Witam,
Logicznie
rzecz ujmując, stan terminalny jest dylematem najprostszym: każda droga
prowadzi do kresu.
Przełożywszy to jednak na dyskurs
socjomedyczny, uwzględnić należy, że mowa o stanie terminalnym jako tym
etapie choroby człowieka, gdy ta, jednostkowa, teraz przeżywana, nie rokuje
inaczej niźli śmiertelnie, choćby nie zaszły inne przyczyny, spoza obszaru tej
choroby. Stoimy tu zaiste przed dylematem, ale nie jest dylematem, a
prowokacją, kwestia, którędy człowiek
cel ten osiągnie, kto i jak może lub powinien mu podówczas pomóc, a co
najważniejsze nie utrudnić.
Trwoga dylematu finału choroby
zabójczej, wynika z bardzo wielu przyczyn natury emocjonalnej, ale główna
przyczyna tkwi jednak w sferze intelektualnej. W niezdawaniu sobie sprawy,
unikaniu, a wręcz, wbrew wszelkiej logice, zaprzeczaniu, że całe życie doczesne
człowieka jest stanem terminalnym. Niezależnie od stopnia realizmu
filozoficznego oglądu świata i człowieka, dla każdego jest pewnym, że z chwilą
indywidualnego wyodrębnienia genetycznego każdego człowieka, rozpoczyna się
jego wieloetapowe lub momentalne zbliżanie ku śmierci. I z tą chwilą rozpoczyna
się wielki dylemat stanu terminalnego brzmiący: którykolwiek z niezliczonych
implikantów zostanie wzięty pod uwagę, implikat jest jeden i tu nazywa się
śmierć biologiczna, co np. Krzysztof
Zanussi przeniósł na tytuł głośnego filmu Życie jako śmiertelna choroba, przenoszona drogą płciową.
Skoro jednak tak, to po co cała
długa, jak długa jest historia ożywionej materii i jak ta historia
skomplikowana, procedura zmierzania do tej śmierci? Czy świat nie byłby lepszy,
gdyby nas na nim nie było? Być może tak, ale zapewne nie byłby wówczas światem.
Tu właśnie odpowiedź daje dylemat medycznego stanu terminalnego. Wiadomo ku
czemu przez Ziemię człowiek zmierza, kwestią wywołaną jest jakość tego
zmierzania.
Medyczny stan terminalny jest
soczewkowym obrazem terminalności całego życiorysu. Trwa statystycznie krócej
(choć wiemy, że wielokroć jest jedyną treścią życiorysu), krzywa życia jest
najbliżej prostej kresu, lecz przeciwnie do asymptoty granicę osiągnie.
Oczywista świadomość nieuchronności kresu, nieuchronności tej sprzeciwia się
najostrzej, taka jak amplituda starania o uniknięcie wobec bezsilności tego
starania, w medycynie zwana agonią czyli z
greckiego walką, podobnie jak pierwszy etap Męki Pańskiej ascetyka tytułuje agonia Iesu Christi in horto Getsemani.
Na jakość całożyciowej drogi
człowieka, oprócz woli Kreatora, wyrażanej także w transcendentnych człowiekowi prawach
funkcjonowania naturalnego, woli indywidualnej każdego człowieka mają niewymierny
wpływ czynniki, choć ludzkie, to zewnętrzne. Jeśli mowa o rzeczywistościach
najbardziej tu przekrojowych, to należy wskazać na dorobek empirii, terapii i
regulacji. W każdej z tych rzeczywistości dorobek ogólny może być ogromny, ale
na jakość odczuwalną dla osoby wpływ ma świadomość tego dorobku. Świadomość
tego kto uczy, leczy, normuje i tego kto jest nauczany, leczony, uprawniany i zobowiązywany. Jak uczy
bowiem IV. synod toledański w 633 r. ignorantia,
mater cunctorum errorum, vitanda est.
Granica etyczna uświadamiania
nieuchronności śmierci, o której w obszarze kognicji prawa materialnego, wykład
przedstawia, jest kategorią etyczną, zatem należącą do naukowego oglądu
wolitywnej, nie zaś tylko zdeterminowanej, działalności człowieka. Aktywność ta
jest bądź w pełni spontaniczna, bądź uregulowana. Uregulowana bądź
autonomicznie, bądź jurydycznie. Stąd ekspresywna kategoria etyczna mieści się
w prawie stanowionym.
Z podległością prawu aktywności
ludzkiej jest bowiem podobnie, jak z podległością państwową powierzchni
ziemskiej. Jeśli jakiś obszar nie podlega żadnej regulacji, to tylko dlatego,
że zostało tak uprzednio uregulowane.
Uświadamianie nieuchronności śmierci
brzmi w przedłożeniu akademickim absurdalnie. Jak można uświadamiać o czymś, co
jest nieuchronne? Tym bardziej, jeśli wszyscy wiemy, że śmierć jest archetypem
nieuchronności. Jaka więc może być granica dla uświadamiania, skoro jak
wspomniałem, to z nieświadomości pochodzą wszystkie błędy, skoro nie co innego
niźli legislacja wywodzi z niewiedzy (ignorancji) szereg ujemnych skutków dla w
owej tkwiących?
Otóż na płaszczyźnie międzyludzkiej
codzienności sytuacja ta jest inna. Można wręcz postawić tezę, że im
rzeczywistość jest bardziej oczywista, tym owej publicystyka staje się bardziej
dyskrecjonalna. Tak jest z nierównością społeczną, życiem seksualnym człowieka,
obrotem pieniężnym, tak jest par excellence
ze śmiercią. Dlatego też obok stawiania dyrektyw jest zadaniem prawa
rozwiewanie wątpliwości i to nie tylko tam, gdzie wynikają one z
usprawiedliwionej niewiedzy, ale szczególnie tam, gdzie z zadawnionych,
fałszywych ‘umów społecznych’, że jest coś czego nie ma, a na ogół, że nie ma,
a przynajmniej nie dotyczy mnie to co jest.
Ułuda, że ‘śmierć mnie nie dotyczy’,
‘nie dotyczy moich bliskich’, że napomnienie memento mori, jest złorzeczeniem, jest mitem, którego postęp
cywilizacyjny nie tylko nie usunął, jak bardzo wielu mitów kosmologicznych i
anachronizmów antropologicznych, lecz ugruntował i uczynił natchnieniem relacji
społecznych, w których jednocześnie lot na Marsa wydaje się przedsięwzięciem
przewidywalnie leżącym w potencji każdego rozwiniętego technologicznie państwa,
natomiast własny zgon traktowany jest przynajmniej tak odlegle, jak
bombardowanie miast japońskich w 1945 r.
Z całym przekonaniem mogę
oświadczyć, że nie byłoby bariery niemocy wobec medycznego stanu terminalnego,
w aspekcie rozmowy w jego trwaniu o śmierci, gdyby nie wypieranie jej ze
świadomości przez cale życie. Nie byłaby jednak wypierana przez całe życie,
gdyby nie tkwienie w dwu fałszach.
Pierwszym jest absolutyzm
doczesności. Według tego stanowiska, człowiek musi zdążyć ze wszystkim tu i
teraz, bo jak tylko umrze, to nie tylko skończy się wszystko dla niego, ale
skończy się wszystko w ogóle. Doprowadza to do absurdu egoistycznego, jakoby
nic istotnego nie było przede mną i nie będzie po mnie, a ja sam i mój
samookreślony interes jest centrum bytu świata. Skoro więc ze mną ma się
skończyć wszystko, to jako że dla załatwienia wszystkich spraw świata potrzeba
czasu, sama świadomość śmierci, a już szczególnie jej bliskości, mi go odbiera,
zatem okrada. Stanięcie wobec oczywistości śmierci i to nie w ogóle, a mojej, mierzalnie
bliskiej, jest stanięciem wobec bankructwa, a uświadomienie
tej oczywistości zdaje się być etycznie naganne, jako wyłudzenie dóbr. Fałsz
ten skutkuje szeregiem nadużyć na polu prawnym, co w innej formie przedstawia
literatura w postaci
Hetmana Branickiego w Weselu
Wyspiańskiego, czy Piłata w Mistrzu i Małgorzacie Bułhakova.
Drugim jest stanowisko absolutyzmu
abnegacyjnego. Według tego wszystko co w życiu się dzieje, z
ochroną tego życia na czele, nie ma sensu, gdyż jako prowadzące wyłącznie do
śmierci nie ma żadnej istotnej roli do odegrania. Usprawiedliwia to każde
zaniedbanie, gdyż staranie o dobro doczesne miałoby być stratą czasu. Podobnie
jak w pierwszym
biegunie fałszu, absurd sprowadza się do ochrony mienia w postaci czasu, który
i tu i tu okazuje się niepotrzebny. Tu również prawo musi stać na przeszkodzie
ogromowi nadużyć, gdyż pogarda życia jest a
rebours tak samo kryminogennym egoizmem.
W obu, etyczne położenie
uświadamiającego o bliskości nieuchronnej śmierci jest jednak na ogół
społecznie potępiane, tyle że z pierwszego punktu widzenia, jako ostrzeganie,
że już, a z drugiego, jako rozczarowywanie, że dopiero.
Prawo pozytywne zmierza do
wyprowadzenia emocji człowieka i społeczeństwa z obu tych fałszywych
aksjomatów, ale ma w tym ontyczną przeszkodę; jako tworzone przez samych ludzi
i same społeczeństwa, nigdy granicy etycznej w tym zakresie nie uchyli, ale
może i powinno ją maksymalnie racjonalizować.
Niezależnie w jakim systemie
odgórnym prawo pozytywne się zasadza, co praktycznie sprowadza się do tego, na
ile od transcendencji deklaratywnie się odcina, nie wykonstruuje, w sposób racjonalnie dowodny, że fakt
życia i śmierci może wyniknąć z determinacji ludzkiej. Człowiek z każdym dniem
produkuje i produkować będzie coraz efektywniejsze mechanizmy nieożywione, w
większości i ogromie aspektów, efektywniejsze od niego samego, ale samą myślą,
przy najdoskonalszej aparaturze, nie wykonstruuje nowego żywego organizmu, czy
to jednokomórkowego, czy ludzkiego. Siebie, innego człowieka, docelowo całą
ludzkość, z wielką dozą perfekcji człowiek jest w stanie zniszczyć, ale nie
jest w stanie spowodować tego, nawet wobec siebie, nieinstrumentalnym aktem
swojej woli. Człowiek może wreszcie z postępem myśli technologicznej wydłużać
życie biologiczne, ponad realne zagrożenia, relatywnie bardzo odlegle, ale
nigdy nie uczyni go nieskończonym. Zatem, niezależnie od tzw. światopoglądu,
nie da się skonstruować systemu prawnego, dla którego życie i śmierć nie będą
rzeczywistościami zastanymi.
Każde prawo stoi więc na stanowisku
respektu wobec życia i śmierci. Życie i śmierć, jako rzeczywistości przez prawo
nie ustanowione, a respektowane, nie mają przymiotu etycznego dobra lub zła.
Zauważmy, że pre-preambuła wszystkich praw, którą, choćby w refleksji nad encykliką Humani generis papieża Piusa XII,
stanowi 11 pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, przyznaje kwalifikację dobra
dziełom Bożym, lecz tchnienie życia i sankcję ‘pomarcia’ wskazuje nie jako
stworzone, lecz jako apriorycznie przez Boga posiadane.
Dlaczego więc życie podlega ochronie
prawa, zabójstwo jest zbrodnią, groźba wobec życia jest ipso iure groźbą karalną i, vice
versa szereg norm uważa działanie w ochronie życia, za szczególnie,
ekstraordynaryjnie nawet, usprawiedliwione?
Dlatego, że każde prawo uważa
wyznaczenia czasu zgonu człowieka za przekraczające kompetencje innego
człowieka. Prawo nie uważa śmierci za zło jako takie, skoro wiąże z nią
rozliczne implikacje [cywilne, procesowe], a wszakże ex iniuria ius non oritur; nie uważa też, za samoistne dobro, gdyż
nakazuje przed nią chronić. Uściślam jednak: nie przed śmiercią, gdyż jest
nieuchronna, a przed śmiercią przedwczesną możności, której regulacja
przekracza ludzką kompetencję.
Uświadamianie nieuchronności śmierci
jest wobec tego etycznie nie tylko dopuszczalne, ale nakazane, nie tylko w
stanie medycznie terminalnym, ale właśnie w stanie jej pozornej abstrakcji.
Temu służą rozliczne zakazy i nakazy w prawie [administracjnym, ochrony pracy,
reglamentacji obrotu chemicznego i konsumpcyjnego]. Każda norma odnosząca się
do bezpieczeństwa odnosi się de facto
do uświadomienia nieuchronności śmierci, przez uświadomienie zagrożenia
śmiercią przedwczesną.
Gdy śmierć, jak w stanie medycznie
terminalnym, traci już argument przedwczesności, etyczny nakaz uświadomienia nabiera
imperatywu, przeciwnie do ludowego sentymentalizmu, gdyż każdy dzień może być
ostatnim dla dokonania świadomego rozliczenia ze swoją doczesnością
[sakramentalną, moralną- np. spowiedź Jacka Soplicy w Panu Tadeuszu, prawną- prawo spadkowe, ‘tragiczne’ mity o
przywoływaniu śmierci przez sakrament chorych czy sporządzenie testamentu, nie
ma co przywoływać, przyjdzie sama].
Należy wprost wskazać, że
zaniechanie uświadomienia nieuchronności śmierci jest zawsze przekroczeniem
etycznej granicy naszego obowiązku. Może być, wtedy gdy jest jeszcze
wariantywna, zabójstwem z zaniechania.
Natomiast, gdy nawet jej bezpośrednia bliskość jest oczywista, zaniechanie
takie nie jest gestem miłosierdzia, a choć delictum
imperfectum, to z pewnością crimen
laesae iustitiae.
Z ujęcia prawno- etycznego należy
podkreślić, że naganny moralnie fałsz omijania zagadnienia bliskości
‘rozpadnięcia się domu doczesnej pielgrzymki’ nie wynika na ogół z żadnej czułości wobec
bliźniego, a z własnej obawy, że niewiele wiemy o tym, za prefacją 86.,
‘przygotowanym w Niebie, wiecznym mieszkaniu’. Zwodzenie bliskich,
bagatelizowanie powagi sytuacji, wynika niestety z tego, że w ocenie właściwych
do tej wiadomości, powaga sytuacji utożsamiana jest z ‘grozą’ sytuacji,
a to z kolei wynika z asekuracji przed społecznym odbiorem, że zawiadomienie o
bliskości agonii jest dowodem zaniedbania. I nie jest tu winien tylko ten, kto
się asekuruje, ale przede wszystkim ogólnospołeczna postawa ciągłego
przekraczania etycznej granicy nieuświadamiania o nieuchronności śmierci.
Postawa wynikła z uwikłania w mitologię, np. o tym, że czerń przystoi śmierci
dlatego, że jakoby jest smutna, a
nie dlatego, że jako suma barw, jest wyrazem doskonałości.
Wspomnieć należy tu stary frazes, że
‘w domu wisielca nie mówi się o sznurze’i zadać pytanie: czy po
to, aby bez obaw wieszali się dalej, czy raczej aby już nikt się tam nie
powiesił?
Noctem
quietam et finem perfectum concedat nobis Deus omnipotens, kończy ostatni
pacierz Kościoła, wiąże zatem kres doskonały z oczekiwaniem spokojnym, a nic
nie skutkuje dolegliwszym niepokojem niż tkwienie w niewiedzy.
Łódź Bałuty, 6. listopada 2018 r.