyjazność i bolesność codzienności. Ukazują immanentną ludziom wrogość, słabość, lęk, bezbronność wobec nie tylko potęgi natury, ale też natłoku 'ucisku'- czyli przeciwności ludzkich, przyrodniczych, społecznych. Pozornie jednak są szokująco nieprzystające do chrześcijańskiej wizji świata. Jeżeli pamiętać, że fundamentem tej, czyli racjonalnej, wizji jest Prawda, to przecież prawdziwe doświadczenie takie jest. Od tysięcy lat nic nowego, to co w tygodniowym wykładzie znamion ostateczności zdaje się być nie do zaakceptowania jest  w zasadzie kwintesencją nie tylko obserwacji, doświadczeń, ale co może zaskakuje-naszych własnych ocen. Sami codziennie mówimy i myślimy o świecie i ludziach tymi i podobnymi słowami, z jedną jednak różnicą. W potocznej ocenie te wszystkie niegodziwości są na zewnątrz, nam grożą, na nas czyhają, przeciw nam są sprzymierzone, ale my nie jesteśmy tych współtwórcami.
Ostatni tydzień czytań tegorocznej serii przypomina, że nie tyle świat doczesny jest bolesny, co nasza satysfakcja ogranicza się do bezsilnej obserwacji z niespotykanie trafnym przenikaniem obok możności prawdziwego stanięcia na wysokości tego wyzwania. W realiach nieustannego konfliktu międzyludzkiego, który przecież jest treścią funkcjonowania instytucji, nauki i zawodów prawnych, niesłychanie doniosłe jest moje 'groźnie ulubione' czytanie środowe. 
W największym skrócie zapowiada to, z czym w państwie (jakiegokolwiek) prawa mamy do czynienia wciąż. Wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. Z codziennego doświadczenia trochę to mało realne. Włos z głowy, a nawet gorzej, póki jeszcze w ogóle jest, spada jeden za drugim; nie ma dnia by nie westchnąć (z cichą satysfakcją zresztą) któż mnie niemal o śmierć nie przyprawił, a życie jeśli ocalamy to nie przez żadną wytrwałość, a przebiegłość (kurtuazyjnie zwaną fartem, złożeniem się i in. dyrdymałami). Ułuda zapowiedzi Pańskiej pogłębia się jeszcze we wstępnym podważeniu sensu funkcjonowania zawodów prawniczych: Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość. Raczej niewyobrażalne, przecież całe nasze zmierzanie do sprawiedliwości (a raczej tej wymiaru- a to różnica) polega na obmyślaniu swej obrony (oczywiście oficjalnie obrony praw, dóbr i ludzkości). Warto jednak szybko przypomnieć sobie, tysiące przypadków, gdy reflektowałem się: "czego bym nie obmyślił, jakbym tego nie ujął i tak nic z tego nie wyszło".
Szczegół fundamentalny, dlatego tak trudno osiągalny tkwi w tym, że te niepojęcie świetlane gwarancje Pan daje pod dwoma (głównymi tu) warunkami. 'Włos z głowy' nie spadnie, gdy będziemy w nienawiści z Bożego powodu, czyli broniąc Prawdy, Dobra i Piękna; z bardzo prostej przyczyny, że gdy bronimy czego innego, to ten włos i nie tylko spadł już dawno. Po wtóre natomiast obrony obmyślać nie należy nie dlatego by była niepotrzebna, gdyż potrzebna, a nawet konieczna jest. Miejsce tego obmyślania (nie mylić z myśleniem) ma bowiem zająć korzystanie z wymowy i mądrości, którą Zbawiciel obiecuje. Danie obiecuje, ale za obdarowanego nie skorzysta.
W tej wstępnie trudno zauważalnej zawiłości znajduje się przyczyna ciągłej frustracji najgorliwszych rycerzy praworządności. Jesteśmy w nienawiści z własnego powodu (co często jest dość zasłużone) i nie możemy pogodzić się z tym by wymowa i mądrość nie była przez nas obmyślana (bo resztę to już otrzymujemy z przyjemnością).
Łódź Bałuty, 30. listopada 2018 r.

sobota, 24 listopada 2018

Świat nie dla Tego Królestwa?

Witam, 
W wigilię Uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata należy zwrócić uwagę na spotocznienie tego ważnego Tytułu. Nie jest to bynajmniej moje wyłącznie spostrzeżenie. Już Papież Pius XI ustanawiając obchód tej Uroczystości encykliką Quas primas w 1925 r. zwrócił uwagę, że Chrystus Pan Królem jest i mianowania Go przez Kościół nie tylko nie potrzebuje, ale Kościół nie jest do tego zdolny. Ludzkość natomiast, wtedy wstrząśnięta wielką wojną i kryzysami, dziś  dramatycznie drastyczniejszymi doświadczeniami, potrzebuje uświadomienia, że zawiodła się i zawodzi, ale co najważniejsze zawodzić będzie, na wszystkich królach, dominacjach i przełożeństwach ze swego ustanowienia. Porażającą w swej szczerości wymową Uroczystości jest, że świat nie zawiódł się wyłącznie na Królu nie będącym z tego świata, co sam wypowiedział wprost Piłatowi. Obchód Chrystusa Króla nie dodaje Mu żadnych uprawnień, skoro wszystkie te ma, zadaje natomiast dziś tak zagłuszane pytanie: skąd jest królestwo człowieka, każdego, pojedynczo i w strukturze społecznej, rodzinnej, państwowej, zawodowej? Czy nie jest owo z tych miejsc, o których nałogowo niemal wspominamy, często nawet niezasłużenie, z najwyższą odrazą? Od kogo oczekujemy sprawiedliwości, skoro o wszelkiej władzy z którą mamy styczność, z sądowniczą na czele twierdzimy, że jest niesprawiedliwa, od kogo oczekujemy dobra, skoro w hierarchii nad sobą dostrzegamy wciąż korupcję i roszczeniowość, od kogo oczekujemy zrozumienia, skoro wciąż natrafiamy na obojętność i lekceważenie? A czegóż właściwie  oczekiwać? Ojciec Św. wyraźnie to podkreślił. Społeczeństwa, a dziś nie tylko się to nie zmieniło, co postąpiło w zastraszającym tempie, oczekują prawdy i życia, świętości i łaski, sprawiedliwości, miłości i pokoju, pod jednym warunkiem, że bez Boga. Fundamentem tragedii jest jednak, że jest to niemożliwe. Przymioty te, wyśpiewywane we właściwej prefacji, są przymiotami Królestwa Chrystusa i bez Niego nigdy nie uposażą stosunków ludzkich, w państwach, zakładach, domach, także w instytucjach Kościoła. Modernistyczna wizja społeczeństwa opowiada brednie o wzbogaceniu ludzkości wolnością od religianctwa, klerykalizmu, o demokracji, laicyzmie, pluralizmie poglądów nie przez wrogość, a przez dyskretne usunięcie invocatio Dei, pominięcie Znaku Krzyża Św., usunięcie katechezy i liturgii z rzeczywistości publicznej, eufemizację praw, tak by trudno dostrzegalnie tylko kolidowały z Dekalogiem. Dzisiejsza Uroczystość przypomina, że ten zabieg prawno-mentalnościowy jest wyproszeniem Chrystusa z tego świata, a przez to, o czym już modernizm milczy- zasad Jego Królestwa, właśnie prawdy i życia, świętości i łaski, sprawiedliwości, miłości i pokoju. Państwo ziemskie, od przydomowego, po transkontynentalne, przez indyferencję religijną nie staje się rajem na Ziemi, przestrzenią nieskrępowanej życzliwości, zrozumienia i bezinteresowności, staje się antynomią Królestwa Chrystusa: piekłem kłamstwa i śmierci, niegodziwości i bezwzględności, przemocy, nienawiści i wojny. Niepojętej ślepoty trzeba by nie widzieć, że tak jest tu, w demokracji, Unii, nowoczesności, tam gdzie coraz rzadziej wypada się przeżegnać, gdzie 'religia jest sprawą prywatną'. Niepojętej demencji trzeba by nie pamiętać ile razy ostatnio pomstowałem na 'ten kraj', 'ten świat', 'te władze', a mimowolnie przyzywałem Dobry Boże, Jezus Maria... 
Chrystusowi nie potrzeba haseł, intronizacji, kolejnych tytułów do państwa, miasta, domu, czy parafii,  w których nie jest On uważany za Prawodawcę, za Sędziego, za Rządcę, czyli za Króla. Społeczeństwu potrzeba powracać do Chrystusa jako Króla, by cokolwiek móc ubłagać z Konstytucji Jego Królestwa. Społeczeństwu tu w Polsce, w tych przerażających dniach, gdy nawet o politycznej suwerenności mówi się już jako o ciekawostce słownikowej, potrzeba odpowiedzieć na twarde Słowa Pańskie Królestwo moje nie jest z tego świata świadomym wezwaniem Modlitwy Pańskiej adveniat Regnum Tuum!
Chyba, że świat ten nie jest już dla Tego Królestwa.
Łódź Bałuty, 25. listopada 2018 r.

wtorek, 20 listopada 2018

Co ludzie robią, a co ludzi obchodzi?

Witam,
O wieloznacznych, a po prostu niedomówionych, sytuacjach związanych z możliwymi transferami na rynku międzybankowym i udziałem w tym instytucji będących jednocześnie przedsiębiorstwami i organami Państwa słyszy się ostatnio wiele. Nie ma co tu analizować szczegółów, poza prostym spostrzeżeniem, że gdy patologiczne są zasady to patologiczne będą efekty, a żerowisko medialne trwa na zasadzie shaw must go on. Wszakże, gdyby nie patologie to ostały by się tylko programy religijne, historyczne, o kosmosie, zwierzętach i społeczeństwach dzikich, czyli w zasadzie ekranizacja Starego Testamentu z komentarzem.
Na marginesie jednak wydarzeń bankowych trafiła się intrygująca wypowiedź. Z niedzieli na poniedziałek w gmachu Ministerstwa Finansów odbyło się spotkanie kierowników instytucji które i pieniądze mają i o pieniądzach rozmawiają (więc raczej nie gentlmens) pod mylącą nazwą Komitet Stabilności Finansowej. Odbyło się i tyle, mogło odbyć się tam i wtedy, mogło po lunchu w willi, hotelu, czy gdzie da się zsynchronizować podsłuch i szumidła, mogło wreszcie w ogóle, bo i tak wszyscy wiedzieli czego drugi na pewno nie powie. Tym nie mniej Przewodnicząca Lubnauer,  z chłodną ścisłością godną matematyka, wyraziła poważny lęk stanem finansów Państwa, bynajmniej nie z podstaw rachunkowych, a dlatego, że 'sama pora takiego spotkania budzi najwyższe obawy'. Oczywiście Przewodnicząca zaiste nie wygląda na swoje dostojne lata, ale nie przypuszczałem, że ikona .nowoczesności ulega atmosferze grozy na miarę 07 Zgłoś się: noc, ministerstwo, stabilność finansowa, podsłuchy, normalnie jak na Zachodzie.
Znacznie spokojniej awangarda .nowoczesności podchodzi do konserwatywnego porubstwa. W okresie intensywniejszych marszów równości (tj wtedy gdy fronty partnerów są odpowiednio wyrównane, bez zbędnych wypukłości), jedna z towarzyszek dr. Lubnauer opowiadała, że 'nas nie interesuje co dorośli ludzie robią ze sobą nocą'.
No i dobrze. Tak ma wyglądać nowoczesna demokracja. Panie z Sejmu i okolic powiedzą ludowi i władzy: w nocy dorośli mają dyspensę na pożycie (w ostateczności małżeńskie), a nie po biurach siedzieć i światło palić za państwowe pieniądze.
Jest jeszcze jeden problem, poważniejszy. Tak w ogóle zdanie na powyższe tematy Tej Pani, Jej Koleżanek, Kolegów powinno pozostać Ich zdaniem. W realiach demokratycznych urasta jednak do rangi 'stanowiska', 'wyrażonej opinii'. Oczywiście nikt, ze mną włącznie, nie musi się tym przejmować. I to również w istocie jest prawdą. Kwestia natomiast w tym, że gdyby z wypowiedzi osób pełniących funkcję w organach obieralnych odrzucić wszystkie nieistotne faktycznie prywatne opinie, identyczne co do joty z gadaniną słyszalną na przystanku, targowisku, w palarni, poczekalni, to pozostało by głównie: nie chciałbym się w tej sprawie wypowiadać.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 20. listopada 2018 r.

sobota, 17 listopada 2018

Cóż za korzyść dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić?

Witam,
Słuchacze Zbawiciela w naturze mieli pewnie bardziej oczywistą intuicję odpowiedzi na pytanie zasadnicze niż po dwu tysiącach lat. Na pytanie tytułowe odpowiedź bowiem nie pada, gdyż zawarta jest w samej owego konstrukcji matematycznej, czy może istnieć wynik dodatni odejmowania: wartości światowe minus wartości duchowe? Dwa tysiące lat temu wiedza empiryczna o świecie, a stąd i tegoż wartości wymiernej była daleko mniejsza niż dziś, odwrotnie proporcjonalnie do wiedzy o duszy ludzkiej, która dziś przestaje być przedmiotem wiedzy, dalej: jest obiektem 'naukowej' negacji.
Pytanie Zbawiciela ma więc nagle warianty odpowiedzi. Z przewagą: 'świat cały zyskać' to korzyść ogromna, niemal nieosiągalna, podczas gdy 'utracić duszę' to iluzja, gdyż jak utracić coś czego nie ma? Perfidniejsi humaniści nowoczesności, powiedzą pluralistycznie: 'dusza jest tak wzniosła i nietykalna, że nie da się jej utracić', zwłaszcza gdy dodadzą do tego, że dusze wędrują sobie z kwiatka na pieska i kryształ górski, z pominięciem zlepków komórek i embrionów nadliczbowych oczywiście. Osoby myślące trzeźwo nie będą się przejmować jednak analizami dylematycznymi, dusza duszą, szczególnie nie moja, a świat czas zyskiwać, bo czas to także pieniądz.
Idealnie w drastyczność tego, dosłownie rozumianego, pytania oraz niedawne tutejsze spostrzeżenia o służbie pieniądzom i posługiwaniu się pieniędzmi czy przerażającym Cyrku Nerona w EC 1 wpisuje się działalność i profil intencjonalny Gyorgy'ego Schwartza, znanego jako George Soros. Jest to obrosły całkowicie zasadnymi oskarżeniami starzec eksplikujący wszystko co mieści się w kategoriach 'kryminogenność'. Długo by trzeba i być może będzie trzeba o kierunkach, problem dzisiejszy to jednak wskazanie istoty. Obliczem moralnym tego człowieka jest przelewanie zła własnego na podatne otoczenie; odwrotność zasady wzorujcie się na mnie bo jestem najlepszy, wątpię czy wam się uda... tzw. Soros pokazuje: nie ma dla mnie innych wartości niż pieniądz i pogarda, po co wam inne? Coś jak u nas Urban. Żyd, ale bezbożny, po co więc Narody mają szanować Boga, skoro widzą, że on świat cały zyskuje, dusza coś długo się kołacze, a Bóg to co najwyżej jeden z reliktów 'społeczeństwa zamkniętego'. Zapomnijmy, że syjoniści (ekskluzywa żydowska przeróżnych proweniencji) nienawidzą katolicyzmu i narodów mających katolicyzm za duszę swej tożsamości (Polaków specialite) z nakazu religii mojżeszowej. Tak może bywało w kahałach podolskich w XIX w., czy w stosunku do mojego Imiennika w XV- wiecznym Trydencie. Dzisiejsze 'środowiska pochodzenia żydowskiego' najpierw znienawidziły (a w zasadzie porzuciły) swoją religię, by kolejno drwić, a następnie wprost zwalczać religijność katolicką. Niestety to my pokazujemy, że tak łatwej gleby do wyrwania z tożsamości religijnej jak w Europie Zachodniej i Centralnej nie ma wśród najdzikszych ludzi. Urban np. z lubością wspominał w Alfabecie..., jak 'śmiesznie' było, gdy w okupację opowiadał na lwowskim podwórku, że rodzice są tak głupi, że ksiądz uczy go żegnania się, by myślano, że są chrześcijanami. tzw. Soros nie musi czuć się związany lojalnością z żadnym Państwem, bo wszędzie nie jest u siebie, więc wszędzie wszystko mu wolno, przynajmniej tak uważa i nikt mu tego nie wyperswadował. Urodził się co prawda na Węgrzech i tamtejsza biurokracja przeadministrowała w porę dane osobowe jego rodziny by zachowali czasowy dystans z Narodem Wybranym, ale nie powoduje to żadnych sentymentów w stosunku do Państwa Węgierskiego. Karierę zrobił w Anglii, ale nie do tego stopnia się poddał się Królowej by nie wyspekulować częściowego bankructwa Bank of England. Kiedy zaczął być liczącym się podatnikiem amerykańskim to bardzo chętnie, ale na Antylach Holenderskich. I tak dalej, wasze ulice-nasze kamienice. Przesłanie dla świata: skoro ja mogę zdradzać kogo chcę, z żonami włącznie, to kto wam zabroni? Bóg, Honor, Ojczyzna? Żeby to wszystko było w miarę przekonujące potrzeba pieniędzy. Pieniądze najlepiej jednak zarabiają same na siebie, nie traktujmy ich więc jako narzędzia, a służmy im, to się odpłacą, a że pan, któremu się służy żąda wyłączności, w czym problem, jak już 'podziękowaliśmy' Bogu, Honorowi i Ojczyznie to pan-pieniądz konkurentów nie ma.
Żyd Schwartz nieortodoksyjny uznał przez lata, że w strumieniach kasy nudzi się jak pies w studni (w końcu nieortodoksyjny nie musi jak kot np.) i pobawi się oglądactwem co gojstwo głupie zrobi jak dać mu kasę, a zabrać Boga, Honor i Ojczyznę. Skroił więc z pomocą innych 'encyklopedystów' zestaw andronów o otwartości, tolerancji, demokracji  i innych dogmatach nowoczesności i zaczął instalować jako koperty intelektualne dla całkiem beznamiętnych plików banknotów, które jął przekazywać motłochom chrześcijańskim całkiem instytucjonalnie. Jest pewien problem  w tym, że działalność antypaństwowa, zwłaszcza finansowana z zagranicy bywa jeszcze gdzie nie gdzie zabroniona,  a nawet ścigana. Wymyślił więc, że z nikim nie walczy, tylko pomaga, jako kto? Jako 'filantrop', co jak już polskojęzyczne kino przypomina z gangsterką w parze idzie. Nie pomaga żadnym partiom i politykom, tylko przeciwnie społeczeństwom jako takim, przez NGO-organizacje pozarządowe. Non-government organization, bądź tu mądry i tłumacz, powszechnie 'organizacja pozarządowa', ale tak dokładnie 'nie-rządowa', a naprawdę antyrządowa. Bo o taką 'pozarządowość' eksperymentatorowi na żywych organizmach Państw cywilizowanych chodzi. Nie o jakieś dyrdymały o zbieraniu znaczków, czy starych tramwajach, tylko nierząd konkretny: płeć-małżeństwo-kopulacja-zapładnianie-rodzenie mają być kategoriami niepowiązanymi determinacyjnie. W społeczeństwie otwartym każdy bierze z tego zbioru dowolny element, z dowolnym konfiguruje i wychodzi np. adopcja embrionu Murzyna przez mężczyznę uważającego się za lesbijkę żyjącego w związku z nieortodoksyjną Syryjką po selektywnej aborcji za euro płatne przez polskojęzyczną pomoc społeczną  w ramach podwyższonego zasiłku dla związków, które złożyły świadectwa apostazji do Trybunału w Luksemburgu.
Społeczeństwo otwarte (Open Society Institute) to nie żadna akademicka paplanina tylko miliardowa organizacja, takie samo państwo sui generis jak UE, tylko już całkowicie prywatne-Schwartza-Sorosa. Tak samo ma ambasady, biurokrację, sprawniejszą bo mniejszą i broń masowego rażenia-czyli pieniądz spekulacyjny. W Polsce ambasada nazywa się Fundacja Stefana Batorego, kierowana przez Aleksandra Smolara, Żyda całkowicie nieortodoksyjnego, syna przedwojennej agentury sowieckiej w odbudowującej się RP i kolaborantów po 17. września 1939 r., weterana nomenklatury PZPRobotniczej w strukturach uniwersyteckich, który robotnika widział kiedy do naprawy spłuczki na Wydziale wzywali. 
W długiej liście 'zasług' tej fundacji jest szczególna, że już w 1988 r. została powołana m. in. do 'przygotowywania kadr państwowych po zmianie ustrojowej'. Żeby była jasność o przełomie ustrojowym i jesieni ludów, na rok przed 4. czerwca 1989 amerykański Żyd spekulant z polskojęzycznym Żydem kolaborantem opracowali metodykę polityki kadrowej tzw. III RP.
Ukierunkowanie antysuwerennościowe Społeczeństwa Otwartego nie jest jakąś moją ksenofobiczną  mrzonką. Soros wszedł na wyższy szczebel demokracji, w którym demonstracyjnie nie zgadza się nie tylko z polityką własnego rządu (którego w sumie nie ma), ale także cudzych i daje na to najpierw rzekę pieniędzy, a gdy już skanalizuje to przez kolonizację unijną- strumienie. Kiedyś dotowano z Moskwy bojówki czerwonych terrorystów i dyktatury prosowieckie. Dziś wprost ze spekulacyjnych komputerów takie same bojówki, tych którzy chcą zwalczyć dzisiejszych bolszewików jak uczy Tusk, promotorów zniszczenia polskiej Rodziny i integralności ludzkiej, importerów motłochu, zwanego uchodźcami-nie dla ratunku, a dla starczej igraszki Sorosa, który chce przed walnięciem w ramy zobaczyć eksperyment ludnościowy (taki nowoczesny Holocaust), bezwzględnych eliminatorów religijnej ciemnoty i wpływów agentury watykańskiej. 
tzw. Soros, OSI, Fundacja Batorego to nie jest jeden z głosów współczesnego świata opinii, to nie jest jedno z międzynarodowych środowisk intelektualnych, to jest zorganizowana, uzbrojona w najcięższą i samoodtwarzalną amunicję, najwyżej uformowana intelektualnie organizacja superpaństwowa, mutacja syjonizmu i masonerii, które już swoje przebrzmiały. Jest to jednoznaczny, groźniejszy od wszystkich platform konwencjonalnych i terrorystów (nie umniejszając im oczywiście) wróg Państwa i Narodu Polskiego. Wróg tak niebezpieczny, że bierze niemal bez wystrzału, bo tam gdzie chleb już jest, daje pieniądz i seks, a tam gdzie nie ma miejsca dla Boga, Honoru i Ojczyzny, nic więcej nie trzeba.
Czytajmy wciąż uważniej listę prelegentów igrzysk wolności, ich programy i biogramy, spójrzmy kto wprost, które ze struktur organizacyjnych wprost reprezentują Schwartza-Sorosa i Smolara. Kogo i jakie rozwiązania dla Polski lansują? Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego na początku ciągu kampanii wyborczych? Dlaczego podczas stulecia śp. Niepodległości, w Mieście zwycięstwa bezprawia wyborczego? Dlaczego w kilka dni po 'zgorszeniu' Bogiem, Honorem i Ojczyzną w paszporcie?
Kto, w czyim Imieniu i  z czyich środków za tę zdradę zapłacił-Hanna Zdanowska-udająca Prezydenta i Witold Stępień-marszałek województwa z całym kapitałem spekulacyjnym.
A to i tak początek analizy.
Szereg bliższych danych zawdzięczam panegirykowi M. Gostkiewicza w: http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,22724759,ujawniamy-kimwd-naprae-jest-george-soros.html
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 17. listopada 2018 r. 

środa, 14 listopada 2018

Tertium non datur

Witam,
Coś bez nazwy, pod 'nazwą' igrzyska wolności, co popełnione zostało w, za przeproszeniem, Nowym Centrum Łodzi, okazało się inspirujące również dla inspirującego moją wolę walki tygodnika Angora. Piórem imiennika mojego +Ojca (zbieg) K. Różyckiego na s. 11, nr. 46 oddany został hołd organizatorom, igrcom i jak się okazuje głównej igraszce czyli H. Zdanowskiej. Nigdy dość analizować przewrotność nowoczesności, gdyż na jaw wyszło, na co bym nie wpadł, a więc rzecz dotąd nieźle skrywana, że Tusk i Biedroń to jeszcze (nb jak zawsze) nic, że tak na prawdę (jeśli to słowo ma tu jakiekolwiek zastosowanie) cała granda okołobrukselska tąż właśnie Zdanowską widzi na Prezydentę RP. W sumie suknia głupstwo matka doda, tylko ponczu, ponczu szkoda, ale to już trzeba było od Bolka pożyczyć żółte okulary, by nabrać takiego spojrzenia-wyjaśniłoby to po części moje zdziwienie nieobecnością noblisty w poczekalni berezko-kartuskiej pod Dworcem Fabrycznym.
Ciekawe, że przymilnego reportera z Angory również ujęła poręczność wykazu 'prelegentów' (ponoć książeczka-do diabelskiego nabożeństwa), czyli de facto Index personarum prohibitarum. Zawisł co prawda na retorycznym pytaniu: Kogo tam nie było...? Więc dopowiem: Bogu niech dziękuje. Przyjdą lata, gdy w tej książeczce będą sprawdzać, kogo nie cytuje się w towarzystwie bez stosownej erudycji.
Warto być może, ku przestrodze, laudację którą wskazuję przeczytać, by wiedzieć jaka jest ranga sprawy Prezydentury RP, dla swołoczy z PO i prowincji, c... j, dupa i kamieni kupa bez zmian.
Tak postanowił Grzegorz. Donek nie chce wracać, a Hanka kobieta, do tego delikatna, pokrzywdzona...; 2. listopada podobno do Łodzi przyjechał Schetyna i namaścił Zdanowską.
Pochrzaniło się jednak guślarzom schetyniałym, gdyż Dziadowska obietnica Wieszcza Mickiewicza:
Lecz nie płacz, piękna dziewico! Oto przed moją źrenicą odkryto przyszłe wyroki: Jeszcze musisz sama jedna latać z wiatrem przez dwa roki, A potem staniesz za niebieskim progiem, dotyczyła Zosi, która to zgrzeszyła niejako diametralnie odmiennie:
Żyłam na świecie; lecz, ach! nie dla świata! Myśl moja, nazbyt skrzydlata, Nigdy na ziemskiej nie spoczęła błoni. Za lekkim zefirkiem goni, Za muszką, za kraśnym wiankiem, Za motylkiem, za barankiem; Ale nigdy za kochankiem. 
Prezydentura RP to jest zwykły talerz z ośmiorniczkami dla tej rzeczywistej ośmiornicy, która bez Brukseli jest jak bez rafy koralowej, trzeba przebierać, smakować i patrzeć komu zostanie talerz, jak lekko niestrawne specjały drogo rozdamy. Biedroń na prez... może się nadaje, ale jak widać na igrzyskach nie doceniono jego ...ydenta. Towarzysz Bolek przeszedł do wspomnień kaszubskiego chama jako 'bohater i ojciec niepodległości' (jeden z trzech, bo jeszcze Piłsudski i Basta-może tu pederasta?). Wielki nieobecny szuka jednak frajera do szybkiego przeprania ćwiartki (z miliona) za podanie się jako świadka, że nie donosił. Jest to w zasadzie poważne przestępstwo, ale zawsze podkreślam, że do odpowiedzialności potrzeba poczytalności. Pozostał więc po nowoczesno-demokratyczno-europejskiej stronie Donek i Hanka. 
W starej przyśpiewce było Przyjechali z Petersburga, ojciec złodziej, matka k... a (pewne szczegóły dotyczące osób i miejsc zostały zmienione).
Ważne jednak, że pan redaktor w przypływie szczerości określił zawartość książeczki trafnym mianem 'anty-PiS'. I dobrze, i o to chodzi. Jeśli antidotum na tę gehennę sam tej substrat widzi wyłącznie w PiS, to tertium non datur. I zgodzę się, z konstatacją, że 'po rozmachu z jakim zorganizowano igrzyska wolności PiS powinien zacząć się bać'. Bo w skrajnej kondensacji przedstawiono ogrom materii do pokonywania w kolejnych zwycięskich kadencjach. Niestety dla igrzysk, 'kto się boi umiera codziennie, kto się nie boi umiera raz', jak powiedział Sędzia Falcone (nie z Iustitia), a Prezesowi nie spieszno.
Powodzenia, 
Łódź Bałuty, 14. listopada 2018 r.

wtorek, 13 listopada 2018

Bereza Kartuzka, gdyby wolne łóżka były...

Witam, 
Dziś będzie ciężko, bo podobnie ciężkie inspiracje nie często się zdarzają. H. Zdanowska w euforii szansami jakie otwiera skazanie tylko na grzywnę (czyli tzw. karę wolnościową) dała miejski patronat (tu już zwykły skandal, bo ja też Miasto i żadnych tego typu spędów nie firmuję) i wystąpiła jakoby na czymś pod nazwą igrzyska wolności w Łodzi, w ostatni weekend. Już nawet komentować, o jakich igrzyskach, jakiej wolności, jakim nade wszystko 'pluralizmie' i 'różnorodności' mowa, strata czasu, bo wszystko wynika. Przeraża jednak czelność, jak można tak wyrafinowaną demonstrację nienawiści do normalności,  Boga, człowieczeństwa, praw naukowych i moralnych, ubraną w dystynkcję elitaryzmu i ekskluzywizmu, w tak skondensowanym lupanarze zorganizować jako przedsięwzięcie publiczne- obu samorządów ogromnej aglomeracji.
Od kwietnia 2010 r. intuicyjnie wyrażałem i nadal wyrażam przekonanie, że inspirator Zamachu Smoleńskiego, kto by nim nie był, uruchomił procedurę po kolejnym przejrzeniu składów przeróżnych polskich delegacji, w przeróżnych miejscach. Gdy ujrzał listę pasażerską Tu 154M na 10. kwietnia 2010 r. powiedział teraz, albo nigdy, wszyscy na tacy. Nie czekał, aż jeszcze kiedyś dopiszą Prezesa, bo rachunek prawdopodobieństwa ma swoje prawa.
Mówię wprost, gdybym kierował się takimi samymi normami dopuszczenia moralnego jak ten inspirator, to po przejrzeniu listy elity: https://igrzyskawolnosci.pl/prelegenci/ w okolicach EC1 w Łodzi więcej brzóz miałoby skłonności katastroficzne.
Brano pod uwagę, że ktoś może nie mieć moich skrupułów, więc nie poproszono Bolka. Cała gwardia jednak przeraża. Nie nawet tym co głoszą, bo robią to stale i co gorsza, w cud poprawy trudno uwierzyć. Nawet nie posłuchem względem tego i jak widać zapotrzebowaniem, chleb daje PiS, więc totalnopozycja igrzyska. Przeraża ubraniem w normalność. To nie jest jednak formalnie panopticum, to jest zjazd indywiduów, które każde pojedynczo, a czasem i razem, są kimś we władztwie publicznym, w rzeczywistości akademickiej, w dyspozycji przepływem pieniądza. Są to osoby, które pojedynczo brały udział w przedsięwzięciach społeczno-naukowych z władzami bardzo normalnie patrzącymi na świat, z naukowcami trzeźwo realistycznymi, z duchownymi i przedstawicielami myśli katolickiej. Są to osoby z obiektywnie ogromnym kapitałem intelektualnym, poczytalnym dorobkiem wielojęzycznym, interdyscyplinarnym. Są to właśnie ci, którym więcej dano.
Tu nie spotkasz dresiarzy, alimenciarzy, zawiasów, kiboli i innych 'patologów', tu spotkasz tych, od których się, często w praktyce, oczekuje kształcenia następców, wyrażania się w naszym Imieniu, których postawa intelektualna, kryterialna jest przekładana na polska inteligencja sądzi, iż...
Tu są prawdziwe BRAMY PIEKIELNE tej imprezy. Nie w tym co o czym tam mówiono, pisano, nadawano, bo ten ogień rozlewa się już w najgorsze ćwierć tysiąclecia. W tym kto to czynił, z czyim nadaniem, w jakiej kondensacji i w jakim kontekście.
To tu wprost szatan nadaje sygnał: miarą polskiej elity intelektualnej, świadomości wolności i godności ludzkiej, jakości moralnego odniesienia do drugiego człowieka, są:
- zaprzeczenie istnieniu Boga;
- nowe imiona bóstwie: demokracja, europejskość, otwartość używane tylko na daremno, bo inaczej nie można;
- pogarda dla Kościoła;
- relatywizm prawa;
- swoboda zabijania ludzi niechcianych;
- płciowość jako atrybut estetyki tożsamości;
- związek międzyludzki jako incydent wielopłciowy i wielopokoleniowy, zmienny według upodobania i uposażenia;
- zażenowanie tożsamością naturalną;
- awansowanie ontyczne biednych, uchodźców i zwierząt, przez czynienie z nich rekwizytów dialektycznych;
- konsensualność prawdy;
- nazywanie Żyda Żydem, a pederasty pederastą jest zniewagą; nazywanie tak Polaka i to normalnego jest niezasłużonym komplementem;
- gentlgenders o pieniądzach nie mówią, gentlgenders te mają.
Ten sygnał jest skandalicznym kłamstwem, ale ubrany w tak pokomplikowaną miarę breloczków zdycha swoim zdychaniem-powoli. Rości o nietykalność, jak gwiaździsta płachta udająca flagę 'wolnych narodów Europy'.
Biogramy tej poczekalni do Berezy dają wiele szokujących spostrzeżeń, może do czegoś wrócę, ale pewną miarę daje komplement udzielony szczególnie drastycznej podżegaczce do morderstw 'zlepków komórek', której +Matka nad Smoleńskiem też okazała się dla kogoś 'Człowiekiem nie chcianym', B. Nowackiej: została pełnomocnikiem komitetu „Ratujmy Kobiety 2017”, postulującego projekt ustawy m.in. liberalizującej ustawodawstwo dotyczące aborcji i wprowadzającej ograniczenia w organizowaniu zgromadzeń przeciwnych ustawie. 
Ograniczenia w organizowaniu zgromadzeń, toż prawdziwe igrzysko z wolności.
Warto znać listę tej poczekalni do Berezy Kartuzkiej i na biogram tamtejszy spojrzeć po zachwycie tytułem naukowym, urzędowym, dorobkiem w tekstach, urodą, młodością, zasobnością, kontaktami na ulicy i zagranicy.
Łódź Bałuty, 13. listopada 2018 r.

niedziela, 11 listopada 2018

11. listopada 1918 roku w Łodzi

Witam,
Z takim tytułem łączę pewne wspomnienie sprzed 26. lat. W XXIV LO na Bałutach w ramach szerszego zainteresowania historią i wojskowością, pod kierunkiem Prof. A. Jaśpińskiego i R. Ratajczyka przygotowaliśmy w kilka osób, w III. klasie program, który nie był 'akademią', a dziś pewnie określono by to 'prezentacja', czy jakoś tak. Koleżanki przedstawiły coś z poezji, część Kolegów, coś co dziś nazywa się mianem rekonstrukcji, ja z Kolegą z ławki przegląd autentycznej prasy łódzkiej dotyczącej tego dnia. 
Sądzę, że program ten, przygotowany przez nas, ale wymyślony przez Profesorów, pewnie także jako wówczas nowość wobec standardu rutynowych akademii PRL-u, zapadł gdzieś w pamięć, bo Dyrekcja wspomniała ten przy pożegnaniu po maturach.
Ćwierć wieku raptem minęło, a zmieniło się wszystko. Nie było internetu, led-owych efektów świetlnych, muzyka była z kaset, mikrofony jak kij do base ball. Naszą działkę przygotowaliśmy osobiście siedząc w Bibliotece Waryńskiego (pardon... wówczas już im. J. Piłsudskiego) nad rocznikami gazet niedozwolonymi do kserowania, a o aparatach w komórce słyszano raczej w kontekście produkcji bimbru.
Pamiętam dzięki temu np. kim był Bolesław Sałaciński, przez którego Plac przejeżdżam kilka razy w tygodniu. Pamiętam też jednak ważne wrażenie, że choć było to już ponad dwa lata od przynajmniej 'zdjęcia przyłbicy', nadal podświadomie robiliśmy coś co 'już wolno', że 11. Listopada nie jest już datą tajemniczą, o której w domu się opowiada, że tak być powinno, a w szkole trują o 7. listopada, że Ojczyznę wolną pobłogosław Panie..., wreszcie wyraża nadzieję, że raczył już wrócić
Dziś wolno aż do obłędu, dziś nie dość, że nic się nie odkrywa, to media, władze, decorum publiczne prowadzą przez las flag, z każdego głośnika Brygada, Warszawianka, Czarnecki do Poznania. Pięknie, tyle że znowu Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!
Łódź Bałuty, 11. listopada 2018 r.

sobota, 10 listopada 2018

Fałszowanie pieniędzy

Witam,
W tytule wspominam oczywiście literacką nazwę zbrodni z art. 310 par. 1 KK, lecz fałsz w obszarze zainteresowania pieniądzem jest tak szeroki jak ludzka myśl o tymże.
Dzisiejszy ustęp Ewangelii jest na pewno jednym z najczęściej fałszywie interpretowanych i przedkładanych przewrotnie przez współczesnych faryzeuszy. Mowa o wypowiedzi Chrystusa ze słynnym Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Bogu i mamonie. Miłośnicy nie ubóstwa, miłośnicy wytykania katolikom, a już duchownym specialite, niedającej się pogodzić z wiarą i praktyką religijną, majętności, fałszują cytat ten jak tylko się da, by wskazać, że wiara i moralność chrześcijańska w sposób wiarygodny mogą być świadczone tylko przez nędzarza. Można by i wątek ten wziąć pod uwagę, jako istotnie sygnalizujący pewien problem, prawdziwy problem jednak w tym, że nikt z purystów ubóstwa, nie jest ciekaw świadectwa chrześcijańskiego. Szuka najprostszego pozornie usprawiedliwienia, że sam jest godziwie bogaty i na bogato niegodziwy, gdyż służąc mamonie, przynajmniej wprost nie służy Bogu.
Wykład Pański czytany dziś, jak wszystkie, nie jest hasłem wiecowym, a bardzo precyzyjnym zwróceniem uwagi na różnicę systemową między 'służeniem', a 'posługiwaniem się' oraz, niezależny nawet od kwestii pieniądza, priorytet jedności punktu odniesienia. Służenie Bogu jest jednoznacznym i wiernym oddaniem Osobie, także o dziwo być może, drugiemu człowiekowi- wszakże jest On na 'obraz i podobieństwo'. Służenie pieniądzu, jako rzeczy martwej, zdaje się być absurdalne, ale jakże powszechnie występuje. Służba to wszakże troska, oddanie, zainteresowanie, gotowość, szacunek, a przede wszystkim z góry założony brak wzajemności, której każdy wyraz jest łaską tego, któremu się służy. I tak właśnie jest dziś z pieniądzem. Coraz częściej przedmiotem zainteresowania nie jest tego cel, a sam jako taki- posiadanie, mnożenie, zabezpieczanie (często droższe niż wartość strzeżona), szanse i ryzyka, tylko, i to dosłownie, życia często nie starczy dla ujrzenia efektu. Zupełnie realnym spostrzeżeniem jest, że cała administracyjna i przedsiębiorcza obsługa rynku finansowego jest droższa od tego wartości. Wciąż uciszana jest diagnoza, że aparat egzekucji i transmisji wszystkich danin i opłat publicznych jest droższy niż funkcjonowanie celów tych danin.
Pieniądz na co dzień jest potrzebny, w różnej ilości, jeżeli godziwie nabyty, to im większej tym lepiej, bo każde narzędzie usprawnia godziwą skuteczność. Właśnie, ale jako narzędzie, którym się posługuje, a nie któremu się służy. Dziś jednak chętniej posługujemy się drugim człowiekiem. Człowiek jest instrumentem do budowania swoich pałaców na piasku, człowiek jest żywą lokatą, człowiek ma być zdrowy, wykształcony, znać języki i być wysportowany, lecz nie po to aby być partnerem, przypominać godność nadaną od Boga, ale po to by sprawniej się nim posługiwać. Tragiczny obraz tego odwrócenia ról daje business porno i nierządu, w którym niestety człowiek (a i zwierzę nieraz) jest podstawowym narzędziem posługiwania się, a pieniądz naczelnym obsługiwanym, gdyż namnażanie tegoż seksem, zaprojektowanym właśnie do namnażania, ale czego (Kogo) innego, daje najpróżniejszy obraz zaspokojenia, bo niczym innym niż biodegradacja i kryminalizacja nie odpowie.
Dla służby pieniądzu próbuje się świat od zarania posługiwać także Bogiem, jako takim. Dlatego zawsze polemizuję co do starej tezy, że wspomniana prostytucja jest najstarszym zawodem świata, bo raczej jednak świętokradztwo- 'będziecie jako bogowie'.
Nie da się więc, jak uczy Zbawiciel, ani służyć dwom panom, ani dwoma hierarchicznie, jako narzędziami, posługiwać. Miejsce narzędzia jest do posługi, a Pan jest, aby mu służono. Tłumaczy to praktyka codzienna. Pan prawdziwy służącym Mu odpowiada, wedle Swego uznania, zwanego Łaską, ale na tym polega Panowanie. Nie ma chyba takiej Osoby, która wewnątrz pewna swej, choćby słabej i okazjonalnej Służby Bożej, nie doznała odpowiedzi, w wielu nieprzewidzianych, pozornie beznadziejnych okolicznościach, że świadomość ta zagłuszana jest, bardzo 'nowoczesnymi', bredniami o zbiegach okoliczności, to inna historia. Niech wskaże ktoś tego, komu odpowiedział pieniądz. Pieniądz uśmiecha się z portfela, ekranu, wydruków, gdy tam jest, gdy wkrada się w dotacji, kredycie, pożyczce, parabanku, kasynie, ale gdy zamiast temu służyć, zaczynamy się tym posługiwać, rozchodzi się w nieprzewidywalnym tempie i coraz odleglej patrzy niewidomym wzrokiem królów z biletów.
Czy nie jest to nierozwiązywalne? Nie, w całej Ewangelii nie ma ani jednego wskazania nierozwiązywalnego. Dziś właśnie odpowiedź udzielona jest porównawczo: Jeśli w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobra kto wam powierzy? Tłumaczyć to na te spostrzeżenia można wszakże: 'Okażcie się wierni prawdziwym Dobrom, a niegodziwą mamonę będziecie mieć w zarządzie'.
Okażcie się jednak, po co dawać narzędzie temu, kto nie ufa nawet Dającemu? Aby zaufał narzędziu, a nie Jemu? Ci którzy w swym braku środków do życia, do spełnienia godziwych celów, zapewnienia środków do dalszej walki sobie i sobie powierzonym, przyszli prosić przed grób, czy zdjęcie VSD O. Wenantego Katarzyńca potrzebowali tylko zaufania do Dającego i z narzędziami powrócili. Ci którzy od setek lat zgubiwszy nie tylko pieniądze, przybory, ale zdrowie, drogę, relację z drugim człowiekiem zwracają się do Św. Antoniego, przychodzą tylko z wiernością Dobru prawdziwemu i nadal mają czym zarządzać.
Bo jak Chrystus podsumował tę, skandalicznie fałszowaną naukę, sprawiedliwego da się udawać przed ludźmi, ale Bóg zna serca.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 10. listopada 2018 r.

piątek, 9 listopada 2018

Sukces o krok-Korea Północna to nie państwo wyznaniowe

Witam, 
Coś mi się zdaje, że demokraci zrobili swoje-demokraci mogą odejść, przynajmniej spod Sądów. Pamiętam kiedy w Independence Day, 4. lipca br. pod Sądem Okręgowym w Łodzi, stała podstarzała demokratka z papierem pakowym pomazanym napisami Konstytucja, demokracja, brawo Sędziowie, chcąc nie do końca wiadomo co wyrazić jako aluzję do wejścia w życie ustawy o SN. Jak widać jednak w Łodzi sporo jest podsądnych, więc do bicia braw nikt nie dołączył (przynajmniej z rana). W miastach o bardziej ugruntowanych tradycjach demokratycznych jednak, szczególnie do czasu kiedy można było sobie zrobić selfie z sędziami znanymi z tego co sądzą, ale głównie o sobie, zdarzały się grupy oburzonych europejczyków, z kartkami o treści bezkonfliktowo oczywistej gdyż na ogół jednowyrazowej (proponowałem treści bardziej intrygujące, np. ładna pogoda). Platforma nowoczesnych obrońców demokracji, chwilowo oddaliwszy zlepki komórek (z mózgowymi na czele), w ostatniej chwili zdążyła zapewnić uczczenie Stulecia Niepodległości utratą suwerenności i Sądy zstąpiły pod strzechy, okazując rażącą niewdzięczność. 
Pośród dziesiątek tysięcy zwykłych orzeczeń, interesujących o zgrozo, tylko zainteresowanych, nagle prawomocnie skazano na grzywnę prezydentę Zdanowską. Natychmiast ci sami renegaci systemu kartkowego, zalegli przed Sądem z tekturkami murem za Hanką. Niezawisłość niezawisłością, ale Sądy w ich pomysłach mają podlegać nie 'tylko ustawom', ale 'tylko ustawkom'. Niebawem Sąd w Warszawie (po Wrocławiu zresztą) uchylił decyzję drugiej Hanny o zakazie oddolnego marszu z okazji 100-Lecia śp. Niepodległości, która była łaskawa wygłosić mądrość, że jej  wizja 'przegrała w Sądzie' (więc nie wiadomo czy gorzej dla Sądu czy dla wizji). Abstrahuję przy tym (chwilowo) od szerszego problemu marszów  ten dzień w ogóle. Generalnie jednak szalę demokratycznego oglądu rzeczywistości i niezawisłości przechylił Sąd dla Warszawy Pragi, który ośmielił się skazać (w I instancji) designe'ra z okolic Czerskiej Tymochowicza za administrowanie danymi wrażliwymi tysięcy mocno nieletnich (u księży nazywa się to pedofilia). Europejczycy wystawali przed Sądem z kartkami 'niewinny' i tyle, co tam ustawa, postępowanie dowodowe, akt oskarżenia, przewód, wyrok, oni wiedzą i podjęli demokratyczny wyrok: niewinny, bo jest bliski Wyborczej, SLD itp. Sąd zawiódł, a internauta, który lubi dzieci 'poczuł się jak w Korei Północnej'- w sumie nieźle, bo tam dominuje ludność niskiego wzrostu i w nieokreślonym wieku.
Zmierzamy zgodnie przynajmniej w jednym celu, państwo wyznaniowe nie grozi, wyznać muszę.
Łódź Bałuty, 9. listopada 2018 r.

środa, 7 listopada 2018

Nam nie trzeba Mołotowa, nam starczy Łętowska

Witam,
Requiem za Niepodległość brzmi w tegoroczną Oktawę szczególnie znaczącym Sto lat, sto lat! ... i chwatit' i bolszie nie budiet'. Warto wspomnieć, że dzięki Inter gravissimas Papieża Grzegorza XIII wspomnienie rewolucji październikowej Kościół Zachodni obchodzi w listopadzie (a nawet dziś). Ja jeszcze (nie tak skrajnie przez mgłę) pamiętam w szkole powszechnej idiotyczne obchody na ten temat, kiedy w ramach 'katechezy w szkole' w świetlicy, a czasem i na języku polskim (!) opowiadano dzieciom bzdury o 'sojuszu robotniczo-chłopskim' (coś tak demokratycznego, jak dziś pederastyczno-feministyczny), 'inteligencji pracującej' (dziś podobny oksymoron to 'elity demokratyczne'), ale dla wszystkich większym wstydem byłoby należeć do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej niż nieortograficznie się podpisać. Pamiętam kartkówki z różnicy między flagą ZSRR, a międzynarodowego proletariatu, która polegała głównie na tym, że tej drugiej nie dało się wymówić, a ósmoklasiści mylili już powszechnie z lumpenproletariatem. Cóż dziwnego, dziś mamy flagę UE, która tym różni się od flagi WJC, że tej drugiej nie ma. Tak samo media pierwszej linii: Dziennik TV, Trybuna Ludu, Głos Robotniczy, Polityka bredziły, aż do 1989 o awangardzie klasy robotniczej, 'październikowym przełomie' i wystrzale z Aurory. Znamienne, że w obszarze publicznym dialektyka kontestacji tożsamości i tradycji polskiej i religijnej, bezustanne poniżanie polskiego 'odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego' przed 'światowym ruchem postępowym' niewiele w założeniu różniła się od trendu dzisiejszego. Drwina z polskiej historii, korzeni, Niepodległości w pełnym tego słowa rozumieniu, była standardowym elementem światowości, w ówczesnym rozumieniu świata. Nie istniała oficjalna wersja stanowiska 'Polska to my', obowiązywała 'Polska w bratnim sojuszu krajów demokracji ludowej z wiodącą rolą Związku Radzieckiego'. Z tego sojuszu, jego symboli, podmiotu wiodącej roli żartować nie tylko nie wypadało, za to w najlżejszej, schyłkowej, wersji wylatywało się z obiegu.
Dzisiejsza awangarda de facto niczym w pierwszym oglądzie się nie różni. Polska nadal jest niewyobrażalna jako naprawdę samodzielna. Członkostwo w traktatach gospodarczo-infrastrukturalnych wywodzących się z EWG okazało się, dla bardzo wielu zbyt późno, arogancką kolonizacją przez, równie jak sowiecki, bezideowy, odzierający z tożsamości, surogacyjny wobec Boga, żądający czci pod pozorem demokracji (tym razem liberalnej- też na l). Jedno się zmieniło (unowocześniło)-wiodącej roli nie zapewnia (przynajmniej wprost) sowiecki czołg, tylko ponadpaństwowy, transferowy kapitał. Tak samo uczulenie mediów skierowane jest na 'wrazliwość europejską'. Nie wypada powiedzieć twardych słów o dyktacie brukselskim, metamoralności, kapitałowym odcinaniu kuponów od Pamięci, lansowaniu bezbożności. Wolność słowa, proszę bardzo, ale wobec tego co Polskość stanowi-wobec pamięci naszej, tożsamości naszej, katolicyzmu, rodzinności i rodzimości. Za kontestację unionizmu nikt znów do pierdla nie pójdzie, po prostu jak wyżej-wypada z obiegu. 
Różnica jednak jest tragicznie wyraźna. Za 'komuny' ten dialekt w 90% był bębniony, bo 'musiał', ale nawet głosiciele starali się, poza 10% płatnych zdrajców, myśleć i praktykować inaczej. Dziś proporcje zmierzają ku odwrotności. Niestety jednoznaczne stanowisko: z poszczególnymi państwami UE i nie tylko możemy i chcemy współpracować w setkach spraw, które nas wspólnie dotyczą, ale jak, w parytecie, równy z równym (nie identyczny z identycznym), o ujednoliceniu mowy nie ma. Nie jesteśmy 'wreszcie w Europie', tylko wreszcie sami dysponujemy zdolnością traktatową, tak z Belgią, jak z Gujaną, tak z Hiszpanią jak z Bangladeszem. 
Żaden z traktatów nie nakazuje flagi z gwiazdami stosować jako symbolu oficjalnego, a mimo to niepodobna się z tą nie stykać w polskiej przestrzeni urzędowej, jak z czerwoną szmatą przez 45 lat. Rak rewolucji rozrósł się po obrzeża zdrowych tkanek, gorszej rewolucji- francuskiej, bo tę samą ideologię wdrożyła kanałami burżuazyjnym i libertyńskim, na co wzięcie jest jednak bardziej chłonne.
W tygodniu poprzedzającym dzień żałoby po suwerenności wprowadzono nowy wzór paszportu, symbolicznego niegdyś obiektu marzeń o papierowym potwierdzeniu podmiotowości, suwerennej obecności w świecie. Przez myśl by mi nie przeszło, że profesor E. Łętowskiej, byłej Sędzi Trybunału Konstytucyjnego nie zastanawia Unia Europejska na okładce, ponad Rzeczpospolita Polska, ale wstrząsa 'ignorancja preambulalna' tych, którzy zaprojektowali dewizę Bóg, Honor, Ojczyzna w jednym z recto-verso. Pani profesor zastanawia się czytali preambułę Konstytucji RP, gdzie jest mowa o obywatelach nie podzielających wiary w Boga. Ja się nie zastanawiam, ja wiem, że sama tej preambuły nie czytała dawno, gdyż wprost stanowi o kulturze zakorzenionej  w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu- bez dywersyfikacji. W całej Konstytucji nie spotkałem zapisu bym był obywatelem UE, a jako obywatel RP muszę mieć wpis o tej organizacji międzypaństwowej na okładce paszportu. 
Wiem, że np. R. Biedroniowi, też zgorszonemu, pasowała by dewiza liberte, egalite, fraternite, a W. Mołotowowi bękart traktatu wersalskiego na okładce.
Komu dzwonią, temu dzwonią...
Łódź Bałuty, 7. listopada 2018 r.

wtorek, 6 listopada 2018

Ignorantia, mater cunctorum errorum, vitanda est.

Witam,

Logicznie rzecz ujmując, stan terminalny jest dylematem najprostszym: każda droga prowadzi do kresu.
Przełożywszy to jednak na dyskurs socjomedyczny, uwzględnić należy, że mowa o stanie terminalnym jako tym etapie choroby człowieka, gdy ta, jednostkowa, teraz przeżywana, nie rokuje inaczej niźli śmiertelnie, choćby nie zaszły inne przyczyny, spoza obszaru tej choroby. Stoimy tu zaiste przed dylematem, ale nie jest dylematem, a prowokacją, kwestia,  którędy człowiek cel ten osiągnie, kto i jak może lub powinien mu podówczas pomóc, a co najważniejsze nie utrudnić.
Trwoga dylematu finału choroby zabójczej, wynika z bardzo wielu przyczyn natury emocjonalnej, ale główna przyczyna tkwi jednak w sferze intelektualnej. W niezdawaniu sobie sprawy, unikaniu, a wręcz, wbrew wszelkiej logice, zaprzeczaniu, że całe życie doczesne człowieka jest stanem terminalnym. Niezależnie od stopnia realizmu filozoficznego oglądu świata i człowieka, dla każdego jest pewnym, że z chwilą indywidualnego wyodrębnienia genetycznego każdego człowieka, rozpoczyna się jego wieloetapowe lub momentalne zbliżanie ku śmierci. I z tą chwilą rozpoczyna się wielki dylemat stanu terminalnego brzmiący: którykolwiek z niezliczonych implikantów zostanie wzięty pod uwagę, implikat jest jeden i tu nazywa się śmierć biologiczna, co np. Krzysztof  Zanussi przeniósł na tytuł głośnego filmu Życie jako śmiertelna choroba, przenoszona drogą płciową.
Skoro jednak tak, to po co cała długa, jak długa jest historia ożywionej materii i jak ta historia skomplikowana, procedura zmierzania do tej śmierci? Czy świat nie byłby lepszy, gdyby nas na nim nie było? Być może tak, ale zapewne nie byłby wówczas światem. Tu właśnie odpowiedź daje dylemat medycznego stanu terminalnego. Wiadomo ku czemu przez Ziemię człowiek zmierza, kwestią wywołaną jest jakość tego zmierzania.
Medyczny stan terminalny jest soczewkowym obrazem terminalności całego życiorysu. Trwa statystycznie krócej (choć wiemy, że wielokroć jest jedyną treścią życiorysu), krzywa życia jest najbliżej prostej kresu, lecz przeciwnie do asymptoty granicę osiągnie. Oczywista świadomość nieuchronności kresu, nieuchronności tej sprzeciwia się najostrzej, taka jak amplituda starania o uniknięcie wobec bezsilności tego starania, w medycynie zwana agonią czyli z greckiego walką, podobnie jak pierwszy etap Męki Pańskiej ascetyka tytułuje agonia Iesu Christi in horto Getsemani.
Na jakość całożyciowej drogi człowieka, oprócz woli Kreatora, wyrażanej także w  transcendentnych człowiekowi prawach funkcjonowania naturalnego, woli indywidualnej każdego człowieka mają niewymierny wpływ czynniki, choć ludzkie, to zewnętrzne. Jeśli mowa o rzeczywistościach najbardziej tu przekrojowych, to należy wskazać na dorobek empirii, terapii i regulacji. W każdej z tych rzeczywistości dorobek ogólny może być ogromny, ale na jakość odczuwalną dla osoby wpływ ma świadomość tego dorobku. Świadomość tego kto uczy, leczy, normuje i tego kto jest nauczany, leczony, uprawniany i zobowiązywany. Jak uczy bowiem IV. synod toledański w 633 r. ignorantia, mater cunctorum errorum, vitanda est.
Granica etyczna uświadamiania nieuchronności śmierci, o której w obszarze kognicji prawa materialnego, wykład przedstawia, jest kategorią etyczną, zatem należącą do naukowego oglądu wolitywnej, nie zaś tylko zdeterminowanej, działalności człowieka. Aktywność ta jest bądź w pełni spontaniczna, bądź uregulowana. Uregulowana bądź autonomicznie, bądź jurydycznie. Stąd ekspresywna kategoria etyczna mieści się w prawie stanowionym.
Z podległością prawu aktywności ludzkiej jest bowiem podobnie, jak z podległością państwową powierzchni ziemskiej. Jeśli jakiś obszar nie podlega żadnej regulacji, to tylko dlatego, że zostało tak uprzednio uregulowane.
Uświadamianie nieuchronności śmierci brzmi w przedłożeniu akademickim absurdalnie. Jak można uświadamiać o czymś, co jest nieuchronne? Tym bardziej, jeśli wszyscy wiemy, że śmierć jest archetypem nieuchronności. Jaka więc może być granica dla uświadamiania, skoro jak wspomniałem, to z nieświadomości pochodzą wszystkie błędy, skoro nie co innego niźli legislacja wywodzi z niewiedzy (ignorancji) szereg ujemnych skutków dla w owej tkwiących?
Otóż na płaszczyźnie międzyludzkiej codzienności sytuacja ta jest inna. Można wręcz postawić tezę, że im rzeczywistość jest bardziej oczywista, tym owej publicystyka staje się bardziej dyskrecjonalna. Tak jest z nierównością społeczną, życiem seksualnym człowieka, obrotem pieniężnym, tak jest par excellence ze śmiercią. Dlatego też obok stawiania dyrektyw jest zadaniem prawa rozwiewanie wątpliwości i to nie tylko tam, gdzie wynikają one z usprawiedliwionej niewiedzy, ale szczególnie tam, gdzie z zadawnionych, fałszywych ‘umów społecznych’, że jest coś czego nie ma, a na ogół, że nie ma, a przynajmniej nie dotyczy mnie to co jest.
Ułuda, że ‘śmierć mnie nie dotyczy’, ‘nie dotyczy moich bliskich’, że napomnienie memento mori, jest złorzeczeniem, jest mitem, którego postęp cywilizacyjny nie tylko nie usunął, jak bardzo wielu mitów kosmologicznych i anachronizmów antropologicznych, lecz ugruntował i uczynił natchnieniem relacji społecznych, w których jednocześnie lot na Marsa wydaje się przedsięwzięciem przewidywalnie leżącym w potencji każdego rozwiniętego technologicznie państwa, natomiast własny zgon traktowany jest przynajmniej tak odlegle, jak bombardowanie miast japońskich w 1945 r.
Z całym przekonaniem mogę oświadczyć, że nie byłoby bariery niemocy wobec medycznego stanu terminalnego, w aspekcie rozmowy w jego trwaniu o śmierci, gdyby nie wypieranie jej ze świadomości przez cale życie. Nie byłaby jednak wypierana przez całe życie, gdyby nie tkwienie w dwu fałszach.
Pierwszym jest absolutyzm doczesności. Według tego stanowiska, człowiek musi zdążyć ze wszystkim tu i teraz, bo jak tylko umrze, to nie tylko skończy się wszystko dla niego, ale skończy się wszystko w ogóle. Doprowadza to do absurdu egoistycznego, jakoby nic istotnego nie było przede mną i nie będzie po mnie, a ja sam i mój samookreślony interes jest centrum bytu świata. Skoro więc ze mną ma się skończyć wszystko, to jako że dla załatwienia wszystkich spraw świata potrzeba czasu, sama świadomość śmierci, a już szczególnie jej bliskości, mi go odbiera, zatem okrada. Stanięcie wobec oczywistości śmierci  i to nie w ogóle, a mojej, mierzalnie bliskiej, jest stanięciem wobec bankructwa, a uświadomienie tej oczywistości zdaje się być etycznie naganne, jako wyłudzenie dóbr. Fałsz ten skutkuje szeregiem nadużyć na polu prawnym, co w innej formie przedstawia literatura w postaci Hetmana Branickiego w Weselu Wyspiańskiego, czy Piłata w Mistrzu i Małgorzacie Bułhakova.
Drugim jest stanowisko absolutyzmu abnegacyjnego. Według tego wszystko co w życiu się dzieje, z ochroną tego życia na czele, nie ma sensu, gdyż jako prowadzące wyłącznie do śmierci nie ma żadnej istotnej roli do odegrania. Usprawiedliwia to każde zaniedbanie, gdyż staranie o dobro doczesne miałoby być stratą czasu. Podobnie jak w pierwszym biegunie fałszu, absurd sprowadza się do ochrony mienia w postaci czasu, który i tu i tu okazuje się niepotrzebny. Tu również prawo musi stać na przeszkodzie ogromowi nadużyć, gdyż pogarda życia jest a rebours tak samo kryminogennym egoizmem. 
W obu, etyczne położenie uświadamiającego o bliskości nieuchronnej śmierci jest jednak na ogół społecznie potępiane, tyle że z pierwszego punktu widzenia, jako ostrzeganie, że już, a z drugiego, jako rozczarowywanie, że dopiero.
Prawo pozytywne zmierza do wyprowadzenia emocji człowieka i społeczeństwa z obu tych fałszywych aksjomatów, ale ma w tym ontyczną przeszkodę; jako tworzone przez samych ludzi i same społeczeństwa, nigdy granicy etycznej w tym zakresie nie uchyli, ale może i powinno ją maksymalnie racjonalizować.
Niezależnie w jakim systemie odgórnym prawo pozytywne się zasadza, co praktycznie sprowadza się do tego, na ile od transcendencji deklaratywnie się odcina, nie wykonstruuje, w sposób racjonalnie dowodny, że fakt życia i śmierci może wyniknąć z determinacji ludzkiej. Człowiek z każdym dniem produkuje i produkować będzie coraz efektywniejsze mechanizmy nieożywione, w większości i ogromie aspektów, efektywniejsze od niego samego, ale samą myślą, przy najdoskonalszej aparaturze, nie wykonstruuje nowego żywego organizmu, czy to jednokomórkowego, czy ludzkiego. Siebie, innego człowieka, docelowo całą ludzkość, z wielką dozą perfekcji człowiek jest w stanie zniszczyć, ale nie jest w stanie spowodować tego, nawet wobec siebie, nieinstrumentalnym aktem swojej woli. Człowiek może wreszcie z postępem myśli technologicznej wydłużać życie biologiczne, ponad realne zagrożenia, relatywnie bardzo odlegle, ale nigdy nie uczyni go nieskończonym. Zatem, niezależnie od tzw. światopoglądu, nie da się skonstruować systemu prawnego, dla którego życie i śmierć nie będą rzeczywistościami zastanymi.
Każde prawo stoi więc na stanowisku respektu wobec życia i śmierci. Życie i śmierć, jako rzeczywistości przez prawo nie ustanowione, a respektowane, nie mają przymiotu etycznego dobra lub zła. Zauważmy, że pre-preambuła wszystkich praw, którą, choćby w refleksji nad encykliką Humani generis papieża Piusa XII, stanowi 11 pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, przyznaje kwalifikację dobra dziełom Bożym, lecz tchnienie życia i sankcję ‘pomarcia’ wskazuje nie jako stworzone, lecz jako apriorycznie przez Boga posiadane.
Dlaczego więc życie podlega ochronie prawa, zabójstwo jest zbrodnią, groźba wobec życia jest ipso iure groźbą karalną i, vice versa szereg norm uważa działanie w ochronie życia, za szczególnie, ekstraordynaryjnie nawet, usprawiedliwione?
Dlatego, że każde prawo uważa wyznaczenia czasu zgonu człowieka za przekraczające kompetencje innego człowieka. Prawo nie uważa śmierci za zło jako takie, skoro wiąże z nią rozliczne implikacje [cywilne, procesowe], a wszakże ex iniuria ius non oritur; nie uważa też, za samoistne dobro, gdyż nakazuje przed nią chronić. Uściślam jednak: nie przed śmiercią, gdyż jest nieuchronna, a przed śmiercią przedwczesną możności, której regulacja przekracza ludzką kompetencję.
Uświadamianie nieuchronności śmierci jest wobec tego etycznie nie tylko dopuszczalne, ale nakazane, nie tylko w stanie medycznie terminalnym, ale właśnie w stanie jej pozornej abstrakcji. Temu służą rozliczne zakazy i nakazy w prawie [administracjnym, ochrony pracy, reglamentacji obrotu chemicznego i konsumpcyjnego]. Każda norma odnosząca się do bezpieczeństwa odnosi się de facto do uświadomienia nieuchronności śmierci, przez uświadomienie zagrożenia śmiercią przedwczesną.
Gdy śmierć, jak w stanie medycznie terminalnym, traci już argument przedwczesności, etyczny nakaz uświadomienia nabiera imperatywu, przeciwnie do ludowego sentymentalizmu, gdyż każdy dzień może być ostatnim dla dokonania świadomego rozliczenia ze swoją doczesnością [sakramentalną, moralną- np. spowiedź Jacka Soplicy w Panu Tadeuszu, prawną- prawo spadkowe, ‘tragiczne’ mity o przywoływaniu śmierci przez sakrament chorych czy sporządzenie testamentu, nie ma co przywoływać, przyjdzie sama].
Należy wprost wskazać, że zaniechanie uświadomienia nieuchronności śmierci jest zawsze przekroczeniem etycznej granicy naszego obowiązku. Może być, wtedy gdy jest jeszcze wariantywna, zabójstwem z  zaniechania. Natomiast, gdy nawet jej bezpośrednia bliskość jest oczywista, zaniechanie takie nie jest gestem miłosierdzia, a choć delictum imperfectum, to z pewnością crimen laesae iustitiae.
Z ujęcia prawno- etycznego należy podkreślić, że naganny moralnie fałsz omijania zagadnienia bliskości ‘rozpadnięcia się domu doczesnej pielgrzymki’ nie wynika na ogół z żadnej czułości wobec bliźniego, a z własnej obawy, że niewiele wiemy o tym, za prefacją 86., ‘przygotowanym w Niebie, wiecznym mieszkaniu’. Zwodzenie bliskich, bagatelizowanie powagi sytuacji, wynika niestety z tego, że w ocenie właściwych do tej wiadomości, powaga sytuacji utożsamiana jest z ‘grozą’ sytuacji, a to z kolei wynika z asekuracji przed społecznym odbiorem, że zawiadomienie o bliskości agonii jest dowodem zaniedbania. I nie jest tu winien tylko ten, kto się asekuruje, ale przede wszystkim ogólnospołeczna postawa ciągłego przekraczania etycznej granicy nieuświadamiania o nieuchronności śmierci. Postawa wynikła z uwikłania w mitologię, np. o tym, że czerń przystoi śmierci dlatego, że jakoby jest smutna, a nie dlatego, że jako suma barw, jest wyrazem doskonałości.
Wspomnieć należy tu stary frazes, że ‘w domu wisielca nie mówi się o sznurze’i zadać pytanie: czy po to, aby bez obaw wieszali się dalej, czy raczej aby już nikt się tam nie powiesił?
Noctem quietam et finem perfectum concedat nobis Deus omnipotens, kończy ostatni pacierz Kościoła, wiąże zatem kres doskonały z oczekiwaniem spokojnym, a nic nie skutkuje dolegliwszym niepokojem niż tkwienie w niewiedzy.
Łódź Bałuty, 6. listopada 2018 r.

niedziela, 4 listopada 2018

Tu jest pies pogrzebany

Witam,
Za tzw. komuny (czyli US-od 'sowieckiej', nie States) Uroczystość Wszystkich Świętych nazwano w kalendarzykach (zastępujących wówczas telefony, bo komórkowych nie znano, a stacjonarne były demokratycznie nieczęste) Święto Zmarłych. Jako, że nominalny ustrój nie wierzył w życie wieczne, było to święto bez desygnatu, podobnie jak u nas za dni parę Święto Niepodległości.
Dziś nie ma ustroju, bo to co jest sformułowane demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej desygnatu absolutnie nie posiada, zatem ustrój nie musi w nic wierzyć. W wolnym społeczeństwie jest jednak bardzo ważna różnica: jedni uznają Uroczystość Wszystkich Świętych, Jego Oktawę, w tym Dzień Zaduszny, drudzy mają Święto Zmarłych (tzw. 'wszystkich świętych'), Akcję Znicz i 'jeżdżenie na groby', a większość wszystkiego trochę, jak z gwiazdką, jajeczkiem, majówką. Jeżeli coś się ma, można z tym robić co się chce-na tym polega własność. Dlatego 'święto zmarłych' jest par excellence świętem żywych: rodzin, kwiaciarzy, kamieniarzy, sprzątaczy, transportowców i wszystkich, gdyż życie koncentruje się nagle na cmentarzach. Jeżeli Wszystkich Świętych niespecjalnie dotyczy już Świętych, a Dzień Zaduszny nie przypomina o odpustach za Zmarłych, a centrum uczuć stanowi cmentarz jako obiekt infrastrukturalno-estetyczny, to wszystko jest dozwolone- parafrazując znaną myśl teozoficzną.
Kuchennymi schodami wprowadzono 'odczłowieczenie' (a w zasadzie odduchowienie) cmentarzy. Realia cywilizacyjne wyprowadziły te spoza terenów przyświątynnych, czy bezpośrednich sąsiedztw, na rubieże miast, gdzie zawsze cmentarze były, ale o delikatnie mówiąc, specyficznym przeznaczeniu. W ramach wolności i tolerancji zaczęły powstawać cmentarze komunalne i modne dziś pogrzeby z panem czytającym pustosłowny wierszyk, trąbką i... i tak do ziemi. Nie ma się co rozczulać, bo jeśli odjąć pogrzebowi treść liturgiczną o zwrocie Prochu prochowi i oczekiwaniu powstania w Dniu Ostatecznym, to wszystkie poezje, mowy, trąbki, arie i wieńce nie zmienią nic w tym, że jest to higieniczne pozbycie się zwłok, bo do trwania pamięci o czyichś dokonaniach te ceregiele na pewno nie są w niczym potrzebne. Równolegle realia wymusiły akceptację dla, także religijnych, pogrzebów kompaktowych, jeszcze na ogół w grobach, ale coraz częściej w regałach zwanych kolumbaria (i to nie, żeby z Ameryką się kojarzyło).
Skoro cmentarz wyrósł mentalnie nad tego 'rezydentów', nie człowieczeństwo Żywych, a cmentarz uchodzi za pierwszorzędne miejsce pamięci, to w sumie istota aksjologiczna tego co pod galanterią pseudo (na ogół) artystyczną traci na znaczeniu. Zapomina się o pierwszorzędnej  świętości miejsca nie z racji grobów, nagrobków, krucyfiksów, aniołków i sentencji, a właśnie oddanych prochowi ziemi ciał ludzkich, które były materią dusz nieśmiertelnych-konkretnych, jednostkowych, niepowtarzalnych. Ciał, które są skrajnie namacalnym dowodem, że człowiek może poza galaktykę poleci, ale człowieka nie wyprodukuje. Nowoczesny cmentarz przestaje potrzebować ciała ludzkiego, przestaje być osiedlem 'rozpadających się domów doczesnej pielgrzymki' (znów za prefacją).
Dlatego bez szczególnego zdziwienia pojawiły się (tzn po prostu zostały zorganizowane) 'cmentarze dla zwierząt'. Jest to dość przerażający absurd kultury. Zaznaczam od razu, że jednoznaczny sprzeciw wobec tego zawoalowanego bluźnierstwa, nie ma nic wspólnego z pogardą dla Boskiego ustanowienia zwierząt jako immanentnego sąsiedztwa człowieka. Cmentarz bowiem, jak zaznaczyłem, jest ziemskim symbolem zwrotu do materii pochodzenia, zwrotu obracającego się już w proch martwego-bo 'odduchowionego' ciała do prochu Ziemi wyobrażonej w ogrodzie Eden, w którym w poetyckim skrócie Bóg umieścił człowieka. Zwierzęta natomiast nie mają pochodzenia zindywidualizowanego, stworzone zostały z niczego, są istotami żywymi, którym człowiek nadał nazwy, podczas gdy człowiek jest uposażony tchnieniem Życia i nazwany przez Boga. Zwierzęta są dwupłciowe 'technologicznie', a Człowiek 'kompetencyjnie'. Rozróżnienia te bledną jednak wobec tego, że zwierzęta na terenie tych pogrzebalni zwanych cmentarzami, nie mają na co czekać. Primo: nie zmartwychwstaną, bo nie były ożywione tchnieniem (nie ma 'duszy zwierzęcej'), secundo: nie mają zdolności oczekiwania, gdyż nie są uposażone wolną wolą, czyli abstrakcją poglądu (dlatego m. in. nie robią nic złego). Oczywiście człowiek, mający rozbudowaną sferę emocjonalną żywi względem szeregu zwierząt (i nie tylko) specyficzne uczucie i poszczególne tych egzemplarze zapadają mu w pamięć, nawet poza ustaniu życia. Stąd powstała koncepcja jakiegoś lokowania tej pamięci, przez ustawianie nad rozkładającymi się ciałami psów, kotów, chomików namiastek nagrobków, a zbiorowisko tych rzeźbek z ławeczkami, kwiatkami etc. nazwano 'cmentarz dla zwierząt', który właśnie jest simplicite miejscem wspomnień przez ludzi i to oczywiście żywych. Nie ma w tym nic materialnie przeciwnego dobru innych ludzi, ale jest to wyrafinowane świętokradztwo, gdyż ekskluzywę sakralności ludzkiego ciała zawłaszczono na inne potrzeby, tak jak ekskluzywę sakramentalną małżeństwa na potrzeby administracyjnego stanu cywilnego. Warto spojrzeć też na swój sposób z perspektywy. Człowiek chowa ciało drugiego, ale nie nosi odzieży z jego skóry (przynajmniej co do zasady), nie posila się jego mięsem. Przykro mi, ale wielu światowo nastawionych, którzy 'pochowali' swego pieska na wielkomiejskim 'cmentarzu' powróciło kiedyś z wycieczki na Daleki Wschód, gdzie sami stali się cmentarzami analogicznych piesków. Przerażających analogii, braku 'szacunku i demokracji' w 'uprawnieniach grzebalnych' zwierząt można by wskazać wiele.
Fundament w tym, że zwierzęta nie są żadnymi 'braćmi mniejszymi'-szczególnie żyrafy. Zwierzęta są zwierzętami. Stworzeniami Boga, które powołał nie tylko do istnienia, ale też życia. To, że z większością z tych człowiek może się 'porozumieć' ma swój cel. Człowiek został umieszczony we 'wszechświecie godnym podziwu, aby w Boskim Imieniu panował nad wszelkim stworzeniem' (to z innej prefacji), a trudno panować bez porozumienia i odczuwać podziw do czegoś beznadziejnie głupiego. Istotą relacji człowieka ze światem, mineralnym i biologicznym jest szacunek dla stworzenia-ani skał, ani wód, ani roślin, ani właśnie zwierząt człowiek sobie sam nie zrobił, tylko owe otrzymał od Stwórcy. Wszystko po coś. Zwierzęta nie dość, że żywe, to wysoce uorganizowane, są niesłychanie uniwersalne- nie tylko w zastępstwie człowieka porządkują funkcjonowanie świata, lecz człowieka żywią, ubierają, bronią. Wiele z nich zostało uorganizowanych w predyspozycje do kooperacji w ochronie bezpieczeństwa człowieka, pracach, sygnalizowaniu zagrożeń. Budzą sympatię, bo gdyby budziły odrazę kooperacja ta nie miałaby racji bytu. Oczywistą bzdurą jest kategoryzowanie moralne między ludźmi, a zwierzętami. Zwierzęta są niezdolne do zła, gdyż robią tylko to co w ich funkcjonowaniu konieczne, dlatego bzdurą jest określanie brutalnych przestępców 'zezwierzęconymi' i życzenie bliskim 'ludzkiego traktowania'-bo znaczy to tyle co zdawanie na łaskę i niełaskę kogoś równie nieprzewidywalnego jak my. Szacunek dla stworzenia, zamysłu Bożego i własnego zadania panowania skutkuje nie humanitarnym (czyli analogizowanym do ludzi) traktowaniem zwierząt, a nie zabawianiem się z ich użytkiem. Nawet nie dlatego, że je to boli- robienie z nich jedzenia pewnie też boli, ale dlatego, że nie po to zostały powierzone. Byki są do jedzenia i dawania skór, a nie rozszarpywania na corrida (które to 'zabawy' spowszedniają mordowanie tego co się rusza, z ludźmi na czele), futra do ubrania powstają w wystarczającej ilości przy produkcji mięsa i nie trzeba nadużywać daru reprodukcji życia dla żywych fabryk kołnierzy. Psy powinny być zadbane nie dlatego, że na to zasługują swoją postawą (gdyż do takiej z wyboru zdolne nie są), ale dlatego że Stwórca postawił takowego do naszej dyspozycji, a więc i troski.
Wszystko to wynika z Księgi Rodzaju, i tu, tak naprawdę 'jest pies pogrzebany'.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 4. listopada 2018 r.

piątek, 2 listopada 2018

Kamień młyński, tylko gdzie te młyny?

Witam, 
Oktawa Uroczystości Wszystkich Świętych wiąże się  z przybliżonym oglądem chwili w życiu, która staje się przepustką do poszerzenia grona Aniołków (albo niestety tychże, tylko w przeciwnej wersji). Śmierć jest bowiem chwilą w życiu, jak bardzo rzeczowo mówi piękna (literacko, ale i filozoficznie) prefacja 86., które zmienia się, ale się nie kończy. Prawda o nieśmiertelności, zwłaszcza w tych dniach, staje się ogromnym problemem komplikacyjnym dla środowisk nowoczesnych. Przecież w żadne tam Nieba, piekła czy inne Sądy Boże (zwłaszcza, że niezwiązane ordonansami z Luksemburga) nikt w demokratycznych mediach wierzył nie będzie, ale z drugiej strony trzeba coś zrobić z tą właśnie drugą stroną. Odnosząc się do tytułu dzieła Św. Jana Pawła II, da się ludzi odrzeć z tożsamości, ale trudniej z pamięci. Więc wzorem pamiętania o Bliskich, pamiętają też o osobach publicznych, zwłaszcza medialnych, znanych z ekranów, głośników, mediów elektronicznych, czasem jeszcze papierowych. Cóż im mówić? Że ich idole, wzory piękna, kreacji poglądowej, słowotwórcy, są na tamtym świecie- czyli jakim? Że tam gdzie już tylko wola Boże się dzieje- nawet prababcie tego na głos, przy realnych zmysłach, po wyjściu z kruchty nie powiedzą. Że umarli, bo ludzie umierają- niby tak, ale ludzie to ludzie, a oni, to oni.
Powstała więc 'nieśmiertelność alternatywna'. Przez kolejne dni media z aluzyjnie przeniesionymi miazmatami religijnymi (czarne cienie, znicze, quasi-liturgiczne brzmienia) opowiadają kto 'odszedł', kogo 'nie ma między nami', kto 'już nam nie zaśpiewa' i różne tego typu eufemizmy, by nie powiedzieć wprost kto umarł, jakby było to coś złego, a przynajmniej wstydliwego. Nie ma co ukrywać, że nowoczeny dyskurs konfesyjny, różni się na ogół tym, że nowocześnie się 'odchodzi...', a po katolicku 'odchodzi do Domu Ojca', 'do wieczności'. Jak widać już tylko Abraham i prorocy zasługują by wspomnieć o Nich po prostu 'pomarli', a po za tym było to 2000 lat temu (tylko ciszej, że tak powiedzieli Żydzi, bo zaraz wszystkie media podchwycą).
Szczególną i naprawdę godną ogromnego współczucia jest bezsilność wobec śmierci tych, którzy do końca publicznie demonstrowali niewiarę. Niepojętym skandalem jednak jest publiczne okradanie Ich z prawa do Boga w tej dosłownie ostatniej chwili, robienie sobie przez żyjących jeszcze bluźnierców propagandy dramatem dylematu Ich śmierci. 28. lipca umarła Olga Jackowska, znana jako artysta muzyki, poezji, wokalistyki Kora. Nie moja poetyka, nie mój styl podejścia do rzeczywistości, ale na pewno Osoba, której tożsamość istniała we współczesnej kulturze. Deklarowała pewne formy realizmu magicznego, z pewnością nie potwierdzała żadnej sprecyzowanej religijności, ale nie przypominam sobie jakichś jednoznacznych propagand ateistycznych. Dywagowano ponoć, czy przed, nie nagłą wszakże, śmiercią powierzyła się Bogu sakramentalnie i nie wykluczono. Niewątpliwie była to sprawa między Bogiem a Nią, lecz dla faktycznego vox diaboli nawet takie dywagacje były już skandaliczne. Tu dobitnie pokazał się humanizm, szacunek dla Człowieka, gotowość na wolność wyboru ludzi nowoczesnych. Dla takiej Środy, której choćby etyka była znana, to praktykuje tę per eliminationem, obowiązkiem stało się rozgłaszanie swych bluźnierczych domysłów jako wersji obowiązującej. Nigdy nie wzięłaby ostatnich namaszczeń, nigdy nie pozwoliłaby na obecność przypadkowych księży wokół siebie, powiedziała ta faktyczna, a nie nominalna satanistka w stanowiącym trybie przypuszczającym. 
Choćby ci, gorszycielko się nie podobali 'przypadkowi księża', co ci do obecności przy Kimś umierającym nieprzypadkowego Boga? Czy to, że nie rozumiesz, mimo naukowych tytułów, czym jest extrema unctio ma zabraniać tego umierającym? Nie, Środa jak każdy kto diabłu głosu użycza, jest na to za cwana. Chce by nikt z jej słuchających nie chciał przy sobie, przy swoich bliskich, księży, ostatniego namaszczenia, czyli Boga po prostu,  choćby dlatego, że niepozwoliłaby na to Kora, zdaniem pani profesor choćby.
Nie Kora tu przynajmniej winna, nie Jej niezbyt w większości pewnie zorientowani, fani, a ta konkretna Środa i ci, o których sam Zbawiciel uczy: Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze.
Dlatego, nie igrać ze śmiercią!
Łódź Bałuty, 2. listopada 2018 r.