piątek, 31 sierpnia 2018

[Nie] tak jest, jak się Państwu zdaje (za L. Pirandello)

Witam,
Być może, aby wzmóc szok 'nadziei Narodu' tym, że początek roku szkolnego nieuchronnie kojarzy się z Rocznicą wybuchu największej wojny dziejów, ostatni dzień wakacji ustanowiono Dniem Solidarności i Wolności. Przykro mi, ale śmiem przypuszczać, że jest to dziś główna asocjacja. Błogie słownictwo bowiem na ogół kryje brak treści. Dzień Solidarności i Wolności ma brzmieć pięknie, ale nie ma piękna bez zupełności, a bez treściwego substratu, choćby wyglądało pięknie, nie będzie to piękno prawdziwe.
Świecki kalendarz liturgiczny ugina się od świąt nie wiadomo czego, od dnia wolności podatkowej, której nie ma i dnia bez stanika począwszy. Co to bowiem za wolność i solidarność, którą obchodzi się w dniu, chyba że obchodzi się z daleka, którą się upamiętnia, a zatem jeśli była, to i tak nie ma.
Najbardziej zdominowany przez 'postkomunę' i 'koncesjonowaną' opozycję Sejm IV kadencji, odchodząc już do krótkotrwałych wspomnień, uchwalił 25. lipca 2005 r., a Prez. Kwaśniewski podpisał, niby na cześć podpisanych 31. sierpnia 1980 r. w Gdańsku porozumień w sprawie organizacji związków zawodowych, pod kierownictwem PZPR notabene. Podpisanych przez Mieczysława Jagielskiego-trzeciorzędnego funkcjonariusza aparatu i Lecha Wałęsę, któremu 'pokonanie płotu' ułatwiła motorówka MON-u, z niemym udziałem św. Jana Pawła II, na odpustowym, ogromnym długopisie tegoż Wałęsy, który przy długopisie mniejszym mógł odruchowo podpisać 'Bolek'. Jaki ex-prezydent podpisał porozumienia, taki 25 lat później obchody.
Ostatnia rzecz do której wówczas doszło to przeformatowanie realiów społecznych w jakiekolwiek przymioty wolności i solidarności. Była to uwertura do ostatecznej solidarności tych, tych którzy już nie mogą z tymi, którym już wolno, przy okrągłym stole- 9 lat później. Wtedy z pewnością, na tle choćby tragedii gdańskiego Grudnia 1970 r., pewne nadzieje się rodziły, dopuszczono oficjalne funkcjonowanie w monopartyjnym systemie alternatywnej formacji politycznej, zorganizowanej jako NSZZ Solidarność, przez pewien czas pozwolono mówić na głos o katastrofie ekonomicznej PRL i braku perspektywy, ale w ostatnim rzędzie o wolności i solidarności (jako fenomenie, nie tytule), bo 'pierwsza linia' zwyczajnie nie była tym zainteresowana. Kształt tej solidarności widać do dziś, gdy już nawet nie-niebezpieczny, a kabaretowy sukcesor Wojciecha Jaruzelskiego, Lech Wałęsa myli KOR z KOD i pod płotem Stoczni, już bez motorówki, plecie o Konstytucji, tj. Ustawie, kreatywne stosowanie której, z pomocą konstytucjonalistów na miarę Wachowskiego, Falandysza, czy Pusza, utrwalił w historii 'lewym czerwcowym', 'podwójnym veto', 'swoimi członkami' i ogromem dorobku ustrojotwórczego. Obchody oficjalne powróciły do istoty rzeczy, czyli kwestii ekonomicznych-ważnych, jak odtworzenie państwowego przemysłu stoczniowego i gospodarki morskiej, czy jedynego wielkiego sukcesu NSZZ Solidarność, tj. zakazu prac niekoniecznych w niedziele.
We wspomnieniach 31. sierpnia 1980 r. niknie jednak bardzo ważna Postać, prawdziwego Bohatera, przesłoniętego dinozaurem Wałęsy, tj. Anny Walentynowicz, wspominanej jako Anna Solidarności. Mało kto wie dziś, że strajk sierpniowy w Stoczni, rozpoczął się nie inaczej niż zwykłym żądaniem przywrócenia Jej do pracy, jako suwnicowej. Naprawdę do głębi skonfliktowanej z komuną, a nie jak pan Wałęsa, który niczym granatowy policjant za wojny, nie był w ruchu oporu, bo u nich nie było wolno. 
Pani Anna przez całe życie dotknięta była tragediami osobistymi, zniewagami, poniżeniem zawodowym, ale przez to że całe życie mówiła prawdę, zachowała do samej, więcej niż tragicznej śmierci, Piękno, nie hasłowe, a to którego nawet sowieckie ekshumacje nie potrafiły unicestwić. Świadczyła prawdę do tego stopnia, że kiedy UB licencjonowało rekreację Wałęsy w ośrodku internowania, Ją zwyczajnie próbowano otruć. Do tego stopnia była pewna prawdy, że 10 lat przed 'upamiętnieniem' solidarności i wolności, już 25. września 1995 r. zadała Lechowi Wałęsie 16 otwartych pytań, gotowa odpowiedzieć za tych sugestywność przed sądem- nigdy na te nie odpowiedział, ani nigdy nie podważył tych zasadności.
Choć nigdy nie pogodziła się z układem 'posierpniowym', 'okrągłostołowym', była jedną z nielicznych osób opozycji niepodległościowej do końca powszechnie szanowaną, nie przez tytuły, funkcje, powiązania, zginęła jako skromna emerytka, a przez Piękno Prawdy, której nigdy nie odpuściła, bo prawda daje odwagę, a odwaga pewność siebie. Szczęśliwie postawa ta, nawet kosztem poniżenia, bywa jeszcze praktykowana.
Nad Panią Anną nie zwyciężono indywidualnie. Zginęła w największym zamachu na Rzeczpospolitą od 1946 r., na lotnisku Siewiernyj koło Smoleńska 10. kwietnia 2010 r. Nawet po tej Tragedii Jej szczątki były jednymi z najdotkliwiej zbezczeszczonych w tranzycie do Polski pod auspicjami D. Tuska i E. Kopacz.
Jeżeli jakaś data miałaby symbolizować dla Polski solidarność i wolność to właśnie 10. kwietnia 2010 r., gdy w obawie przed prawdziwą wolnością Polski dopuszczono się zgładzenia w pełni solidarnego polskiej Elity. I jeśli ktoś jest ikoną polskiej Wolności i Solidarności, to właśnie Pani Anna, a nie żaden 'Lechu-Bolek'.
Cześć Jej pamięci!
Łódź Bałuty, 31. sierpnia 2018 r. 

czwartek, 30 sierpnia 2018

Trafny wybór-marzenie ściętej głowy

Witam,
Wczorajsze wspomnienie Ścięcia Św. Jana Chrzciciela przypomina jedno z najbardziej sensacyjnych i, w zasadzie pod względem strategii autentycznych i współcześnie, wydarzeń w Ewangelii.
Uwikłany w kazirodzko-szwagierskie 'małżeństwo', bogaty i bezwolny Herod Antypas uwięził Jana Chrzciciela, gdyż wszem i wobec wypominał fakt ten, oczywisty jak tożsamość Bolka, publicznie. Jako człowiek ogólnie życzliwy, ceniący dobre układy i dobrą zabawę, przymknął Go, ale daleki był od eliminacji. Reszta jest w zasadzie powszechnie znana, widowiskowa, aż przeniesiona do literatury i na scenę operową. Libacja z milionerami, silna osobowościowo tetrarchini, taniec Salome, której się ubzdurało bycie królewną, obłąkańcza przysięga Heroda, ścięcie Jana (nie dla zabawy, a intrygi Herodiady- jedynej perwersyjnie przytomnej na 'garden party') i finał z głową na misie, którą jak twierdzą złośliwi, na średniowiecznych obrazach św. Jan całował z czcią. Finał to też nie całkiem, gdyż jak u Breugla, wydarzenie w sumie wstrząsające, nie przerwało na przykład serwowania deserów.
Drastycznie spektakularna uczta zasłania pewien ważny wątek opisany przez Ewangelistę. Otóż kiedy Antypas był trzeźwy i nie uwikłany w imprezowe komplikacje, zaglądał do więzienia, gdyż chętnie słuchał Jana, pomimo że odczuwał duży niepokój ilekroć Go posłyszał.
Kiedy więc bardziej był sobą? Czy gdy w towarzyskim upojeniu, wobec ówczesnego go-go, rozrzucał obietnice, do nieodwracalnej egzekucji włącznie, czy gdy w ciszy i z pewnym zawstydzeniem wolał odczuć niepokój i to duży, ale posłuchać prawdy z ust swego więźnia? Sobą był pewnie zawsze i to właśnie nie tylko jego, ale większość z nas charakteryzuje. Będąc w ciągłym niepokoju- czy euforycznym, czy depresyjnym, słuchał i my słuchamy chętnie głosów stanowczych, gorzej jednak, że z dwojga stanowczości, gdy można wybrać błędną- tę wybieramy. Z banalnej przyczyny, że decydujących wyborów stale chcemy dokonywać w euforii. A, być może, lepiej przetrzymać niepokój i takiego wyboru dokonać właśnie w niecodziennym dla siebie odosobnieniu, z kimś może nawet uwięzionym, ale wolnym, choćby przez to, że jak św. Jan, poza głową nie ma nic do stracenia.
Salome nie była zła, głupia jakich wiele. Antypas nie był zły, był jak my, pragnący prawdy, lecz z przyjemnością oglądania horroru-przez filtr kraty czy ekranu, odważny w otoczeniu uzbrojonych milionerów, ale uzależniony od układów do tego stopnia, że cudze głowy nieraz muszą spaść. Jan był mądry i przewidujący do tego stopnia, że w więziennej piwnicy był wolniejszy niż król na ówczesnym clubbing, ale niestety- wcześniej wystarczyła Mu szarańcza i miód leśny, odwaga na, nie moją przynajmniej, miarę. Herodiada też była mądra i przewidująca, bo gdyby zło było puste jak Salome, nikomu by nie groziło.
I jeszcze jedno odniesienie. Herod, pijany, szarmancki, lecz wrażliwy, posłuchał trzeźwej, chłodnej i wyrafinowanej 'żony'. Rok później trzeźwy, chłodny i precyzyjny Piłat nie posłuchał nieco zdezorientowanej i wrażliwej żony. Obaj w efekcie skazali na śmierć Niewinnych. Być może wspólnym kluczem nie jest sama postawa własna, a nasze odniesienie do doradztwa, do rozumienia autorytetu i odpowiedzialności nie tylko za danie rozkazu, ale też posłuchu. Być może zbyt wiele wiadomo o uczcie Heroda, a mało o jego więziennych posłuchaniach z dużym niepokojem; zbyt wiele o Herodiadzie, a niemal nic, nawet pewnego imienia, o żonie Piłata, która doradzała nieśmiało, lecz wstrząsająco: nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, gdyż we śnie wiele się wycierpiałam z Jego powodu.
Spokojnej nocy,
Łódź Bałuty, 30. sierpnia 2018 r.

środa, 29 sierpnia 2018

Suwerenna synekura sutenera w suterenie

Witam,
Bez sensu? Oczywiście. Przyjrzawszy się jednak bliżej wyjdzie, że jest to pewna kwintesencja nowoczesnego roszczenia o oblicze życia społecznego. Prościej jest powiedzieć myślę bzdurę par excellence (mimowolna parafraza z Vabank J. Machulskiego) niż bzdurę poprawną. Wszakże taki wolny od trosk businessman 'branży erotycznej' (w Królestwie Niderlandów podmiot zbiorowego prawa pracy), który najsamodzielniej czuje się w swojej szarej strefie jest ikoną naszych czasów.
Oczywiście takie androny to ja sobie mogę ubzdurzyć na Bałutach. W stołecznym salonie trzysta trzydziestej trzeciej władzy formułuje się to znacznie dosadniej (i to cytat z uzasadnienia sądowego, nie fantasmagorie): takie są wymogi pluralizmu, tolerancji i otwartości, bez których nie ma  nowoczesnego, demokratycznego społeczeństwa. Dosadność stołeczna polega na tym by pustosłowie wyrazić językiem galanteryjnym, moje prostactwo to samo pustosłowie wyraża wartym tego językiem idiotycznym.
Nowoczesna demokracja tym jest nowocześniejsza od demokracji ludowej, czyli ludowej ludokracji, że nie jest nazywana nowoczesnym modernizmem. Ma się to podobnie jak anegdotki o tym kto może mieć migrenę, a kogo łeb nap... la, czy gdzie bywają geje, a kto jest zwykły pedał.
Otóż nowoczesna demokracja w przeciwieństwie do archaicznej (a i to  w założeniach) polega na tym, że lud rządzi, ale MY dzielimy. Bo jak Wysoki Sąd łaskawie spostrzegł, bez pluralizmu, otwartości i tolerancji nie ma nowoczesnego społeczeństwa demokratycznego, przy czym ani takie, ani inne, nie jest NAM do szczęścia potrzebne. Nowoczesna demokracja najlepiej czuje się bowiem, gdy pluralizm jest wielością elit, otwartość umożliwia przewietrzenie salonów z oddechu suwerena, a tolerancja to piękny przywilej, ale dla NAS, w końcu trzeba umieć z takiego daru (broń Boże Bożego) korzystać.
Nowocześni demokraci słyną przy tym z odwagi, szczególnie gdy ich miesiące składkowe mają zabezpieczać Trybunały Norymberskie (czy zbliżone). Nie powiedzą nigdy z bezradnością Marii Antoniny, że jeśli lud nie ma na chleb, to niech je bułki, lecz rzucą stanowcze i precyzyjne wyzwanie: wolność- równość- braterstwo. Z wolnością nie problem, bo gdyby ludowi coś organizować to mogłoby oderwać nadzwyczajne KASTY od ich wiekopomnych ról, z braterstwem też mniejsza, bo nawet małżeństwa najlepiej wychodzą braterskie. Pozostała równość, która dla demokratycznej ELITY jest gestem najefektowniej jednostronnym. Ukochani- jesteście równi, ale nie z NAMI!
Społeczeństwo jednak, tam gdzie jeszcze na no- słyszało więcej o normalności, niż nowoczesności, na wszelki wypadek tak bardzo z równością nie próbuje ryzykować. Z równością bowiem jest niebezpiecznie. Przychodzę do lekarza, żeby mi zaradził na ból głowy, a on mi, żebym ja mu na ból kręgosłupa- bo jesteśmy równi. Przychodzę do banku pożyczyć 10 tys. złotych, a oni chcą ode mnie 10 tys. euro- bo jesteśmy równi. Przychodzę na Policję, że okradli mi mieszkanie, a oni: nie przejmujcie się, nam komisariat- jesteśmy równi. Przychodzę do księdza, żeby poświęcił mi samochód, a on żebym mu kupił samochód, bo jesteśmy równi.
Trzeba jednak przyznać, że nadal tkwi nadzieja w tożsamości. Szczęśliwie mrzonki o równości odpadają, a nawet nigdy się nie zalęgły, tam gdzie istnieją reguły gry dające jeszcze świadomość człowieczeństwa, a nie społeczeństwa. Nie konsultuję się z mądrzejszymi, jakobyśmy byli równi. Nie czekam na nadejście tego, który ma mnie zawieść, bo nie jesteśmy równi. Nie ufam kłamcom w złudzeniu równości. Nie oczekuję szacunku dla swej kompetencji tylko z racji równości. Nie obiecuję, że dam potrzebującemu, skoro miałby być równy. Nie tęsknię za równą sobie, bo gdybyśmy byli równi, to wiedziałbym, że i Ona nie tęskni.
Nie równość jest wyzwaniem człowieczeństwa, a równowaga, którą zapewnia między innymi przyciąganie przeciwnych ładunków, którego siłę odmierza niejednokrotnie odległość. Pewnie nie jest to myśl nowoczesna, ale ma coś ponadczasowego, więc dającego cierpliwość.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 29. sierpnia 2018 r. 

wtorek, 28 sierpnia 2018

Non omnis moriar

Witam,
Trudno osiągalnym sukcesem przeciw komplikacjom jest podanie treści trudnej w sposób nieskomplikowany. Obawiam się, że sukces ten może nie być mi dany. Słyszałem, czytałem, być może i skonstruowałem nawet wiele tez złożonych, rozwijających świadomość jakiejś dziedziny wiedzy i pozwalających przerazić się rozmiarem poznania. Większość jest instrumentalna-ułatwia nieco dowiadywanie się i przerażanie dalsze, zasób materialny wiedzy, mniej lub bardziej praktycznie stosowalnej wzrasta, zobowiązuje, wreszcie obciąża. Oczywiste staje się więc magazynowanie w przeróżnych zasobach i nośnikach służących, jeśli nie ma być to intelektualna masturbacja, wymianie- dobrze by reprodukcyjnej, bo współczesna nauka coraz częściej jest 'pettingowa'-daje satysfakcje wzajemne, bez szczególnego zainteresowania przysporzeniem na zewnątrz, lub 'prostytucyjna'-daje satysfakcję intelektualną, lecz w zamian bardzo wymiernej merkantylnie; trudno, dziś wspominany Św. Augustyn zmarł 1600 lat temu.
Dlatego intuicyjnie najbardziej cenię nie tezy odkrywcze z materiału niezrozumiałego, weryfikowalne bardziej zaufaniem do kompetencji odkrywcy (szczególnie, gdy głównym materiałem odkrycia są przypisy), lecz tezy oczywiste, na które nigdy bym nie wpadł. Przypominają o pokorze wobec nieoczekiwanej inspiracji z Góry, podobnie jak Zbawiciel przypomniał żydowskiemu uczonemu Nikodemowi w poufnej rozmowie, że 'Duch tchnie, kędy chce'. Właśnie te, zawsze skrótowe, zawsze nie poprzedzone ciągiem dowodowym, lecz wymagające nieosiągalnej dla mnie trafności, sformułowania nie potrzebują, ani ency-, ani wikipedii, gdyż tych pewność dowodzona jest często w najmniej spodziewalnych momentach. Bez przypisów i bibliografii pamiętam z reguły tych Autorów, choć trudno Ich szukać w naukowych 'książkach telefonicznych'. Zawsze pozostawiają upomnienie: choć zgadzam się z tym w zupełności, nigdy na to nie wpadnę, bo ilekroć użyję to już powtórzę. Większy nawet niż zdolność syntezy podziw budzi, przynajmniej we mnie swoboda formułowania, bez wysiłku wykładu, w kontekście zupełnie nienaukowym, w opisie wydarzenia czy cytacie myśli zupełnie niebadawczej. Analiza takiego przekazu zawstydza nie tylko trafnością, ale też nadnaturalną zdolnością pozostawienia śladu w myśli bez argumentu ex cathedra. O takich przekazach Ewangelia wspomina kto ma uszy, niechże słucha.
Wśród wielowątkowej rozmowy, z pewnością nienaukowej, o życiu, ale bez nauczania, napomniała mnie bardzo trudna kwestia, przekazana bodaj jednym zdaniem.
Żył człowiek, który nie dorobił się majątku i nie miał o czym sporządzać testamentu. Umierał przedwcześnie i nieuleczalnie, więc niczego wymiernego nie żądał. Nie miał namacalnych dokonań, by czymś szczególnym być wspominany. A jednak pozostawił spadek. Nie tylko wzbogacający, ale dowodzący MIENIA (nie majątku) jakie tu pozostawił. Spadek, o który nie da się procesować, a jednak, co do istoty będący przedmiotem nieosiągalnego podziwu. Otóż umierając chciał jeszcze tylko jednego, co zdało by się dać nic nie mogło, ale tym bardziej sądzę, że w takiej sytuacji miało dać, nie nam wiedzieć ile. Chciał spotkać konkretnego Człowieka, co dla obojga było nieosiągalne. Nie mógł Mu nic pozostawić, ani nic otrzymać, a jednak tego chciał, MIAŁ zatem co dać i na co w ostatniej chwili oczekiwać. Do spotkania nie doszło, lecz testament przekazany przez świadków okazał się wiarygodny. Spadek pozostał i ma ogromną wartość, nie tylko jako nieodbieralny, lecz jako wzbogacający dożywotnio.
Pieniądze i wszelkie prawa majątkowe są ogromnie potrzebne, oczywista jest tych konieczność do funkcjonowania. W zasadzie wszyscy ileś tam tych mają i wszystkim brakuje. Kto ma jednak tę świadomość, że ktoś konkretny umierając chciał Ją i tylko Ją konkretnie jeszcze choć tylko zobaczyć? Kto może opowiedzieć o tym nie w przemówieniu tronowym, a zwykłej rozmowie, bo ma pewność, a nie poetyckie przeświadczenie? Kto wreszcie potrafi wzbudzić tym niepokój- czy mnie ktoś kiedyś tak wspomni, że nie wszystek umrę, czy ja będę miał kogo, szczerze i realnie, tak pragnąć? Przez tyle lat, osobiście poznałem jedną taką Osobę.
Requiescat in pace.
Łódź Bałuty, 28. sierpnia 2018 r.

wtorek, 21 sierpnia 2018

Bezpłciowo i bezczynnie

Witam,
W świecie nowoczesnych standardów jednym z najważniejszych jest bezpieczeństwo, a w zasadzie zabezpieczenie. Niebezpieczna stała się np., po milionach lat praktyki, od przekrętu węża w ogrodzie Eden, płeć. Nikt nie twierdzi, że kiedykolwiek płcie nie stały w przeciwieństwie, gdyż wtedy byłyby zbędne, młotkiem 'obsługiwane' się gwoździe, a nie inne młotki. Apokaliptycznym wstrząsem jest jednak już nie, manipulowana co najmniej od 200. lat 'wojna płci', a wojna z płcią. W ciągu kilku lat anachronizmem okazały się już nawet feminizmy, szowinizmy, gejstwa i inne ustrojstwa. Przyszłość świata tkwi tam, gdzie już powoli akronim staje się dłuższy niż coraz zbędniejsze narzędzie. Zacofane już powoli lgb, rozrosło się do lgbt (zapraszam pana na mammografię), lgbtq (qrwa, byle nienormalnie), lgbtqa (najgłębszym przeżyciem życia jest oddanie moczu do analizy), lgbtqap (wszystko co się rusza, a jak się nie rusza, to niechby się w trakcie nie rozłożyło). Niemcy wymyślili już do ewidencji ludności 'trzecią/inną płeć' (pseudo lekarz Mengele za prekursorstwo winien dostać nobla z medycyny; Królewna poważa wszakże materialną, a nie formalną teorię zasadności tytułów), ale jednak płeć. Nowocześniej by był jakiś wpis o bycie, a raczej niebycie. Dawno już odmówiłem w jakimś serwisie zakupowym, gdyż miałem wybrać z trzech kwadracików, gdzie był jeden 'nietradycyjna', tak jakby mężczyzna czy kobieta mieli się kojarzyć z topieniem marzanny, czy góralską muzyką. Niech najpierw zmieszczą w przedostatni kwadracik PESEL coś niewymiernego, np. pi (ale jednak pi...), e (ale jednak logarytm naturalny), pierwiastek z 2 (ale jednak dwóch)..., no szukaj, szukaj.
W nowoczesnym społeczeństwie wygrywa więc zdecydowanie ono, ale żeby nie było pedofilsko, lepiej brzmi to, horror zupełny.
W świecie, w którym już ostatnią rzeczą do jakiej może przydać się seks jest rozmnażanie, skoro wystarczy rozmrażanie, embrionów przykładowo, a skoro są banki spermy, to czemu nie sperma z bankomatu, czynność i bierność są już pejoratywne. Ten relikt gramatyki pozostał już tylko w teorii penitencjarystyki, jako 'przecwelić' i 'być przecwelonym'. Nowocześnie jest być natomiast 'kreatywnym' i 'otwartym', nie jest to zdeterminowane płciowo, a co najważniejsze w poradnikach do pisania 'listów motywacyjnych' (dla tych, którzy nawet czegoś takiego bez instrukcji napisać nie mogą, a mają nam doradzać np. na giełdzie) powinno być realizowane jednocześnie, niczym kopulacja u winniczków. Więc najbezpieczniej zamiast 'zrobiłem', 'zostałam mianowana', jest 'stało się'. Nie dość bezpłciowe, to nie wiąże żadną odpowiedzialnością.
Tak się więc stało, że od poranka z tvn, do kolokwiów habilitacyjnych, z ulicy i zagranicy, słyszę i czytam, głównie: okazało się, zdarzyło się, porobiło się, złożyło się, okaże się, dzieje się, mówi się, słyszy się, nawet jeśli o przyjemnościach: wypiłoby się, czy por... łoby się. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem demokratycznego społeczeństwa rządzi iście horrorystycznie tajemnicze to, które z przeproszeniem samo się załatwia i to w miejscach publicznych.
Żeby wśród całego tego upadku, w którym o normalności zapomniało się, po wzniesieniu myśli ku Niebu, warto rozejrzeć się i po Ziemi, że jak uczy Ewangelia, gdzie skarb twój, tam serce twoje. Królewna np. jest tak niecodziennie normalna, że niedługo BBC z CNN będą się licytować o chwilę wywiadu, bo na zachód od Warty już nawet śladu się nie spotka. Królewna jest konkretnej płci i nie zawaha się jej użyć, ale nie musi w związku z tym weryfikować tego co minutę na kolejnym portalu 'tożsamościowym'. Królewna jest na tyle przyzwyczajona do perfekcji, że nie trzeba Jej, jak przy całym szacunku, Małżonki Prezydenta opisywać w prasie, cyt.: spontaniczna i błyskotliwa, silna, mądra, a do tego ładna i kobieca, bo pierwszą Damą się bywa, a Królewną się jest i nie 'do tego', a 'w związku z tym' i nie 'ładna', a 'piękna', nie 'kobieca', a Kobieta. Królewna nie opowiada dyrdymałów, że "...ło się", jakby nic od Niej zależało, z prostej przyczyny, że zależy. I odpowiada za to co czyni, i odpowie na to co miałoby być Jej uczynione. Problem jeden, że Królewna nie potrzebuje demokracji, a demokracji 'pop... ło się', że nie potrzebuje Królewny i tych, którzy zdołali Ją spotkać.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 21. sierpnia 2018 r.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Prawo zachowania masy

Witam,
W ostatnich dniach ogół mediów doznał wstrząsu berlińskim marszem mającym 'uczcić' rocznicę śmierci Rudolfa Hessa, schizofrenika, pederasty, którego jedynym sukcesem i jedyną klęską długiego, co by nie rzec, życia było zakochanie w Hitlerze. Absurd jest o tyle znamienny, że skandal wywołało czczenie śmierci tegoż walniętego starca, jako że samobójczej w wieku 93. lat, to nie wiadomo czy czczono wyczucie 'komu dzwonią', czy zlitowanie się nad kolejnym pokoleniem niemieckich i ex-alianckich podatników, utrzymujących twierdzę Spandau, gwarantującą mu gratis dom starców (konkretnie jednego starca) i szpital (konkretnie hospicjum domowe). Na swój sposób trzeba przyznać, że tylko w Europie trzeba tyle naodwalać, żeby dostąpić warunków starości w splendorze większym niż polscy starcy za  min. 5000 PLN/mc; pensjonariusze polskich dps, całkowicie wolni od schizofrenii woleli by pewnie rozważyć kabel w altanie ogrodowej nieco wcześniej, tyle że nie mają takich altan.
Oczywiście mistrzowie poprawności upatrzyli w tym pochodzie z flagami w paski nie pamięć o jakimś miłośniku lotów w układanym przez astrologów układzie gwiezdnym (co prawda do Londynu, ale to na lata 40. kosmos odległy), a pamięć o magicznym uroku ludobójstwa NSDAP, którym sam Hess niezbyt się zajmował, bo był za głupi, nawet jak na spostrzegawczość Hitlera, który potrzebował świra, nie grożącego poderwaniem Ewy Braun.
Te same jednak media, lansujące nowoczesne standardy europejskiej demokracji, dostawały orgastycznych emocji relacjonując bardzo zbliżone w istocie zachowania masowe, w formie pochodów- też z flagami w paski, tyle że tęczowe (Hessowi ta symbolika jeszcze nawet do głowy i główki nie przyszła), z okładkami 'Konstytucji' równie nieczytanej, jak okładki Mein Kampf niesionej przez masę (a nawet maskę) Berlińczyków, czy czarne, jak mundur SS, marsze pań, które wybiórcze ludobójstwo promują jako 'wolność wyboru'. Dziadek Hess, gdy był w wieku pozwalającym utrzymać nie tylko mocz, ale i broń też lansował wolność wyboru, kto pierwszy do gazu: Polak, Żyd, Ruski. Wersja człowieka, pod nazwą zlepek komórek, przez lata zmienia nazwę, Murzyn przed Lincolnem, Żyd (i nie tylko) za Hessa, płód za Nowackiej i tak, przez lata, przez masy i mass-media traktowany jest jako człowiek, albo zlepek. Tylko ten kto umie nie czuć się masą, ocenia wprost przez fakty, a nie pośrednio, przez media.
Prawo zachowania masy sytuacja społeczna nieco modyfikuje, ale zachowując istotę. Ta sama bezmyślność uwiedzionej czymkolwiek nośnym masy, budzi tę samą nośność propagandy mass-mediów, a kierunek uniesienia wyznacza ukierunkowanie masy pieniądza.
Masa w pochodzie bredzącym hucznie o czymkolwiek, mówiąc modnie 'kontrowersyjnym', budzi zainteresowanie medialnie; bredząca, ale nie-kontrowersyjnie, nie budzi zainteresowania. Wreszcie nawet nie bredząca, bywa że nie budzi zainteresowania, nie dlatego o czym bredzi lub nie, a dlatego, że masą jest. To jednak rzadkość. Masa bowiem potrzebuje autorytetu, dla czucia się nie masą a grupą, autorytety czują się Autorytetami, gdy czują za sobą masę. Tylko Autorytety, które nie potrzebują się czuć niczym innym, nie potrzebują czuć niczego za sobą, bo wiedzą co mają przed sobą.
Królewnie np. masa potrzebna jest jak zającowi dzwonek, a masa nie próbuje zabiegać, przynajmniej od dawna, bo 'przyuważ z kim fruwasz'. Ma to swoje uzasadnienie, astronomiczne- Słońcu układ słoneczny jest raczej obojętny, z wzajemnością gorzej czy społeczne: 'potrzebowscy' kłębią się wokół władzy, a władza na ogół od tych 'potrzebowskich' się opędza. Królewna ma telefon do ciekawszych celów niż robienie sobie selfie z tłumem, jak Madonna jakaś (no, ale to tylko 'królowa'), a tłum nawet jakby chciał, nie specjalnie ma odwagę na propozycje w tym zakresie. W dzisiejszych nowoczesnych czasach, gdy rację indywidualności wyznacza identyfikacja z danym tłumem, a rację nagłośnienia wypowiedzi zagłuszenie przez hałas danej kategorii, indywidualność Królewny nie musi być identyfikowana, ani Jej wypowiedzi nagłaśniane. Z prostej przyczyny, że to nie Królewna potrzebuje być znana, ani słyszana, tylko Ją by się chciało poznać i usłyszeć, a komu nawet nie zależy na tym  to już jego problem, Kopernik też nie założył od razu hurtowni z globusami.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 21. sierpnia 2018 r.

piątek, 17 sierpnia 2018

Tres fecit collegium

Witam,
Najpewniej, nie analizując rozlegle, od samego początku układ potrójny ma swą szczególną rangę. Trzema wymiarami da się opisać świat postrzegalny (czwarty wymiar oczywiście istnieje, ale jest kluczem do nieskończoności  w miejscu i  wieczności w czasie). Liczba trzy jest pierwszą nieparzystą (a więc zindywidualizowaną), podzielną osobno przez jeden i samą siebie (a więc nie obsesyjnie samowystarczalną). Trójkąt, wpisywalny i opisywalny na kole, nie mający przekątnych, a z którego da się skontruować wszystkie wielokąty, pozwala zdefiniować, trygonometrycznie właśnie, dysponowalną przestrzeń. Cezar, znany sobie z autopsji świat pozaitalski postrzegł w De bello stwierdzeniem prostym: Gallia est divisa in partes tres. Stąd prawo od czasów rzymskich, jako frazes o sile mówi omne trinum perfectum, a o bezsilności tertium non datur. Stąd tak ważna ogólna zasada dopełnienia tres fecit collegium, 'trzy tworzy całość'. Nie dlatego, że ładnie wygląda, dlatego, że umożliwia, konieczny, a zarazem wystarczający przepływ potencjału z pełną wzajemnością, tak, że zawsze jeden z elementów, może niezależnie zastąpić dwa pozostałe, trzy mogą reprezentować jeden i jeden trzy. Stwórca zdogmatyzował to objawiając się w Trójcy, co całkiem obrazowo przedstawia, ilustrując bezustanny, bezstratny przepływ sił, ikona A. Rublowa Aniołowie u Abrahama. Na tym tle warto też dostrzec człowieka jako 'podobieństwo' Boże, a nie 'kopię' Boga, gdyż jego samowystarczalność wymaga podtrzymania zewnętrznego, płcie są zawsze dwie, a ludzi miliardy, więc i małżeństwa są skazane na 'niezdolność do trójkąta' (choć ze skazańcami różnie bywa).
Ta zasada zupełności przejawia się na co dzień w praktycznej potrzebie obcowania z doskonałością. Choć może nie od razu się to spostrzega, wystarczy ten (to) z czym, nawet zupełnie przyziemnie, chcemy mieć do czynienia miał (miało), na swą miarę, raptem trzy cechy, byle równomiernie: był (było) prawdziwe, dobre i piękne. Te trzy przymioty uznawali za prosty, a i tak nieodgadniony fundament kontaktu ze światem już Arystoteles, czy św. Tomasz z Akwinu (XIII w.). Postęp czasu skomplikował ogląd do tego stopnia, że coraz więcej ludzi szczyci się zachwytem nad brzydotą, uprawia kult zła lub uwielbia być okłamywanym, tyle, że choćby prywatnie i tak wolą 'mieć ładnie', 'zrobione dobrze' i 'wiedzieć naprawdę'. Cóż, św. Tomasz umarł mając 42 lata, napisawszy 'bez prądu' 34 tomy Summy, ludzie żyją dziś dłużej, myśli krócej.
Wspomniałem -równomiernie. To o tyle ważne, że wystarczy wyobrazić sobie prześliczną, najczulszą, ale kłamiącą jak z nut narzeczoną; posągowej urody, cynicznie szczerego zbrodniarza, czy garnitur naprawdę dobrej jakości, ale brzydki. Ma to ważne przełożenie językowe, tam gdzie nie dopełniają się w istocie trzy przymioty, nie można mówić o przedstawianiu choć jednego. Ktoś mający złe skłonności i obrzydliwy, może być określany szczerym (zwłaszcza do bólu), ale nie wiarygodnym; zakłamana naciągaczka może być prześliczna, ale nigdy piękna; ktoś brzydki i fałszywy może być i dobrotliwy, ale nie dobry. 
Dlatego najbardziej wyrazisty pewnie przymiot piękna najłatwiej zakłamać ślicznością. Królewna np. nie dlatego jedynie jest piękna, że jest nieskazitelnej urody (powagą urzędu zaręczam), a dlatego, że przewyższa inne (niebrzydkie nawet) w postawie moralnej i że w przeciwieństwie do innych (nawet całkiem fajnych) nie sposób uchwycić by powiedziała o czymś czego nie ma, lub zaprzeczyła czemuś co jest; no chyba, że z litości, ale to już przykład dobra bezinteresownego.
Jak jednak człowiek prosty może, poza przejściowym na ogół wszakże komfortem (fascynacją) stwierdzić, że ma do czynienia z pradawnym połączeniem prawdy, dobra i piękna- oczywiście na miarę ziemską, gdzie oprócz wiary są jeszcze czynniki wymierne? Otóż nie z odbioru. Zdolność postrzegania każdy ma świetną, głównie w swoim uznaniu, chętnie wyostrzoną, ale przez przytępienie. Najcelniejszą miarą zdaje się być wola nadawcza. Królewna np. jest wiarygodna, nie tylko dlatego, że zawsze mówi prawdę. Żeby być tego empirycznie pewnym trzeba by Jej słuchać cały czas (chciałbym, ale obawiam się bez wzajemności). Wystarczy dowód spekulatywny-nawet w krótkiej rozmowie, głupio jest próbować Królewnę okłamać (i tak się nie da, ale czego człowiek nie próbuje). Królewna budzi zachwyt, nie tylko na piękne oczy (coś jak zachód Słońca nad Morzem Tyrreńskim, tylko bardziej). Trzeba by dniem i nocą oglądać (chętnie, ale to zbyt piękne). Wystarczy spekulatywnie- nawet na krótkie spotkanie, głupio jest się nie przygotować. Królewna jest dobra nie tylko dlatego, że nikomu nie zrobiła krzywdy. A może zrobi? Można poczekać, ale prędzej wieloryb przejdzie przez ucho igielne. Wystarczy się zastanowić, czy miałoby się 'odwagę' próbować zrobić Królewnie przykrość, odradzam, nie zemsty, samopoczucia.
Królewna dowodzi, że miara doskonałości, właśnie w tym prostym złożeniu trzech przymiotów, nie podlega dowodowi w tym z kim chcemy mieć do czynienia, a w tym co w tym 'mieniu do czynienia' jesteśmy gotowi zaoferować, a wręcz obawiamy się odmówić.
Nic nie odkryłem, bo już Ewangelia uczy, że takim sądem jakim wy sądzicie, was osądzą i taką miarą jaką wy mierzycie, wam odmierzą.
Dobrze jest czasem napisać coś językiem nie branżowym, skoro Królewna tak woli...
Powodzenia, Łódź Bałuty 18. sierpnia 2018 r.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Trzeba mieć wielki takt, by skończyć trzeci akt (za Witkiewiczem)

Witam,
Najgłośniejszych osądów w karierze sędzia w stanie spoczynku Małgorzata Gersdorf dokonuje po przejściu w tenże stan. Wolna od ciężaru wyroku w sprawie indywidualnej zaczęła osądzać społeczeństwo, władze, mało całe państwa, by nie powiedzieć kontynenty. Uzasadnienie swego 'wyroku' w Karlsruhe wypełniła kwalifikacjami na miarę 'państwo o świeżej demokracji', 'okrzepłej demokracji', 'rodzina narodów', czy wręcz 'państwa izolujące się od spraw Polski- Niemiec w to nie wliczam'. Jak tysiąc lat minęło, tak Niemcy nie izolowali się od spraw Polski, co nie spotykało się ze szczególnym zachwytem, ale pewnie ze strony prawicowego wstecznictwa.
Nie mam skłonności do kategoryzowania ludzi wiekowo, gdyż w każdym pokoleniu, zawodzie, majątku, płci, wykształceniu są osoby godne czci, godne politowania, przyzwoite i sk... łe, tym nie mniej zachowanie byłej I. Prezes SN zdaje się potwierdzić bezapelacyjną zasadność cezury wiekowej dla tej rangi sędziów (być może ze szkodą dla wyjątków naprawdę szczególnych, ale tylko Stwórca umiał na całą Sodomę wyodrębnić tylko Lota z przychówkiem). Z wiekiem, wcześniej lub później, silniej lub słabiej, rozkładają się w człowieku nie tylko białka, ale przede wszystkim afekty, niestety życie ludzkie jest jak rzeka- im bliżej ujścia, tym ingerencja rozleglejsza, lecz i płytsza. Niestety sędzia Gersdorf demonstruje coraz silniej obsesję tysięcy równolatków, każdego w swym kręgu zainteresowań, by czczonym być dziesięć razy bardziej niż kiedy miała coś do powiedzenia, zaś odpowiadać już w sumie głównie nie za, a na pytania, o ile dosłyszane-coś jak poprzedni przywódcy Korei Północnej.
Dziś była łaskawa ponaglić F. Timmermansa (tego co zakłada pochodzenie od szympansa), by Unia szybciej 'coś' zrobiła z sądownictwem w Polsce. To coś, to konkretnie przywrócenie kilku starszaków do wysokopłatnego przedszkola, niestety zdaje się Temida współczesności nie spostrzegła, że panów Timmermansa i Guya (nomen omen) Verheugena bardziej ekscytuje demokracja dla Biedronia i usuwania ciąż, których i tak by nie byli w stanie począć, niż dla przemądrzałych starców, których cash zda się być mało stabilny (choć te głupie 10 tys. na 'życie na prowincji' pani pewnie ma, w kosmetyczce). Po prostu, jak Wałęsie, za dobrze poszedł jej pierwszy raz za granicą i myśli, że pożądanie nie gaśnie, z tym wyjątkiem, że w Karlsruhe z równą ciekawością wysłuchiwano by podstarzałej dziewczyny sądowego szamana z Botswany, a nawet większą, bo wiadomo, że nie będzie jeździć z misją nauczycielską po całej Unii. Niewątpliwie jednak właśnie w Botswanie, czy Królestwie Tonga jest podobna intuicja 'nadzwyczajnej kasty sędziów'.
Co budzi chwilowe zatrzymanie uwagi to jedno, ale co przerażenie to drugie. Poszła w swój stan spoczynku, nie marudzi w ZUS-ie bo nic jej, z przeproszeniem, nie obcięli, to marudzi w strefie Shengen (dowodu z legitymacją sędziowską nie zabierają), ale świat (normalny oczywiście) może trochę dziwić, że na czele Sądu Najwyższego Państwa, które jest wschodnią flanką NATO, dało światu Papieża i ma najwyższy w Europie stopień zrównoważenia rozwoju, stała do niedawna pani, która opowiada publicznie, że na 'koszt strony niemieckiej' przyjechała do Karlsruhe by być "pierwszym Prezesem na uchodźctwie", zaprasza 'prawników świata' do wspólnego wypracowania reguł praworządności itp. Nowości szczególnej nie wyraziła, bo 'staraniem strony niemieckiej' Polska miała już władze na uchodźctwie, tyle że na całkowicie własny koszt. 
Chamstwem już jednak jest żerowanie na miłośnikach Konstytucji, której nie czytali, opowieścią o tym, że jak kadencja jest określona na lat sześć to bezwzględnie przez cały tej czas pełni się funkcję. Otóż dawno pani była na pierwszym roku prawa, ale pamiętać wypada, że kadencja to maksymalny czas pełnienia funkcji (tak jak w przychodni napisali, że godzina wyznaczona w rejestracji nie jest godziną przyjęcia, a godziną oczekiwania na przyjęcie). Do pełnienia funkcji potrzeba zaś pewnych przymiotów, tu przede wszystkim bycia sędzią w stanie czynnym w ogóle, nie mówiąc o byciu w ogóle (choć co jasne życzę jak najlepiej).
Tak już jest ze wszystkimi godnościami z nadania, a nie z natury. Królewna np., nie musi przekonywać do swego statusu nikogo, bo nikt tego Jej nie nadał, a tym bardziej nie ośmieli się powątpiewać, może wyjechać jak będzie chciała, nawet do Acapulco i nie będzie Królewną na uchodźctwie, a Królewną z wizytą. Nie musi całej Europy zapewniać z łzami w pięknych oczach, jaka to jest piękna, dobra i mądra, bo nawet starym pederastom z Brukseli nie przyjdzie do głowy tego zakwestionować. W stan spoczynku nikt Królewny nie przeniesie, bo nikt nie ma uprawnień Jej zmęczyć. Królewna nie będzie bajdurzyć o konferencjach królewien świata, bo Królewna (nawet w baśniach) występuje w jednym egzemplarzu. Tylko godność naturalna jest nienaruszalna, wszystko co nadane, ma gdzieś tam prze... ne. Jak np. tzw. księżne, czy księżniczki. Stopniowo wychodzą z mody, a szybciej z urody; kiedyś komplementem było aktoreczka śliczna jak księżniczka, dziś dużo to już księżniczka śliczna jak aktoreczka. Królewny takie problemy nie dotyczą, jak mawiał kulawy, którego suka gryzła w protezę.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 16. sierpnia 2018 r.

środa, 15 sierpnia 2018

Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz Cudu. Miej serce i patrzaj w serce (za A. Mickiewiczem)

Witam,
Dzisiejsza Uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej jest Świętem Wojska Polskiego i dziękczynieniem za pierwsze plony. Kontrast? Nie. Matka żywi plonami, broni zbrojnym ramieniem i daje przekonanie, że nie do grobowej deski jesteśmy zaproszeni. Ma to na pewno symboliczny wymiar w tym, że w ołtarzu głównym katedry polowej WP znajduje się ogromna figura- nie rycerza, nie króla, a Kobiety- Matki Boskiej, której ochrona (nigdy napaść), gdy trzeba, przybierze każdy wymiar, także orężny. Taki był ten wymiar w, ludzkim rachunkiem beznadziejnej, chwili Bitwy między Ossowem a Warszawą równe 98 lat temu, gdy godziny zdecydowały, że dziś jesteśmy w Łodzi, a nie 'Kołchozodzi'. Tyle, że czy godziny? Czy zegarek, w końcu maszynka, może o czymś decydować? Odpowiedź jest podobna jak na pytanie czy pierwszy pokarm człowieka jest z Humany czy piersi Matki?
W 19 lat od Cudu nad Wisłą zbudowano nowe Państwo z trzech krain. Państwo, które pokonał dopiero obustronny atak w 1939 roku. Czego dziś jesteśmy świadkami? Skandalu prezydenta Adamowicza, który ostatecznie robi łaskę 'zapraszając' Wojsko Polskie na obchody 79. rocznicy napaści na Westerplatte, zapominając, że to on został niegdyś zaproszony tam, gdzie podówczas był niemiecki protektorat Frei Stadt Danzig. 'Zaprasza' Wojsko Polskie tam, gdzie podjęło obronę Państwa, jako siły zbrojne RP, a nie gdańska straż miejska obrony Długiego Targu. Na parę godzin przed doroczną defiladą Sił Zbrojnych pan Mroczek, za D. Tuska wiceminister Obrony, ma czelność wykłócać się w wywiadzie dla tvp info, które z pojazdów i statków wojskowych 'on kupił' i które wozy na defiladzie będą 'pisowskie', a które z 'za platformy', to już nawet nie podlega kwalifikacji prawnej, to jest chamstwo z użerania się lumpa na skwerze, ile puszek zebrał żeby dorzucić do wina.
Nowe Państwo zbudowano wiek temu dlatego, że był jeden Naród, nie tylko genetycznie, lecz także emocjonalnie,  że od Paderewskiego w USA, po Piłsudskiego w Tokio tożsamość tego Narodu w nieistniejącym Państwie demonstrowano- i świat, który nie wiedział nawet gdzie to jest (w Polsce, czyli nigdzie pisał dopiero co A. Jarry), od cesarza Japonii po Prezydenta Wilsona tożsamość tę respektował. Dziś w istniejącym, tożsamym i silnym Państwie w centrum Europy czytam, obrzydliwą nie słowem, a satysfakcją zdrady, zniewagę: Polska to jest dziwny kraj dziwnych ludzi... Piszę to z odwagą szaleńca, bo dzięki Izraelczykom i Amerykanom nie ma już na mnie paragrafu. O naszym narodzie można już pisać wszystko! (H. Martenka); niechby choć zamiast eufemizmów etnograficznych napisał wprost: 'dzięki Żydom w Ich państewku terytorialnym i imperium ekonomicznym'. Dziś polscy, pojedynczy, ale jednak, sędziowie polskiego Sądu Najwyższego, błagają międzynarodówkę o zawieszenie polskiego prawa, dla ochrony resztek okrągłostołowego Poczdamu.
W sto lat po dymisji Rady Regencyjnej potrzeba nowego Cudu nad Wisłą, ale i Łódką (bo już nie o punktowe miejsce tu chodzi), już nie wobec swołoczy Tuchaczewskiego, lecz trudniej- wobec arbitri gejowskiej elegantiarum, którzy także przez Polskę próbują przeprowadzić rewolucję ogólnoświatową, już nie na przewidywalnych bagnetach, a na nieprzewidywalnych bitcoinach.
Podkreślić jednak trzeba, że nie Uroczystość Wniebowzięcia, bo Cud nad Wisłą, tylko Cud nad Wisłą, bo Uroczystość Wniebowzięcia. Ojciec Święty Pius XII w dokumencie Munificentissimus Deus z 1950 r. uzasadnił dogmat o Wniebowzięciu Matki Bożej szeroko, lecz nie można ukrywać, językiem trudnym. Królewna nie mając, w przeciwieństwie do Papieża, obowiązku niczego definiować, przedstawia istotne prawdy jednym zdaniem. Np. Święta Anna jest Babcią Pana Jezusa. Mimo oczywistości nigdy na to nie wpadłem, i przez Królewnę, już nie wpadnę, prędzej, że Mojżesz był przybranym wnukiem faraona (co też jest prawdą).
Powodzenia, Łódź Bałuty, 15. sierpnia 2018 r.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Oby nie lepiej

Witam,
Jednym z podstawowych złudzeń współczesności jest mit o słuszności potrzeb ludu, wyrażany na ogół przekonaniem, że tzw. 'wszyscy' chcą, żeby było lepiej. Otóż nie, brak choćby urojonych powodów do ubolewania byłby największym ciosem w tożsamość społeczną. Nic nie tworzy silniejszej solidarności społecznej niż przekonanie, że jest źle, a przede wszystkim, że nie może nawet być lepiej, oczywiście w dostępnych nam realiach. Lud uwielbia poczucie krzywdy, tęsknoty i niesprawiedliwości, wyrażane na ogół mądrościami typu "wszędzie dobrze gdzie nas nie ma", "lepiej już było", czy wymierające wraz z demencją świadków "za komuny było lepiej". Na przykład ludzie wcale nie chcą mieć solidnych pieniędzy, gdyż znacznie większą satysfakcję sprawia podejrzliwość 'skąd inni mają taką kasę', czy 'wszyscy to złodzieje', oprócz mnie oczywiście (nie żebym się brzydził, tylko mi się nie chce). Lud jest ostatnim, który chce być zdrowy, bo nic tak nie poprawia samopoczucia jak wymienianie się opowieściami o nowych, 'nieuleczalnych' oczywiście w 'tym kraju' chorobach. Niepodobna spotkać, poza telewizją, kogoś kto pochwali się wyzdrowieniem, natomiast kolejny stopień niepełnosprawności jest dowodem niespożytej energii i zaradności.
Jeszcze gorzej, gdy ktoś popadnie w złudzenie, że lud ma słuszne intencje, tylko wymaga wsparcia, choćby wzorem, pomysłem, czy elementarnym zaufaniem. Pogrążyłoby to lud w optymizm, od którego już prosto do nieba, a lud woli drogą pokrętną, najpierw pobiadolić na cmentarzu, potem ubawić na stypie, a za tydzień czekać całą Mszę do ogłoszeń, kto w tym tygodniu padół łez pożegnał. W 'dobre życzenia' dla ludu wierzy już tylko garstka pomysłowych, problem w tym, że takich spełnienie byłoby ciężarem nie do zniesienia. Prosta bałucka obserwacja.
Królewna np. uważa, za Arystotelesem, że wystarczy prawda, dobro i piękno, a przynajmniej ludzie będą dla siebie życzliwi. Pewnie by byli, tyle że to ostatnia rzecz której ludzie pragną, gdyż nic tak nie łączy jak poczucie wrogości. Kanclerzowi się zdaje, że jakby ludzie choć na czas pewien spróbowali zaufać prawu i matematyce, to świat stał by się przynajmniej przewidywalny. Pewnie by się i stał, tyle, że to dla ludu straszne, bo nic tak nie poprawia nastroju, jak przekonanie, że zaraz będzie gorzej. Ordynans uważa, że kiedy każdy zna swoje miejsce w szeregu, to nie wchodzimy sobie w drogę. Nawet na pewno, problem w tym, że dzień bez konfliktów to dzień stracony. Biznesmenowi się przyśniło, że jak będzie zapewniał dobrobyt 36 godzin na dobę to ludzie poczują się 'jak na zachodzie', niestety ludzie chcą wciąż czuć, że na zachodzie jest lepiej, a tu dupa i kamieni kupa, a kupowanie bez kolejki, to nie kupowanie. Kapelan sądzi, że ktokolwiek mu uwierzy w łaski niebieskie, podczas gdy ludowi wystarczą zielone, a ostatecznie złote.
Między bajki włożyć, że tylko 'piekło jest dobrymi chęciami wybrukowane', to niestety ziemia wybrukowana jest jak najgorszymi chęciami, za to 'dobrymi' zazdrościami.
Podczas jednak, gdy męska część przywołanych reformatorów dziwi się wciąż, że chcą tak dobrze, a  świat się im nie odwdzięcza, Królewna jest ponad to, gdyż, za Krasickim my rządzimy światem, a nami kobiety.
Powodzenia, 
Łódź Bałuty, 14. sierpnia 2018 r.

sobota, 11 sierpnia 2018

Wiele bywa, jedna jest

Witam,
W skomplikowanym świecie współczesnym jest coraz mniej miejsca na proste odniesienia pomiędzy normalnymi ludźmi. Bezustannie należy być pod wrażeniem, ale nie wypada być czegokolwiek po prostu pewnym. Warto nie móc z jakiegoś powodu zasnąć, ale po prostu spokojnie spać wstyd się przyznać. Zazdrość, nie wiadomo co prawda o co, budzą osoby zszokowane, ale politowania godni są ci, którzy po prostu są czegoś pewni.
Pewien kanclerz ma na ogół tak dużo czasu, że w efekcie wydaje mu się, że nie ma go nigdy. Każdego dnia bywa w tylu miejscach, że nagle wszystkie okazują się bardzo ważne, głównie dlatego, że wydaje mu się, że w nieważnych nie należy bywać. Podobnie co do spotkań z ludźmi, a zwłaszcza paniami. Skoro spotyka się tylko z najważniejszymi to przecież dlaczegoś. Jedna pani dyrektor wydziału jest zdecydowanie godna uwagi z racji odpowiedzialności za skomplikowane zadania, ale kiedy komplikacje przekroczą odpowiedzialność, może przestać być panią dyrektor i uwagi nie będzie znów aż tak godna. Pewna Inspektor ma tak rozległą władzę, że warto okazywać jej stałe zainteresowanie, ale gdy rozległość władzy zda się kurczyć powstanie pytanie: czy to zainteresowanie musi być tak bardzo stałe? Jest też pani profesor o niesłychanie szerokich horyzontach, że niepodobna nie starać się jej doścignąć, ale starania bywają nagrodzone i nagle doścignięcie okazuje się prześcignięciem. To może warto zajrzeć do prześlicznej koleżanki ze studiów, lata minęły, a tu uwikłana w tysiąc komplikacji pani mecenas, dla której komplementem pozostaje, że 'kiedyś to pewnie była ładna', tak jak dla Ani..., ale Rubik.
Czas mija, a kanclerz wracając prosto na Bałuty spotkał Człowieka normalnego, mało człowieka- Panią.
-Czym Pani rządzi? Życiem.
-Za co Pani odpowiada? Za siebie i tych, których Życie mi powierzyło.
-Jakie Pani ma horyzonty? Co dzień nowe.
-Czemu Pani tak piękna? Bo tylko ja się nad tym nie zastanawiam.
-To Kto Pani, na Boga, jest? Królewną!
-Po prostu? Po prostu!
Bo dyrektorek, inspektorek, studentek i profesorek bywa wiele, a Królewna jest jedna.
Powodzenia, Łódź Bałuty, 12. sierpnia 2018 r.

środa, 8 sierpnia 2018

Myśmy wszystko zapomnieli... (za Wyspiańskim)

Witam,
Jeśli spytać o Święto przypadające w sierpniu, to starsi będą wiedzieć o Matki Bożej Zielnej, młodsi europejscy o 'wolnym dniu w Matki Boskiej', młodsi pielgrzymkowi o Wniebowzięciu NMP, państwowcy oczywiście o Święcie Wojska i Cudzie nad Wisłą. Świąt wiele, data jedna-15. sierpnia. Teologicznie trzeba oczywiście wspomnieć o Wniebowzięciu, jako najstarszej prawdzie wiary wyłożonej przez Tradycję Kościoła, a jednocześnie najnowszym dogmacie, a także najpowszechniejszym tytule świątyń i parafii katolickich w Polsce.
Ciekawe jednak kto odruchowo wskaże natychmiast jakie (jeśli w ogóle) Święto przypadło niedawno. Ewentualnie może ktoś pamięta o ulicach 6. Sierpnia (w Łodzi np. powstałej na bazie 22. lipca, może żeby też  w wakacje?), ale chociaż ulica, to nie tędy droga. W poniedziałek bowiem przede wszystkim przypadło Święto Przemienienia Pańskiego (Transfiguratio Domini). Nigdy nie wiązało się (przynajmniej w Polsce) z dniem wolnym od pracy, nie jest więc 'świętem nakazanym', ani tzw. 'zniesionym'. Nie znam także (przynajmniej w obyczajowości katolickiej) żadnych przywiązanych doń rytuałów ludowych. Myślę jednak, nie aspirując do żadnych wyłożeń naukowych, że jest to jeden z najbardziej intrygujących obchodów w kalendarzu liturgicznym.
Analizując potocznie ciąg wydarzeń wspominanych przez Kościół, bez Święta Przemienienia Pańskiego doszłoby do Stworzenia, Odkupienia i Sądu Ostatecznego. Kondycja moralna ludzkości także nie znajduje w Przemienieniu jakiegoś szczególnego umocowania. Ważne też wskazać, że jest to wydarzenie bez udziału Matki Bożej, a w zasadzie w ogóle niepubliczne, będące przedmiotem wiary, ale nie wymienione w Symbolu.
Jest jednak wspominane i to w randze Święta Pańskiego (przenoszącego niedzielę w ciągu roku). W mojej skromnej ocenie z bardzo ważnego powodu. Przypomina. Apostołowie byli już pod wrażeniem takiego natłoku wydarzeń nadzwyczajnych: nauczania tłumów, cudów, rozesłania, ustanowienia hierarchii, że najpewniej do tego na swój sposób przywykli. Zakładali już pewnie, w najlepszej wierze, że trwać to będzie, a co więcej, że są tego świadkami. Golgota była jednak już niedaleko, czas więc było przypomnieć, nawet najbliższym Apostołom, a w zasadzie głównie Im, że nie dla raju na ziemi się to wszystko dzieje. Od objawienia w rozlewisku Jordanu, gdy Jezus 'chrzczony' przez Jana, został wprost, gestem i słowem, naznaczony przez Boga, minęło już ponad dwa lata; wskazanie posłuszeństwa zaczęło się rozszerzać pojęciowo na uczniów, przynajmniej w ich samopoczuciu- także na nich. Czas nadszedł by przypomnieć: Kto jest Bogiem, Kogo należy słuchać i Kto jedyny dostępuje prawdziwej Chwały, by niebawem podjął prawdziwą Mękę. Wydaje się, że na drogach Galilei coraz częściej czuli się współuczestnikami znaków, współnauczycielami. Na Taborze wobec samego Boga, w obecności Patriarchów dowiedzieli się, dyskretnie, lecz skutecznie, kim są wobec Boga, Kogo słuchać.
Nie podobna zapomnieć, że sam Zbawiciel będąc Bogiem szedł do Jerozolimy jako człowiek, między ludźmi. Wydarzenie Przemienienia jest drugim spektakularnym spotkaniem Jego między światami. Pierwsze miało miejsce, także ponad dwa lata wcześniej na Górze kuszenia, gdy drogę misyjną próbował rozproszyć diabeł; teraz na Górze Tabor drogę Ofiary umocnił sam Ojciec i wybrańcy Starego Zakonu; trzecie samotne spotkanie światów nastąpi na Górze Oliwnej, gdzie Aniołowie będą podtrzymywać ludzki wybór Boskiego Dzieła. Warto spostrzec, że tylko do tego jedynego ponadczasowego spotkania w czasie Bóg dopuścił ludzi. Głównie po to by unaocznić im, że nawet bardzo ofiarne i pomysłowe starania ludzkie (jak właśnie pozornie niezwiązane z Wydarzeniem stawianie namiotów) są niczym wobec Wszechmocy Pantokratora.
Symetryczne w oglądzie będzie Zdarzenie Wniebowstąpienia, tyle, że tam, po ciągu przeżyć rezurekcyjnych Apostołowie będą już wiedzieć po co przyszli. Pewnie dlatego Przemienienie jest tą przedziwną chwilą przypomnienia pośród codzienności, jak Jego obchód następuje dyskretnie, w środku wakacji. Tak dyskretnie, że i najpobożniejsi mylą Przemienienie z Przeistoczeniem, jak Niepokalane Poczęcie z Dziewiczym Macierzyństwem.
Spokojnego Święta,
Łódź Bałuty, 5. sierpnia 2018 r.