niedziela, 30 września 2018

Zawód zaufania publicznego

Witam, 
Od tygodni narasta napięcie medialne, jakoby doszło do niepojętej afery w Gdańsku, iż odkryto kilkaset umów w formie aktu notarialnego, które potwierdziły rażące pokrzywdzenie stron psycho-intelektualnie-majątkowo słabszych. Znów Schliemann z Troją to grabarze parafialni zdawałoby się. Niech mi znajdą dziennikarze kilkaset umów w formie aktu notarialnego z analogicznego okresu w których analogiczni słabsi na 'targowisku prawności' byliby wsparci ochroną, a i to bezinteresowną, byłoby o czym głosić. Popieram oczywiście podjęte przez Prokuraturę po latach budkowej bezczynności kroki, lecz obawiam się, że jest to wierzchołek góry lodowej i mam na to przykłady z bałuckiego lupanaru również.
Niestety lud i to nie od dziś, a od przynajmniej czasów zaborczych Lalek  i Ziem Obiecanych sam przywykł i per facta concludentia zaakceptował, że są zawody zinstytucjonalizowane do przedstawicieli których idzie się głównie po coś przeciwnego tych etykiecie. Jest to oczywiście uogólnienie, ale chodzi o wskazanie, że 'umowa społeczna' działa obustronnie, na zasadzie jedni potrzebują, drudzy mogą, a jak raz na święty czas nagle ktoś zachce na serio, robi się afera. Wszyscy przecież przywykli iść na co dzień do lekarza nie po zdrowie, a po zwolnienie, czyli stwierdzenie niezdolności do pracy; do ginekologa nie podtrzymywać, a przerywać; do adwokata nie bronić prawdy, a ukrywać kłamstwo; do notariusza nie potwierdzić wiarygodność, a ukryć niewiarygodność; do sądu rodzinnego nie rodzinę umocnić, a legalnie rozłożyć; do weterynarza nie sprawdzić jadalność mięsa, a podbić, że jeszcze 'przejdzie'; do rzeczoznawcy nie po to żeby sprawdzić odporność maszyny, a potwierdzić, że choć się rozpada to jeszcze pojedzie; do biura księgowego nie rzetelnie policzyć, a perfekcyjnie ukryć i długo by jeszcze.
Popyt rodzi podaż, więc gabinety i kancelarie nie obciążają się już specjalnie wiedzą i skutecznością swej maestrii, a raczej decorum, galanterią stroju, gestu i słowa, a przede wszystkim zasobem kontaktów wzajemnych, tak że powstaje coś w rodzaju rynku wtórnego usług eksperckich, gdzie od materii problemu do pieczęci 'osoby kompetentnej' coraz dalej, a odległość tę zerami się mierzy.
Widać to zwłaszcza z akt wielu spraw (nie tylko notarialnych) gdzie w zasadzie liczy się już tylko nazwa, data, WYSTAWCA i rozdzielnik,  a co w środku-może być fragment z Głosu Robotniczego (mało kto pamięta, więc mało kto się skapnie).
Przebieranka z togami, żabotami, kolorowymi sznurkami, orłami na okładkach, naklejkach, podwójnymi nazwiskami, złotymi tabliczkami na kancelariach sprowadza się niestety do tego, że zaczęło się na szczeblu ważenia się losów ludzkich zaufanie nie do Państwa (bo samo odżegnuje się od tego by całym serce szczerze ufać Jemu...), nie do sprawiedliwości, nie do prawa, a do ZAWODÓW. 
Przykro mi, ale kto nie ufa Bogu, nie ufa ludzkiemu sumieniu (bo swojemu pewnie też niezbyt), a zawodom, ten zawodu dozna. Sami zresztą wykonawcy robią wszystko w tym kierunku by odczłowieczyć swe profesje. Nie słyszy się zbyt wiele o konkretnych przedstawicielach, jak jeszcze nieco po wojnie, są środowiska, korporacje, grupy, palestra, profesura, rezydenci, artyści- nie Kto? a skąd?
Daleko mi do oceniania grup zawodowo-kompetencyjnych en bloc, ale to te grupy robią wszystko by tak właśnie było. Za dawnych czasów jeśli przedstawiciel był poręczany przez swe otoczenie branżowe podnosiło to jego rangę, dziś obniża często rangę tego otoczenia.
Niestety zaufanie publiczne zaczynają budzić zawody bezpośrednio sprawdzalne- technologiczne, usługowe, sklepowe, tam gdzie korzystam, sprawdzam, mam satysfakcję lub się sparzę, a mentalne, tam gdzie dużo płacę, a sprawdza ten kto płaci więcej, budzą coraz częściej publiczny zawód.
Nie jest dobrze gdy ciekawostką staje się prosty człowiek, który wyszedł z kancelarii czy gabinetu z poczuciem szacunku i sprawiedliwości, a temu który poczuł się zlekceważony i wyrolowany mówi się a czegoś się spodziewał?
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 30. września 2018 r.

sobota, 29 września 2018

Illuminator

Witam, 
Oprócz niedzieli handlowej kalendarz wspomina jutro Św. Grzegorza Oświeciciela, zwanego Illuminator, biskupa ze schyłku wschodniej starożytności, który przez chrzest uzdrowił (oświecił) króla Armenii u progu IV w. nowożytności, dając Państwu temu dostęp do nowoczesności.
Siedemnaście wieków minęło i metodyka oświecania dewaluuje się bardziej niż nieco. Najtrafniej, uważają niektórzy, oświecać lud zaćmiony wyważając drzwi otwarte, bo przynajmniej samemu trudniej się potknąć. Taki Wojciech Smarzowski (Wojtek wg swego autoimage) postanowił otworzyć oczy ludu na niepojęte tajemnice, skandale i skryte nadużycia, które przeżerają strukturę hierarchiczną Kościoła, wytwarzając film, porównywany do Człowieka z marmuru, Ojca chrzestnego i nie wiem czego jeszcze. Film nosi tytuł odkrywczy jak sama tematyka, tzn. Kler.
Nie ma o czym zbyt szeroko, bo Wojtek co nie został strażakiem, pomyśli, że w sobotni wieczór nie mam ciekawszych tematów, ale nie chcę udawać, że nikt mnie nie pyta co 'o tym myślę', bo pyta i może oczekuje tyrady argumentów. Żadnych złudzeń Panowie (i Panie). Ponad dwie godziny, może i zgrabnego scenariuszowo, gorszenia dawno zgorszonych, oburzania dawno oburzonych i nudzenia dawno znudzonych o tajemnicach, które z Kościołem jako Kościołem i klerem jako klerem mają tyle wspólnego co Wyspa Wielkanocna z Tajemnicą Zmartwychwstania. Przydługie odkrywanie Ameryki, o tym że jeden ksiądz jest pijak, drugi pedofil, trzeci malwersant, a biskup cham i zamordysta. No i co? A no tyle, że jeden, drugi, trzeci, czwarty, a może i sto czwarty, a kler w samej Polsce to cztery sta razy więcej. Pan Wojtek, który sam przyznaje, że jedyny Wojciech jaki mu się kojarzy to Jaruzelski, o Świętym Wojciechu nie słyszał, to pewnie nie wie, że wyłom w murze milczenia i rozliczenie straszliwych tajemnic kleru czyniły współczesne mu media od Juliana Apostaty, po Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej. Aktualnie wyprzedził go nieco dymisjonowany ksiądz łódzki R. Kotliński, który tak dusił się w zamordystycznym klerze, że wolał jednak zostać najbogatszym posłem łódzkim.
Z błyskiem odkrywcy twórca opowiada odkrywcze dyrdymały, że chciałby, aby po jego filmie widzowie wrócili do swoich parafii (no on jako ateista może stale powracać do swojej parafrenii) i 'spojrzeli na księży nie jako świętych, a jako zwykłych ludzi'. No ILLUMINATOR tysiąclecia. Czterdzieści parę lat powracam do swojej parafii i myślałem, że księży otacza złota aureola, bo nie oddają moczu jak zwykli ludzie, a Wojtek wstrzymał Słońce.
Ma Fellini z prowincji straceńczą odwagę, że wytarte jak stara sutanna banały ubrał  w Gajosa i nazwał bez zawoalowań Kler, a nie żadne tam Czerwone i czarne. Każda grupa społeczna ma przedstawicieli dających skandaliczny przykład, niby oczywiste, że na siebie, a nie na wszystkich, ale tylko niby. Czekam na coś wreszcie nowego, a nie ślepego Smarzowskiego o kolorach ornatu. Mógłby np. z konkretnej rury, tryptyk wysmarzowski: Sędziostwo, Gejostwo, Żydostwo. Ciekawe, która fundacja pierwsza poleci z dotacjami. 
Polecą jednak, w czasie tylko Stwórcy wiadomym, bliscy wykonawców ról głównych, żeby drobne z honorarium złożyć któremuś tam klerowi za ostatnie ich odprowadzenie.
Łódź Bałuty, 29. września 2018 r.

czwartek, 27 września 2018

Komu więcej dano, więcej wymagać będą

Witam,
Dziś Sąd Okręgowy w Łodzi skazał prawomocnie w drugiej instancji za banalne przestępstwo formalnego fałszu w dokumencie, na niską obiektywnie karę grzywny. Fałszu w dokumencie bankowym, ale który podobnież nie zaskutkował (dotąd) wyłudzeniem.
Wyrok jakich wiele, ale skazana... Jakich niewiele. Sama dwukadencyjna prezydent Miasta Łodzi (za popełnienia poseł PO), na dziś stwierdziła dodatkowo, że na tyle mało znana jest w samym Mieście, którego jest prezydentem, że warto poświęcić jeszcze cztery lata na poinformowanie o sobie w rozrzucie nieco odleglejszym niż Piotrkowska i satelity.
Adwokat wyłożył przed rozprawą wszystkie asy z obszernych rękawów, jakby chodziło co najmniej o działalność na 'całkowity koszt strony sowieckiej', a nie zwykły szwindel dla konkubenta (jak w co niektórej kamienicy tego pięknego Miasta). Proponował oczywiście zawieszenie rozprawy, 'aż Luksemburg się wypowie', wyłączenie Sędziego, jakoby delegowany mógł nie rozpoznać niuansów, jednak nic z tego (poza autopromocją pana mecenasa). Skazana, znana z raczej mało wnikliwych analiz intelektualnych, zechciała odnieść się do wyroku słowami, że 'nic złego nie zrobiła', 'gdyby nie była prezydentem nie było by procesu' itd. i oczywiście złoży kasację do SN, a w razie czego odniesie się do ETPC w Strassburgu. Patrząc na rozległość perspektyw, pani prezydent, pani urojona pierwsza prezes i strassburgscy specjaliści od praw pederastów i ateistów mają znów po co używać kalendarzyków.
Lokalni mędrcy od tego by prawo bezprawiem było, a moralność dorastała do standardów nowoczesnej demokracji doszli do ekspertyzy na miarę Najwyższego Trybunału Sygnatury Apostolskiej, że skazany prawomocnie na grzywnę może kandydować na urząd prezydenta Miasta, wybrany objąć tenże (w tym wypadku nie wypuścić), a gdy obejmie kasę brać (nazwijmy oficjalnie 'zapracowaną zarabiać').
Pewnie może. Nikt nie odpowiedział jednak na pytanie: czy musi?
Śp. Jerzy Dunin-Borkowski, gdy MiejskoGminna Rada Narodowa zaprosiła Go do upaństwowionego Pałacu Radziwiłłów w Nieborowie, zapytał w drzwiach czy mogę wejść? Zapewniany przez PZPR-owskich dygnitarzy, że oczywiście, odpowiedział nie was pytam swołoczy, sumienia pytam.
Już czas jakiś temu dziwiłem się średniowiecznie, że wątpliwe jest dla mediów, że prezydent podpisała lewy kwit partnerowi, a nie że prezydent(a) ma 'partnera'. Dziś nie dziwi mnie, że chce kandydować, objąć i inkasować, bo kredyt trzeba spłacać. Nie dziwi mnie, że twierdzi, że nic złego nie zrobiła, bo przekonanie o pochodzeniu od małpy wyklucza mit o owocu z drzewa poznania dobra i zła. Nie dziwi mnie demokratyczny bełkot, że chce się poddać kolejnej ocenie Łodzian, bo demokraci wiedzą, że tylko oni by na siebie nie zagłosowali. Dziwi mnie, że nikt jej tego nie odradza, ale jej zastępcy nie Baldwin, a ona nie Edward VIII, który zresztą zrezygnował przed, a prezydenta ani po, ani zamiast. Demokracja wszakże nie monarchia, żeby liczył się głos jakiegoś ludu.
Jak wspominam nieraz za Pirandello'em: [nie] jest tak, jak się Państwu ZDA-je.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 27. września 2018 r.

środa, 26 września 2018

Czas teraźniejszy dokonany

Witam, 
Coraz ważniejsza wszędzie jest skuteczność od dopuszczalności. Na etapie starania, za niedopuszczalne środki można faktycznie nieco podpaść (zależy oczywiście kto, a zwłaszcza dla kogo, się stara), ale jak już zdąży się niekoniecznie coś osiągnąć, wystarczy by popełnić coś trudno odwracalnego i już odechciewa się wszystkim z tym walczyć. Zawsze tak było, że cham dostawał w gębę jak sięgał, ale jak już przypadkiem dosięgnął to już tylko kopa, żeby szybciej paszoł won.
Niestety w nowoczesności perfekcja zyskała ogromną rangę. Taki reżyser Polański np. mógł ciężko odpowiadać w, do dziś purytańskich de facto USA, za zgwałcenie odurzonej nastolatki, ale zgwałcił, rozeszło się i nadal jest honorowym obywatelem Miasta Łodzi- zagadnienie dla nowych władz samorządowych, gdyby kto pytał. Jak para małżeńska heteroseksualnych emerytów postawi na działce o metr za szeroką budę z dykty muszą natychmiast rozbierać i płacić ogromne kary, ale gdy oligarchowie demokracji wystawią w ogóle bez uzgodnień budowlanych rezydencję na terenie chronionym, czeka ich 'procedura legalizacji'. Gdy wchodzę do sądu rejonowego z długopisem w kieszeni będę dziesięć razy wracał przez bramkę, ale gdy emerytka Gersdorf spoczęła w gabinecie, cała Europa przywykła szybko mówić Pani Pierwsza Prezes, do czasu, aż koło w Luksemburgu zechce się wypowiedzieć.
Większość patologii wstydzi się starania, a szczyci dokonaniem. System prawny nader w tym pomaga. Wystarczy wyłudzić klauzulę wykonalności, w sposób całkowicie niedopuszczalny. Zanim Sąd rozpatrzy, nawet z pełną przychylnością, po np. roku skargę na nadanie tej klauzuli, Komornik całkowicie dopuszczalnie ściągnie co do groszy ze swoimi kosztami, a tzw. wierzyciel przestanie być już wiarygodny, a nawet istniejący i szukaj wiatru (raczej hajsu) w polu. Wystarczy uprowadzić niezbyt poradną staruszkę, skłonić do podpisania paru kwitków, a niebawem sami uprawnieni nie wiedzą czy dożyją zwrotu należnego spadku, bo kiedyś wyłudzono testament, niedopuszczalnie pewnie, ale kiedyś na pewno.
Wystarczy stwierdzić, że 100 % przestępstw dokonanych jest jak nazwa wskazuje dokonanych, ukaranych około połowy, a skutki odwrócone, a i to wtedy kiedy nie ma to z reguły już znaczenia, w przypadku może 5 %. 
Pani Merkel może z godnym frasunkiem kiwać głową, że odpowiedzialność moralna za II wojnę obciąża Niemcy, no ale nie aż żeby materialna, bo kto to teraz policzy, chyba że drobną, ale jakże piękną gratyfikacją było 'pokrycie całości kosztów' uchodźctwa pani sędzi spoczywającej w niepokoju w Karlsruhe.
O ile życie publiczne jest już beznadziejnie gorszące, to choćby w trosce o standardy względem siebie, warto zastanowić się nad jakością swych starań, a nie tylko nieodwracalnością dokonań, bo chwila nie minie, jak przed tą zwyciężony, powie nam może masz i rację, ale co się stało to się nie odstanie.
Powodzenia, 
Łódź Bałuty, 26. września 2018 r.

poniedziałek, 24 września 2018

nas na Piekło stać. Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku... (Hetman w Weselu)


- Hetmaniłeś ty, hetmanie, chociaż byłeś łotr,

i sam król był tobie kmotr;

przewodziłeś, przewodziłeś, a my dzisiaj w psiej niewoli:
nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz; duszę ziębi mróz;

ciebie ogień, ogień pali — toż  już nic nas nie ocali, ani król, ani ból, ani żale, ni płakanie, 
hejhetmanie, hej, hetmanie...

- Czepiłeś się chamskiej dziewki

Polska to wszystko hołota, tylko im potrzeba złota; było do 

bękartów Carycy iść smalić 

cholewki, byłać taka we mnie cnota.

Asan Polski mi nie żałuj, jesteś szlachcic, to pocałuj.

Rozmawiają w Weselu u Wyspiańskiego Lucjan Rydel jako Pan Młody z marą hetmana Franciszka Ksawerego Branickiego z konfederacji targowickiej. Rozmawiają 118 lat temu, w głębi zaborczego, ugruntowanego, stabilnego, ponoć nienaruszalnego już układu ówczesnej Europy, w którym dla Polski jako Państwa, suwerennego Państwa miejsca nie było.
Rozmawiają o tym co zdarzyło się równo 225 lat temu,  24. września 1793 r.- drugim rozbiorze Polski na Sejmie w Grodnie, gdy targowiczanie oddali całą zachodnią Rzeczpospolitą Królestwu Pruskiemu, radząc w zamku otoczonym armią carską.
Dziś, 24. września 2018 r. Komisja Europejska postanowiła skierować wniosek do Trybunału Luksemburgskiego przeciwko  Polsce w sprawie obowiązującej ustawy o Sądzie Najwyższym. Pierwszy taki wniosek przeciw dotąd śladowo suwerennemu Państwu w sprawie ustawodawstwa ustrojowego.

na Weselu hula Śmierć, garniec pereł, złota ćwierć, zaprzedałeś Czortu kraj...
Łódź Bałuty, 24. września 2018 r.

Równowaga

Witam,
Medialny racjonalizm polega np. na opowiadaniu 'poezji' na miarę Słońce weszło w znak wagi w swej pozornej wędrowce po nieboskłonie. Aby uzasadnić androny o pozorach i horoskopach nagle okazuje się, że teoria geocentryczna przestaje być 'średniowieczną brednią inkwizycji'. Zjawiska meteorologiczne w bieżącym roku sprzyjają jednak kalendarzykom kieszonkowym więc percepcyjne zrównanie dnia z nocą w naszej szerokości geograficznej faktycznie pokryło się z początkiem jesieni klimatycznej. Od kiedy bowiem nie wypada już w Polsce wspominać o początku kampanii buraczanej (cukrowej gdyby kto pytał, czy cukier naprawdę nie bierze się z Biedronki), pozostał już romantyzm topoli co go chronią od wiatrów jesieni.
Jesień jednak ma swój wymiar społeczny, kończy się bowiem umowny sezon urlopowy. Umowny bo zdeterminowany wakacjami szkolnymi. Dzieci nagle okazały się do czegoś potrzebne, poza kontestacją 500+, promocją aborcji i politycznym rozgrywaniem zbrodni zboczeńców zwanych pedofilami. Dorośli od podstawówki przywykli, że wtedy są wakacje, więc do tzw. ciepłych krajów najchętniej jeżdżą wtedy kiedy w Polsce jest najcieplej. Ci co pozostają w pracy, szczególnie w budżetówce najchętniej latem tłumaczą swą bezczynność, czy opieszałość 'sezonem urlopowym', a zimą tym, że kiedyś muszą wziąć urlop. Jeśli dodać Wszystkich Świętych, 'Gwiazdkę z sylwestrem', ferie, jajeczko, weekend majowy, to w sumie coś można załatwić tylko z emerytami, ale to już jest metoda 'na wnuczka'.
Nie da się jednak ukryć, że urlop jako taki i to nie tylko wynikający z Kodeksu Pracy, ale po prostu zwolnienia od determinatu związania terminarzem, jest człowiekowi potrzebny. Trudno na ogół bowiem nazwać go wprost wypoczynkiem, gdyż często po 'znoju' związanym głównie z codziennym dojazdem na godzinę i prywatnością między zakupami, a ócz mrużeniem, następuje remontowanie mieszkań, orka na działkach lub wyścigi na wycieczkach zorganizowanych co do minuty. Wypoczynek prawdziwie jest więc głównie mentalny. Męczę się, nawet bardziej, ale na swoje życzenie, a nie na polecenie. Nie zarabiam (przynajmniej namacalnie), a wydaję, więc mam świadomość kto tu rządzi (ja). 
Życie jako takie jest męczące- ciekawe bowiem, komu by się chciało bezustannie oddychać, podtrzymywać akcję serca czy aktywność zmysłów, gdyby nie robił tego za nas Stwórca wyposażywszy w autonomiczny układ nerwowy; na jedzenie i seks bywamy wszakże często zbyt zmęczeni. Jednakże, poza regeneracją biologiczną, odpoczynek wciąż jest konieczny, ale od czego czy po czym. Głównie po zmaganiu się z przeciwnościami, którymi jeśli dobrze się przyjrzeć jest w zasadzie wszystko. Praca i to każda męczy, ale jest konieczna, po co? Żeby zaspokoić potrzeby innych i za to otrzymać pieniądze potrzebne po to aby je wydać. Efekty pracy udoskonalają też warunki życia, ale warunki te nie służą niczemu innemu jak zmaganiu się z przeciwnościami: mieszkaniowymi, zdrowotnymi, odzieżowymi... Praca, aktywność daje kontakt z ludźmi, który sam w sobie głównie męczy i powoduje konflikty, a stąd dalsze preteksty do zmagań. Praca daje kontakt z aktywnością innych ludzi, tylko w sumie po co? Każdy miałby robić coś 'pod innych', to prościej zaprzestańmy wszyscy dawać, to i wszyscy zaprzestaniemy oczekiwać. Żelazna logika ta prowadzi do koncepcji generalnego pójścia na urlop. Umówmy się, że koniec z męczeniem się. Każdy z najbliższymi robi tylko to co nie męczy, ale i nie powoduje bólu. Ustaną konflikty, wyjemy zgodnie co zostało z zapasów, ogrzejemy się spalając spokojnie dorobek ludzkości. Na miarę naszych indywidualnych możliwości białkowo-genetycznych wymrzemy w nie tak długim czasie. Przetrwają zwierzęta, bo mają instynkt, a nie rozum i wolną wolę, więc resztki po nas zjedzą, ale niedługo wyginą bo przecież skończą się parki Serengeti i zasób roślinny niczym nie regulowany.
Jeśli wszyscy postanowimy zakończyć zmaganie się z przeciwnościami i pójdziemy na urlop, bez gwałtownych wojen, ani samobójstw, w przewidywalnym czasie ziemia będzie bezładem i pustkowiem, a Duch Boży unosił się nad wodami, czyli tak jak przed wielkim wybuchem. Tak oczywiście ma być i będzie, ale nie w przewidywalnym czasie. 
Jak często, wracając do Księgi Rodzaju, zmaganie z przeciwnościami jest treścią człowieczeństwa, a same przeciwności zwierciadłem człowieczeństwa. Codzienność społeczną Stwórca ustanowił: W trudzie będziesz zdobywał pożywienie i w bólu będziesz rodziła dzieci, ale będziesz zdobywał i będziesz rodziła, a nie 'odpuśćcie sobie i czekajcie, aż was zwierzęta obgryzą w resztkach rezerwatu Eden'. Jednak co ważne, już wtedy, dawniej niż ktokolwiek może metodami empirycznymi ustalić: zdobywał pożywienie, rodziła dzieci. A więc dwupłciowość, samozachowawczość i sukcesja są starsze od wszelkiej cywilizacji, od tego filaru urlopu nie ma, co poniekąd potwierdza praktyka urlopów nawet bardzo wypoczynkowych.
Powodzenia, Łódź Bałuty 23. września 2018 r.

sobota, 22 września 2018

Kryterium słuszności

Witam,
Im coś piękniej brzmi, tym pewniej że piękne nie jest. Sprawiedliwość jest piękna, ale im więcej przy niej obróbki słownej, tym częściej dostrzec można, że chodzi tu o podejrzane upiększanie. Samo pojęcie wymiar sprawiedliwości, budzi nie-piękne skojarzenia. Co to za sprawiedliwość skoro może być wielowymiarowa, czy też odmierzana; jest lub jej nie ma, ale kompromis społeczny ma swoje wymagania, szczególnie takie, że ludowe 'sprawiedliwości stało się zadość' sygnalizuje na ogół zajście najpoważniejszych niegodziwości. Właśnie społeczny, zgodnie z Konstytucją RP jest, żeby właśnie brzmiało najpiękniej demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym sprawiedliwości społecznej. Pomijając dwa pierwsze pustosłowia, sprawiedliwość owszem można i należy urzeczywistniać, ale dlaczego społeczną? Jak wspominałem, przymiotnik zawsze dywersyfikuje, czyli oprócz sprawiedliwości społecznej istnieją jakieś inne, niekonstytucyjne. Sprawiedliwość dziejowa np., nikt nie wie kto ocenia tej zajście, skoro każde dzieje, się akurat uważają za skrajnie niesprawiedliwe, nie to co kiedyś. Z drugiej strony jeżeli nie mamy już słów na najcięższe bandytyzmy w wymiarze globalnym, na ogół słyszymy o akcie sprawiedliwości dziejowej. Jak bliżej się przyjrzeć, co to w ogóle za Sprawiedliwość, która potrzebuje Ministerstwa, tak jak zresztą Zdrowie, Kultura. Ministerstwa nie aspirują do bycia pięknymi, natomiast do pięknego brzmienia jak najbardziej.
Nie ma w tym nic szczególnie szokującego, gdyż w praktyce ziemskiej sprawiedliwość prawdziwa występować nie może. Jak bowiem jeden człowiek ma orzekać cokolwiek sprawiedliwie o drugim, skoro sam jest i powinien być oceniany, może co najwyżej posługiwać się miarą sprawiedliwości, ale tę miarę z kolei skoro nawet Stwórca nadał, to mierniki konstruują znów inni ludzie. Nie sposób więc nie dojść do wspominanej już za Ks. Prof. Szumacherem konkluzji, że 'Sprawiedliwość będzie w Niebie'.
Z Miłością jest podobnie. Jest piękna, ale w praktyce dostrzegalnej znów bezprzymiotnikowo (czyli jedynie prawdziwie) wydaje się powszechnie zbyt uboga (in. zbyt prosta). Co to za Miłość i już? Musi być, jak widać, własna, rodzinna, inna, bezinteresowna,  płatna, francuska, beznadziejna... Nic dziwnego, że filmy, wiersze czy piosenki 'o miłości' na ogół są smutne. 
Pozostaje dość banalne spostrzeżenie: kierowanie się sprawiedliwością uchodzi za ekspozycję bezduszności, kierowanie  się miłością za wyraz bezsilności. Owszem przy małych literach tak jest, bo człowiek nie może, z racji swej niedoskonałości, posługiwać się czystą Sprawiedliwością, ani czystą Miłością, gdyż nie jest Ich źródłem. Sprawa jednak beznadziejna nie jest. Nie po to człowiek ma rozum i wrodzoną interesowność by nie umieć dobrać w swych wyborach proporcji ze Sprawiedliwości i Miłości, tak by jego aktywność była przynajmniej na tyle do zniesienia, jak chciałby móc sam znosić. I to jest kierowanie się i oczekiwanie słuszności.
Jeżeli ktoś stwierdza, lub o kimś się mówi, że postąpił sprawiedliwie, to na ogół dlatego, że było w tym coś z Miłości; jeżeli postąpił 'z miłością' to dlatego, że z dozą Sprawiedliwości. Czyli po prostu słusznie. Bez obaw można podchodzić tylko do Sprawiedliwości Opatrzności, a bez podejrzeń tylko do Miłości Boskiej. U ludzi sama słuszność, to już niemal szczyt marzeń. Niemal, bo zdarza się, na ogół raz w życiu, spotkać Człowieka, którego ocen sprawiedliwych się nie obawiamy, a gestów miłosnych nie bierzemy za preteksty.
Dlatego jutro o gotowości do największego Dzieła ludzkiego nie usłyszy się, że Miłością i Sprawiedliwością Je czynimy, lecz po ludzku, złożenie: dignum et iustum est, aequum et salutare- 'godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne'.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 22. września 2018 r.

piątek, 21 września 2018

Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody, odsyłać konie gości Żydom do gospody

Witam,
Tymi i wieloma innymi słowy komplementował Sędziego Wieszcz Mickiewicz w Panu Tadeuszu. Problem w tym, że było to 200 lat temu, a już uchodziło za resztki szlacheckiej świetności.
Dziś zewsząd wzniosłe słowa i symbole o 100-Leciu Niepodległości, tyle, że kiedy Ona była ? Między 1926 a 1939- i już protoplaści Nord Stream 2 'unormowali bękarta Wersalu', zdarzały się próby po 1990, ale nigdy tej Niepodległości nie osiągnięto. Trwa nadzieja od jesieni 2015 r., ale resztki mrzonek o UE jako sojuszu ekonomicznym zostały ostatecznie rozwiane. Trudne do uwierzenia było to, że suwerenność nie będzie obalana zbrojnie, narzędziem walki z tożsamością Państwa stała się hasłowo-dosłownie rozumiana Mazowiecko-Kwaśniewska Konstytucja i, co przerażające, iluminacja sądownictwa. Najbardziej apolityczny i na swój sposób oddemokratyzowany filar suwerenności okazał się nie trzecią władzą, a piątą kolumną.
Dosłownie Konstytucja mówi, że żadnych złudzeń, brak stanowczości o Niepodległości, za art. 5 RP strzeże niepodległości, ale czyjej? za art. 2 jest państwem prawnym (jak wszystko), ale nie państwem Prawa; za art. 7 Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. SSP M. Gersdorf nie jest już organem żadnej władzy, więc intuicyjnie odczuwa, że jej to nie dotyczy. Nie doczytała być może, że każdy obywatel ma obowiązek przestrzegania prawa RP, w tym nie korzystania z pomieszczeń służbowych SN do przyjmowania na 'dobrej kawie' nawet Premiera RP. Szybko jednak myślę Premierowi Morawieckiemu ta kawa zgorzkniała, gdy usłyszał od Sądu Apelacyjnego w Warszawie, że jest 'zainteresowany' kampanią wyborczą i ma wyliczyć liczby urojone, czyli ile mostów PO nie zbudowało. Przykro mi proszę Premiera ekonomisty, ale jak pozwoli się na jedno ustępstwo, zniesie się tysiąc upokorzeń, u Prezesa nawet kot by do takiego gabinetu nie wszedł.
Niestety pierwsza prezes urojona ma furtkę utworzoną przez Komisariaty unijne, które wypowiedzą się na temat sądownictwa w suwerennym ponoć Państwie, którym jakoby jest RP. A Komisariaty to ona rozzuchwaliła bredząc na "całkowity koszt strony niemieckiej" o pierwszym prezesie na uchodźctwie. Nie może się pani profesor prawa zdecydować, czy czuje się pierwszym prezesem, korzysta z gabinetu i popełniła zatem zdradę dyplomatyczną (art. 129 KK), czy jest prywatną sfrustrowaną panią? Nie tylko codziennemu porządkowi orzecznictwa szkodzą polskie składy sędziowskie błagające Trybunał Luksemburski o opinie czy w ogóle mogą orzekać, potwierdzają wprost, że suwerenności już nie ma. Pan Timmermans może sobie chwalić polskich deputowanych głosujących o tzw. art. 7 przeciw RP, ale w kuluarach nikt już nie traktuje poważnie Państwa, które oskarżają właśni delegaci, gdy Przewodniczącym fasadowej Rady Europy jest, polski jakoby, polityk. Polityk, którego rząd skompromitował się ostatecznie wobec bezradności po Tragedii Narodu w Smoleńsku.
Po dzisiejszym czarnym piątku mówię wprost Niepodległości już nie ma, jest polski folklor w brukselskim kondominium.
Żaden król polski nie stał na szafocie,
A więc nam Francuz powie: buntowniki. 
Żaden pług polski cudzej nie pruł ziemi,
Więc poczytani będziem jak złodzieje. 
Żaden duch polski nie zerwał z swojemi,
A więc nas uczyć będą - czym są dzieje?
pisał C. K. Norwid, czy coś jeszcze pamiętamy?
Jeżeli gdzieś suwerenność przetrwa to tu, gdzie nie zerwaliśmy ze swoimi i nikt nas nie będzie uczył czym są dzieje. Już może mniej 100-Leci, a każdy wspomni swoje lecie trzydziestoparo-, czterdziestoparo-, każdy swojej miary niepodległości.
Nie sądziłem, że jednego dnia spotkam tyle kompromitacji swojej grupy zawodowej.
Łódź Bałuty, 21. września 2018 r.

czwartek, 20 września 2018

Gdybyście wiedzieli, co ja o was wiem, to byście słyszeć nie chcieli

Witam,
Współczesność ma pewne istotne umiłowanie przeszłości. Im bardziej prywatnej oczywiście, tym lepiej. Żeby konserwować powierzchnie biurowe nawet, należy składać cv od przedszkola, z obawą czy nie ma niewłaściwych etapów, ale żeby zostać ministrem nic nie trzeba, bo cv jest w IPN. Z krajowych rejestrów dobrze kojarzy się ewentualnie rejestr zabytków (martwych jednakże), albo sądowy (bo osób, ale nie-ludzkich), gdyż te bliskie człowiekowi, karny i długów, nie budzą jakichś szczególnych sentymentów. Najciekawsze bazy danych są jednakże w sąsiedztwie, jak lud powiada, czego nie wiedzą to dopowiedzą, taka demokratyczna konwersja danych. Stąd w zasadzie najlepiej nie robić nic, bo czego by się nie robiło dziś, to i tak oceniane będzie przez to co się zrobiło kiedy najstarsi ludzie nie pamiętają, a nawet jeśli nie jest to prawda to tym gorzej dla prawdy.
Problem jest jak widać dosyć stary, skoro wspominany w dzisiejszym fragmencie Ewangelii. Powszechnie znanym, ale pewnie z bardziej uniwersalnego przesłania. Jest to opowieść o przyjęciu u faryzeusza Szymona zwanego Trędowaty. Wspominałem już, że w tamtejszym Izraelu Szymonów, z przeproszeniem jak psów (może z tychże braku, gdyż jak mówi Stary Zakon nierządnice z psami zostaną za drzwiami). Przyszła tam również pani bardzo lekkich obyczajów (a przez to ciężkich doświadczeń), która dowiedziawszy się, że jest tam Jezus liczyła, że może zdziałać coś co ją uratuje, w części badań, raczej starszych utożsamiana bywa, raczej błędnie z Marią Magdaleną. Nie miała pomysłu jak błagać o ten ratunek, a cv wstydziła się przedstawiać,więc po prostu upadła przed Jezusem i jedynym co miała drogiego- olejkiem kosmetycznym natarła mu nogi i osuszyła włosami. Znana jest konkluzja, że Zbawiciel dał jej szansę i nadzieję nie z osądzenia argumentów, a z uznania, że 'bardzo umiłowała', więc wiara ją uzdrowiła.
Mniej podkreślany jest jednak wątek pamięciowo-społeczny mojego urzędniczego imiennika. Otóż widząc ten epizod na dostojnym przyjęciu, liczył, że nierządnica zostanie posłana won, bo jak pomyślał: Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą. Jako, że Jezus był więcej niż prorokiem, wiedział tym bardziej i tym bardziej uczynił to co uczynił, a nie to na co liczył Jego gospodarz. Do dziś faryzeusze liczą na to, że jeśli oni mają o kimś złe zdanie, to wystarczy je rozpowiedzieć, głównie opowiadając, lub zmyślając czyjąś przeszłość, a wszyscy inni będą mieli tak samo złe. Niestety na ogół im się to udaje. Zdarza się jednak, że trafi się w otoczeniu ktoś o predyspozycjach proroka i powie, podobnie jak w dzisiejszym fragmencie Jezus do urzędnika: zaraz, wiem o niej, tyle co i tobie, ale patrzę na teraz, ty przyjąłeś mnie godnie, ale chłodno, jak każdego, ja przyszedłem do ciebie, a nie ty do mnie, ta kobieta przyszła ze względu na mnie, całuje mnie, namaszcza i nie mówi jednego słowa, bo mi wierzy, a nie mnie przekonuje. Darowuję dług życiowy i tobie i jej, ale jej znacznie większy, bo teraz robi znaczniej, a nie kiedyś mniej zawiniła.
Daj Boże choć trochę więcej proroków i prorokiń pośród tej faryzejskiej codzienności.
Powodzenia, Łódź Bałuty 20. września 2018 r.

środa, 19 września 2018

Gorzej jest wpuścić wieprza do karety, niż pole oddać w zastaw niestety

Witam,
Niewiele zakładam zawsze, może mnie jeszcze zdziwić, ale skoro tak się dzieje, to znaczy, że 'wsiech knig jeszczio nie proczitał...'.
Wspominałem niegdyś, że żal mi Pani Modelki, przy której kostka Rubika nabrała nowego znaczenia, że komplementem pozostaje: 'szkoda, kiedyś pewno była ładna'. Dziś, par bonte, nie powiem już kup sobie Dziewczę lustro, powiem wyłącz Dziewczę mikrofon i doprawdy wstydu oszczędź. Pani Anja zechciała, z natchnieniem dotknięcia misją, wygłosić w jakimś dzienniku tvn, czy podobnie nowoczesnej stacji, że chce uruchomić program prawdziwej sexedukacji od pornografii i masturbacji począwszy. Wybaczy Pani, ale w jej intrygującej zmysłowości, to już tylko skończywszy.
W różnych branżach niestety najbardziej deficytowym meblem okazuje się lustro i to wcale nie szklane. Niedawno pewna Pani Mecenas, najgłębiej przekonana, że profesjonalizm mierzy się wyłącznie listą i numerem rzuciła mi dotyczący istotnej materii wniosek procesowy, w bardzo konkretnym, bardzo specyficznym postępowaniu, wymagający czegoś poza wpisaniem sygnatury. W miarę czytania kolejnych stron, nie wiedziałem już czy dostaję kulą między łopatki, czy łopatką między kule. I nie chodzi o niewyobrażalnie głupie roszczenia, bo od tego jest przeciwnik, żeby żądał nad miarę, może coś mu zostanie, a o analfabetyzm zawodowy, wskazujący na to że w każdej branży krew odpływa od mózgu, jednym między kieszenie, a drugim wprost do kieszeni. To są niestety przypadki, w których nawet niedostateczny wydaje się przesadną promocją. Jak powiedział dawno temu mój bardzo stary kierownik na kolei: jakbym od takiej starej babci wziął za bilet, to by mnie Pan Bóg nawet do piekła nie wziął
Niestety głupota tym się różni od świętej naiwności, że bezceremonialnie wprowadza zwykłe zło. Człowiek względnie alfabetyzowany, gdy robi coś nieprzyzwoitego przynajmniej czuje się na tyle nie na miejscu, że próbując się nie skompromitować, oszczędzi trochę bezinteresownego ku... stwa. Bezceremonialnie zrobić drugiemu kupę na talerz potrafią na ogół przede wszystkim tak głupi, że w ogóle się tym nie przejmują. 
Jeżeli już nie są w stanie uwierzyć, że nie tylko w dawnych dniach architektury budowano z równą troską widoczne i skryte mury licząc się z wszechwiedzą Boską, to niech wbiją sobie w zwoje, że jak ktoś ich (czy o nich) kiedyś przeczyta w archiwach, to nawet na grób im nie splunie. Problem w tym, że trzeba wiedzieć co to jest archiwum.
Dobrze jest więc się przeglądnąć, czasem przed, czasem po, czasem zamiast. Podziwiam jednak gdy wystarczy samoświadomość, a lustra- szklane i inne potrzebne są głównie by poszerzyć ogląd sytuacji. Warto spotkać, by odetchnąć po konsumowaniu tego całego bezhołowia.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 19. września 2018 r.

wtorek, 18 września 2018

Skandal?

Witam,
Vox populi Vox Dei, w to gładkie pustosłowie nie wierzą już chyba nawet miłośnicy populi, gdyż przede wszystkim nie wierzą w Dei. Jeżeli jednak wyjąć szczegół, że vox Dei to przede wszystkim vox veritatis, to w przesłaniach ludu zupełnego coś jednak jest.
Polecam uwadze przekonanych o szerokim zapleczu ludowym, a jeśli ktoś nie wierzy, że opisuję zdarzenie autentyczne, to niech się zastanowi, czy wierzyć w sondaże.
Jechałem w środku dnia tramwajem przez samo centrum Miasta na prawach powiatu Łodzi. Około 'dworca tramwajowego Centrum' (Łódź jest jedynym miastem Kraju, gdzie dworzec tramwajowy ma liczniejszą frekwencję niż kolejowy, nie mówiąc o autobusowym którego nie ma) wsiadł był pewien suweren w średnim wieku. Z lekka nietrzeźwy, ale na tyle swobodny, że usiadł na schodkach by dokończyć nie pierwsze pewnie Beczkowe, nie licząc ubiegłej pięciolatki. Na wysokości Rektoratu Uniwersytetu Medycznego, ujrzawszy billboard wyborczy z uśmiechniętym panem kandydatem rozpoczął ciekawą mowę, niczym z ateńskiego gymnasion 2,5 tys. lat temu [skróty do wiadomości redakcji]: je... ć PiS, je... ć SLD, je... ć PO; banda pie... na; pie... lę, nie głosuję! Jak to obywatel w nowoczesnej demokracji, niczym nie skrępowany, ani nie niepokojony, powtórzył tę kwintesencję głosu ludu ze dwadzieścia razy, by wysiąść przy Bałuckim Rynku, cóż ciągnie wilka do lasu. Skandal? No może, kobiety, dzieci, starcy, ale cóż, wszyscy jesteśmy ponoć równi- też mogli się wypowiedzieć. Tak jednak zastanowiwszy się, to nie. Powiedział bowiem, a właściwie poświadczył prawdę. Lud tak naprawdę myśli, tylko rzadko o tym mówi w tak demokratyczny sposób, pan Timmermans może by podjął na ten temat debatę. Frekwencje wyborcze konsekwentnie potwierdzają, że suweren w dużej mierze "pie... li, nie głosuje"; skala niezdecydowanych w sondażach i suma preferencji dla kandydatów, którzy sami na siebie nie zagłosują świadczy o tym, że pojęcie "banda pie... na" nie jest szczególnie wyalienowane, zaś wrzucenie (a w zasadzie wje... nie) do jednego wora wszystkich partii kojarzonych choć skrótem, przypomina że konkurencja programów ma recepcję taką jak konkurencja Trynidadu i Tobago w piłkę nożną, nikt nie spyta o pozostałą drużynę, bo w piłkę grają dwie.
PiS wygrywa między innymi tym, że odpuścił sobie u zarania zasłanianie się ludem, obywatelem i demosem, jak właśnie P Obywatelska, PS Ludowe, SL Demokratycznej, KO Demokracji, Obywatele RP. Lud w osobie tramwajowego suwerena zechciał się wypowiedzieć, a flagowi demokraci konstytucyjni byliby może choć nieco wiarygodniejsi, gdyby zechcieli powiedzieć cokolwiek za siebie. Na ogół bowiem słyszę od nich nie 'ja uważam', a 'ludzie zwykli uważają'; problem w tym, że człowieka zwykłego widzieli ostatnio na Lekcji Anatomii doktora Tulpa z reportażu Rembrandta. 
W codzienności także nie przekona mnie, ponad to co zdawkowo konieczne, ten kto stara się być wiarygodny, bo to znaczy że naprawdę nie jest, ani kto jest ogólnie lubiany, bo to znaczy, że nieszczególnie. Tym bardziej cenię tego, o którego pamięć się staram, niż tego, który się stara o moją, gdyż swoje staranie cenię wyżej, bowiem cokolwiek mnie kosztuje. Bądźmy jednak realistami, najtrafniej gdy te starania się zetkną, ale nawet w polityce jest to rzadkością, a cóż dopiero u zwykłych ludzi, ale nie złoto jest najdroższe, a metale ziem rzadkich.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 18. września 2018 r. 

poniedziałek, 17 września 2018

Sic transit gloria mundi

Witam,
Mniej lub bardziej uroczystą niż ta frazą, każdy i to pewnie nieraz jest gotów potwierdzić, że dostrzega jak szybko i nagle przemija chwała jego świata.
Nawet nowoczesna nowoczesność woli już przymiotnik 'europejski' niż zbyt konserwatywnie szumny 'światowy'. Oba zresztą są już tak dalekie od istoty swego znaczenia, że najlepiej świadczą o zdecydowanym przeminięciu ich chwały. Zdawało się jednak na ogół, że światowy to jednak komplement, przeciwny do np. zaściankowy, choć już Wyspiański podaje w Weselu słowami Dziennikarza: niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna. Właśnie, w powszechnym dyskursie pozostały już głównie: Światowy Kongres Żydów, Mistrzostwa Świata w PN i wojny światowe. Z tymi ostatnimi historiografia ma pewien problem, Pierwsza nie była światowa, i prawidłowa jest nazwa klasyczna Wielka Wojna, trzecia jest ponad siedemdziesięcioletnim political fiction. Światową była Wojna zwana Drugą, lecz nie jestem pewien kto od ręki uzasadni skąd (poza podręcznikiem oczywiście) ta nazwa. Zgodnie z obowiązującą historiozofią, wszystko co światowe rozpoczyna się w USA, choćby nie na Ich bezpośrednim terenie. Dlatego światowość 'drugiej' Wojny warunkowana jest na ogół atakiem japońskim na Pearl Harbour w grudniu 1941 r. Mało kto zaznacza w tym kontekście, że pierwsze działania pozaeuropejskie nastąpiły jesienią 1940 r. w Afryce Północnej, no ale to jeszcze obszar śródziemnomorski. 
Nie spotkałem jednak tezy, którą spostrzegam, że to właśnie dziś mija prawdziwa rocznica rozpoczęcia Wojny Światowej. 17. września 1939 r. na teren Polski toczącej wojnę z Rzeszą Niemiecką najechała Armia Czerwona, rozpoczynając napastniczą wojnę radziecko-polską. Fakt, że w zastępach bolszewickiego wojska byli i różnej maści Azjaci, ma ze światowością tyle wspólnego co Czukotka, ale światowy wymiar Wojny, wymiar trwający do dziś wtedy właśnie się rozpoczął.
Napaść radziecka sprzed 79. lat nie była zwykłą napaścią militarną, była to zbrodnia wojenna ściśle polityczna, opracowana jako zemsta za polskie zwycięstwo sprzed 19. lat, traktat w Rydze, a przede wszystkim czasową izolację komunizmu, który jak każdy nowotwór żyje przerzutami. 
Szczególnym tej wymiarem była eksterminacja polskiej ludności cywilnej właśnie z przyczyn narodowościowych, jako likwidacja 'polskich Panów' i upokorzenie polskiej tożsamości, tu zdecydowanie koncepcja holokaustu Narodu została wprowadzona w życie (a de facto śmierć) szybciej niż holokaust Żydów, tak bardziej znany, że dziś samo słowo holokaust jest utożsamiane z planową eliminacją Narodu Żydowskiego, a nie typem zbrodni przeciwko ludzkości in genere. Od 17. września, oprócz wymordowywań cywilów na zajmowanych terenach, rozpoczęła się regularna wywózka Polaków z województw wschodnich za Ural, do azjatyckiej części Związku Sowieckiego, Polaków których potomkowie do dziś w dużej części do Rzeczpospolitej nie powrócili. Właśnie z ogromnej większości Polaków tam wywiezionych gen. W. Sikorski i W. Anders utworzyli w l. 1941/42 Polskie Siły Zbrojne, które przez Persję w Azji dotarły na front zachodni, dokończając właśnie ze świata, Wojnę w Europie, z najsłynniejszym zwycięstwem na Monte Cassino.
Tak więc pojęcie światowy nie jest w żadnej mierze uniwersalne, jak wspomina anegdota z balu sylwestrowego w Paryżu z 1942 na 1943, gdy amerykański dyplomata w tańcu z atrakcyjną Polką pyta, skąd Pani pochodzi? Z kraju, w którym rozpoczęła się światowa wojna; Nie sądziłem, że mieszkanki Hawajów są tak piękne, odpowiedział Amerykanin. Na co dzień doświadczamy chwały świata, częściej tej przemijania, lecz zawsze myśląc 'świat' myślimy o tym co nas wprost dotyczy. I nie ma w tym nic złego, bo świat nie jest pojęciem geograficznym, ani politycznym, tylko skalą wagi, która przechyla się bardzo w stronę tego skarbu, który przyciąga serce. Jak bowiem wspomina Ewangelia: cóż człowiekowi z tego, aby cały świat zyskał, a na sercu swym szkodę poniósł? W takiej chwili szybko dostrzegamy, że w tym sercu mieści się świat, choćby samo na świecie nie mogło znaleźć miejsca.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 17. września 2018 r.

niedziela, 16 września 2018

Jak mówię że dam, to mówię, jak mówię że nie dam, to nie dam

Witam,
Z tytułowego założenia władza ludowa wychodziła ponoć jedynie za komuny, ale wychodzi na to, że w nowoczesnych wersjach zmienił się slang, ale pomysł trwa. Weekend samorządowy też przynosi pewne wycinkowe spostrzeżenia w tym zakresie.
W kampanii wyborczej, jak we wszystkich reklamach doprawdy trudno znaleźć coś ciekawego, chyba że ktoś to po prostu lubi, jak spacery po galeriach handlowych czy oglądanie katalogów produktów, których i tak nie kupi, bo kiedy potrzebuje, to kupi bez katalogu i spaceru. Jako, że generalnie nikomu to nie szkodzi, to niech robi co chce. No z wyjątkiem marketów w niedziele, bo doprawdy nie widzę powodu, żeby sto pań i panów mających swoje życie za 2100 miesięcznego brutta siedziało w niedzielę w markecie bo klasa średnia chce pospacerować po darmowym muzeum. Poczta i przychodnia były i są zamknięte i nikt nie dostaje histerii, że Kaczyński słucha Episkopatu, bo i tak do galerii nie chodzą. W dżungli nie mieszkam i wiem, że jak komu potrzeba, to do szklanki i tuż obok zawsze sobie kupi, byle było za co, ale w poniedziałek też gratis nie dają.
Zdarzają się jednak kwestie przykuwające uwagę. Intrygująco wypowiedział się Piotr Misztal, businessman branży cementowej, który zgłosił kandydaturę na Prezydenta Miasta Łodzi. Łódź jest swoją drogą miastem o wielkim potencjale, gdyż prawdziwy business i rokowania samorządowe daje cement i nagrobki, tu klientela jest pewna, a zanim skorzysta to z przyzwyczajenia na wybory chodzi. Otóż Pan Misztal, i bardzo słusznie, wyłożył nieco zszokowanej redaktor, przywykłej do odpowiedzi, po których wiadomo już jakie będzie następne pytanie, że nie poda programu, bo to ma swoją wartość- wybierzcie to zobaczycie. Niby skandal, ale...? Trafnie to uzasadnił, wszyscy programy podają, np. Pani Zdanowska, oczywiste, że tych nie realizują, bo nie ma takiego obowiązku i też jest to prawda. Ludzie nie głosują na programy, a na ludzi, bo warunki, budżety, regulacje prawne od spraw Brukseli do spraw meneli się zmieniają, ale ludzie raczej nie. Zresztą powiedzmy jasno, większość programów, jeśli nie jest stekiem ogólników i realizacją 'z ust mi pan to wyjął, lepiej bym tego nie ujęła', to polega na ciągłym 'musimy to zmienić', jak zawsze wraca TO, czyli horror. I tu Pan Misztal trafił w sedno-raz zaryzykujcie i nie czekajcie na program, bo to strata czasu, i tak kiedy potrzebujecie zarejestrować samochód idziecie do Urzędu i czy pani za kontuarem podbijając z. up. Prezydenta, ma na myśli tego, czy innego, liczy się opłata skarbowa i długość kolejki. Jak powiodło mu się w interesach to dlaczego ma się nie powieść w Mieście, jedno jest pewne: gorzej nie będzie, a jednorożcowi róg z głowy nie spadnie.
Postkomuna i inne wersje demokracji mają hasła, biznesmeni mają zaskakujące pomysły, ale Ekipa Prezesa ma dorobek i co tu dużo mówić władzę realną, przynajmniej nie powiedzą, że zrobili by od groma, ale Warszawa nie dała, czy zabrała, bo Warszawa to też Oni. Prezes weekend spędził w tzw. trudnym terenie, czyli na Ziemiach Odzyskanych, które uchodzą za sypialnię Niemiec, tak jak Wschód za sypialnię Warszawy, z czego by wynikało, że Polska jest głównie w Łodzi i dorzeczu Warty i Bzury więc usnąć nie można. Dużo nie opowiadał, ale podkreślił, że właśnie robienie z samorządów takiej oddolnej opozycji jeszcze bardziej sprzyja podziałowi i przyklejaniu do różnych 'metropolii', które traktować lud będą nieuchronnie, jak w miejscami niegłupim serialu o 'słoikach'. Oczywiście nawet tam znalazło się, jak wszędzie kilku dyżurnych 'obywateli' od Konstytucji, tym razem z flagami unijnymi. Przypomina to trochę manifestacje z lat 60. gdy ludowi też wtykano w dłoń książeczki (statut PZPR) i flagi (czerwone).
Warto wybierać życiowo, z wiekiem darować sobie puste hasła, dreszcz niespodzianki, a spojrzeć na perspektywę, a jeśli jest choć trochę zagadkowa to dobrze, bo wtedy jak z kostką Rubika-wiemy co układamy, ale pomysł na prędkość wciąż musi być nowy.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 16.września 2018 r.

sobota, 15 września 2018

Nie masz większego tyrana, niźli z chama zrobisz pana

Witam,
W dzisiejszym spojrzeniu z bałuckiego dołu, ku wielkomiejskim górom, wspomnę o bardzo znamiennej realizacji idei demokracji, którą w niedawnych latach wyartykułował w Łodzi pewien znany, najbardziej swemu mniemaniu, demokrata (ex ludowy, obecnie najpewniej konstytucyjny). Historia jest jak najbardziej prawdziwa, ale bez szczegółów, gdyż nie chodzi o anegdotkę, a przykład spojrzenia na lud, przez jego obrońców, którzy uważają, że wszyscy są równi, szczególnie, gdy spojrzeć na nich z góry.
W pewnej szacownej instytucji kultury, menedżer znany z nieustraszonej walki z dyktaturą PZPR-u, szczególnie gdy pod osłoną nocy spuszczał kanałami swoją legitymację, postanowił pokazać jak nowocześnie okazuje się ludziom pracy, że gdyby było więcej blachy, to mieli by więcej puszek, ale i tak nie ma mięsa.
Przygotował wielkie shaw wg swojego (!) autorstwa, dziwnym zbiegiem okoliczności jednobrzmiącym w przekazie z tekstem stuletniego libretta operowego, no ale wszyscy wiedzą, że Święty Mikołaj to średniowieczna wersja Dziadka Mroza. Shaw literacko jednak, zwłaszcza bez oprawy operowej, nudnawe, więc zgodnie z ideą demokracji lud powinno awansować i oświecać. Wpadł więc na pomysł by tym razem artyści stanowili tło dla zaplecza-będzie nowocześnie, demokratycznie, edukacyjnie, a że przy okazji pokażemy, że batiuszka rządzi nie tylko dziećmi kwiatami, ale i starcami kmiotami to już trochę realiów dla starszej młodzieży.
Najpierw nagłośnił odpowiednio w prasie, że postanowił wreszcie docenić podwładnych, pokazać że w instytucji kultury pracują nie tylko ludzie kulturalni, że przytrafi się nawet rzemieślnik czy sprzątaczka, którym jak nie mamy dać pięć złotych do godziny, to damy pięć minut na estradzie. Odkryjmy tajemnice skrywane przez burżuazję, że żarówki się same nie wymieniają, a melodie nie płyną z głośników, tylko ktoś to włącza.
Wyszedł z tego XIX-wieczny cyrk, w którym pan treser zasiadł pośród gawiedzi i pokazał, że tym razem nie tylko clowns, akrobaty i niedźwiedzie są na jego zawołanie, ale jak świśnie to i oborowy powie, gdzie nawóz wywozi i 'mantiory' pokażą jak linę uczepić i portier się nie zawstydzi, że kluczykami dzwoni. Na dodatek z uśmiechem przodowników pracy socjalistycznej okażą ludowi i mediom, że wcale się nie wstydzą, że przez pięć minut wcale nie czują się gorsi. Coś jak na wystawach światowych z czasów kolonialnych, gdzie pokazywano za pieniążek, że są na świecie i Murzyni i to całkiem do ludzi podobni.
Demokracja na całego przez 1,5 godziny, a jak lud uświadomiony pójdzie, to artysty do garderób na whiskey, a robole do czworaków na gorzałę ze smalcem, bo jak pisał Gombrowicz 'pan to dopiero w mordę lał, a nie jak te zwykłe bolszewiki'.
Demokracja fasadowa ma właśnie to do siebie, że można upokorzyć nawet okazując szacunek na zamówienie. W normalnych realiach człowieka przy jego obowiązkach i przyjemnościach nie pokazuje się jako ciekawostki i nikt raczej nie chce być jako ciekawostka pokazywany. Szacunek budzi to, że każdy sprawdza się w swoim odcinku, a jeszcze bardziej, że nie tyle zauważa się, gdy tam jest, ale najbardziej widzi się Tego, którego się nagle widzieć przestaje. Nie tęskni się bowiem za wciąż, powszednio obecnym, tęskni się za, zwłaszcza nagle nieobecnym.
Nie można jednak ukrywać, że tęsknota zmierza nie do poetyckiego 'uschnięcia', a do osiągnięcia i to ujrzenie po czasie jest nagrodą, a nie wspomnienie dla wspomnienia.
Do zobaczenia,
Łódź Bałuty, 15. września 2018 r.

piątek, 14 września 2018

Tożsamość imienna

Witam,
Poprzednia nota w kontekście zwycięstwa wiedeńskiego, wymaga istotnego uzupełnienia. Za zorganizowany przez wojska pod swym przywództwem sukces cywilizacji Europy (w archaicznym tego słowa rozumieniu) Król Jan III otrzymał bardzo istotne podziękowanie pozaimperialne. Wspominane jest (o ile faktycznie jest) do dziś i choć dotyczy całego Świata (nie tylko tego), ma wymiar bardzo osobisty. 
Jak wspomniałem najpierwszą korespondencję o zwycięstwie skierował do Papieża Innocentego i do Żony Marii Kazimiery. Od Papieża oficjalnie otrzymał, jako jedyny władca poza brytyjskimi (dziś jest to już tam bardziej wyrzut niż zaszczyt), tytuł Fidei Defensor- Obrońca Wiary. Wyjednał jednak ustanowienie, na dzień Wiktorii Wiedeńskiej-12. września, specyficznego Święta- Najświętszego Imienia Maryi- jedynych 'ludzkich' imienin w kalendarzu liturgicznym. Oczywiście dla Papieża podstawą teologiczną było, niewykonalne przy dysproporcji zbrojnej, zwycięstwo nad islamskim Imperium Osmańskim, wojsk na którego sztandarach był wizerunek Częstochowskiej Królowej Polski. Tym nie mniej dla Króla była to jedyna w dziejach okazja by także utrwalić dla świata pamięć o swej Żonie, która była dla tego potężnego władcy ogromnym wsparciem i inspiracją. Nie jest to być może hagiografia oficjalna, ale sam fakt intensywnej korespondencji królewskiego małżeństwa tamtego, bezinternetowego (i chyba bardziej bezinteresownego) czasu o czymś istotnym świadczy, choćby o tym do Kogo warto pisać.
Imię bowiem, Najświętsze, ale i bardzo codzienne, ma niesłychane znaczenie. Generalnie jest się pod nim znanym jeszcze przed diagnostycznym ustaleniem płci (jeśli będzie dziewczynka to..., a jeśli chłopczyk to...), Chrzest jest udzielany Człowiekowi znanemu z Imienia- żeby nie było, 12. września 1976 r. do mnie powiedział kapłan na Bałutach: Szymonie, ja Ciebie chrzczę... (a nie 'dziecko, o ileś urodziło się żywe, nadaję ci imię...'). Tylko mitomania komunistyczna wymyśliła 'uroczystości nadania imienia' w USC, ale choć miały te praktykować najpierw rodziny milicyjne, to nawet tam, za porucznikiem Borewiczem, wiedziano, że tego nie robi się nie tylko obrączką, ale i długopisem urzędnika.
Ile razy potwierdzamy coś imiennie, a nie nazwiskowo; robimy coś w imieniu, a nie w nazwisku; chodzimy do szkół, na Uniwersytety, pracujemy w zakładach imienia, a nie nazwiska. We wspomnieniach, ale i dokumentach mamy imiona rodziców, małżonków, dzieci.
Powszechne w starożytnym Izraelu imię Maria, stało się dzięki Matce Bożej najpowszechniejszym Imieniem żeńskim świata. W Polsce jednak z uwagi na znamienną powściągliwość najpowszechniejszym jest jednak czcigodne i trafne w każdym pokoleniu Anna. Z męskich, wg statystyk, Piotr. Jest jednak pewien szczegół. Piotr nie jest w zasadzie imieniem, a określeniem funkcji. Zbawiciel ustanawiając apostoła Szymona (jednego z dwu- ja akurat 'podlegam' drugiemu) Namiestnikiem, nazywa Go Petrus- 'skała', na której zbuduje Kościół. Piotr, dziś powszechne imię, znaczy literalnie to samo co 'papież' i bywa tak używane. Szymon zaś, dziś nieco zapomniane, w czasach tamtejszych było najzwyklejszym,  w samej Biblii przewija się bezustannie, od Księcia Apostołów po Szymona czarnoksiężnika, który chciał zakupić 'umiejętności' cudotwórcze, stąd symonia-korupcja religijna. Anna zaś w Biblii pojawia się rzadko, ale czcigodnie, jako Babcia Jezusa i Prorokini  z Jerozolimy. 
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 14. września 2018 r.

środa, 12 września 2018

Kto grozi, a dla Kogo zwyciężam

Witam,
Gdyby 335 lat  temu istniała zbiurokratyzowana 'Unia Europejska', to przypominanym dziś ekscesem u podnóży Kahlenbergu (zwanym niepoprawnie Wiktorią Wiedeńską) Król Jan III Sobieski sprowadziłby na Rzeczpospolitą jakiś ówczesny art. 7, jak Premier V. Orban dziś na Węgry. Wszakże był to akt zdecydowanej agresji antyuchodźczej, ukierunkowany na walkę z multikulturowością, zbrojny wyraz ksenofobii zaściankowego katolicyzmu przeciw religii pokoju, jaką od swego zarania po dzisiejsze ścinanie mieczem nadmiernie zeuropeizowanych pań w Rijadzie, był i jest islam. Wówczas jednak w Europie, chwilowo niepamiętnej zgwałcenia przez byka (o czym onegdaj ośmieliłem się wspomnieć), centrum intelektualno- moralne było w Rzymie, a nie Brukseli i Polska stała się symbolem normy cywilizacyjnej, gdy odległemu Cesarstwu chrześcijańskiemu, w potrzebie, jak ówczesna Austria, się pomaga w imię europejskie, a nie jak dziś,  Polsce i Węgrom, grozi-w imię unijne. Myśl postępowa i liberalna nie pozwoliła się jednak długo tłamsić miazmatom Świętego Cesarstwa i sto lat później, znacznie już bliżej Brukseli, bo w Paryżu, przedstawiła, do dziś de facto obowiązującą, linię wolności, równości i braterstwa, w kształcie jakobińskich szafotów. Równolegle ozwali się prekursorzy 'Europy dwu prędkości', regulując prędkość Polski trzema rozbiorami, które wprost dopuściła ówczesna Platforma, której liderem, na miarę D. Tuska był król Stanisław Poniatowski, również słynny z umiłowania Konstytucji, której nie koniecznie był łaskaw znać, gdyż była, jak i dziś traktowana przez swych promotorów, jako gadżet prawny dla ludu. Już wówczas reakcja polityczna upatrywała w nowoczesnych igrzyskach dla ludu początek końca w wierszyku: ja bym trzykroć złożył, by Stanisław skamieniał, a Jan III ożył. Jesteśmy o tyle bezpieczniejsi, że Jarosław żyje politycznie, a Donald i jego dwór mają duże szanse na polityczne skamienienie, stąd art. 7, jak siedem grzechów głównych wisi i grozi; ale przypominam, że przeciwnie do tych drugich, ma ten taką moc sprawczą jak chińskie ostrzeżenia czasów reżimu Czang- Kaj Szeka.
Król Sobieski był nie tylko wielkim politykiem i sprawnym dowódcą, ale dlatego, że był człowiekiem normalnym. Wiedział, w przeciwieństwie do Cezara że nie 'on zwyciężył', tylko słuszność, a słuszność pochodzi od Boga, dlatego Odsiecz podsumował veni, vidi, Deus vicit [non 'ego vici']. Napisał o tym od razu ówczesne maile do dwu Osób: Papieża Innocentego XI i swojej Żony Marii Kazimiery, zwanej przez siebie i przetrwałej tak w historii Królową Marysieńką. Realizując bardzo ważny i bliski, pewnie choć podświadomie, każdemu z nas symbol ewangeliczny gdzie skarb twój, tam serce twoje.
Warto spostrzec, do kogo napiszę pierwszy mail po osiągniętym jednoznacznym zwycięstwie?
Łódź Bałuty, 12. września 2018 r.

wtorek, 11 września 2018

Polskie Pearl Harbours

Witam,
Wszyscy dziś w Polsce zapewne wiedzą, co wydarzyło się 17 lat temu. Najpewniej wiedzą gdzie, jakie obiekty zostały zburzone w sposób batalistycznie niespotykany, w apogeum czyjego terroru, ile jest w przybliżeniu Ofiar. Najpewniej większość wie jak nazywa się sanktuarium tamtejszego gruzowiska, każda telewizja pokazała obchód Rocznicy i uruchomienie dzwonu pamięci. Najpewniej i najważniej, mało którego zdarzenia współczesnego ocena jest w Polsce tak jednorodna. W wielu miastach, Łodzi także są już ulice, czy inne miejsca upamiętniające niewinne Ofiary terrorystycznej masakry wieżowców World Trade Center w NY 11.9.2001 r. Od  TV Trwam po tvn można obejrzeć relacje z koncertu poświęconego Ofiarom i wszystkim oddanym akcji ratunkowej. Umiemy pamiętać, umiemy współczuć, umiemy aktywnie szanować. To co jednak przypominamy, obchodzimy w Polsce jest refleksem tego, co autentycznie i powszechnie przeżywane jest w USA od Florydy, przez Alaskę po Hawaje. I jest to całkowicie naturalne, sąsiedzi będą szanować tego, który sam siebie szanuje. Ewangelia nie opowiada bajek miłuj bliźniego swego najbardziej na świecie, a po prostu: miłuj bliźniego swego, jak siebie samego.
Co myśmy zrobili ze swoimi przeżyciami współczesności? Przełom miesięcy pokazał, że ani 15., ani 31. sierpnia, ani nawet 1. września nie daje już żadnych podstaw by ktokolwiek z perspektywy zza Oceanu, poza zobowiązanymi protokołem dyplomatycznym, czuł się poruszony polskim poczuciem godności. Kosmopolityczni bankruci nawet wtedy nie powstrzymali się przed wykpiwaniem Państwa i Narodu, o którego dobru marzą niemal tak, jak o fali uchodźców, 1000+ dla każdego geja+ w związku zdradzieckim, i 500- za każde życzenie aborcji, nie mówiąc o aborcji na życzenie.
Nic jednak tak nie wzbudza szacunku do Narodu jak Jego zbiorowy (a nie indywidualny) szacunek i respekt dla najcięższego dostępnego nam pamięcią zamachu na Jego suwerenność, jakim był wybuch samolotu prezydenckiego nad południową Rosją 10. kwietnia 2010 r.
Co Światu, nawet nie Polsce, Polakom mają do powiedzenia autorzy obelg o micie Smoleńskim, o 'religii' Smoleńskiej, o 'guru' Smoleńskim w Osobie Ministra Antoniego Macierewicza? Jak wyjaśnią Światu obronę demokracji jacyś świętokradzcy 'obywatele RP' demonstrujący kontrmiesięcznice dla poniżenia świętej sprawy suwerenności Państwa i Narodu? Czy przetrwa Królestwo nierządne i zginienia bliskie, gdzie pomnik Ofiar zamachu na najwyższą Władzę i Przedstawicieli Elit RP w obcej przestrzeni powietrznej jest jawnie okpiwany w ramach 'wolności słowa'? Co powie Światu, jeśli w swej spontanicznej elokwencji się wysłowi, jakiś Szpak, na usprawiedliwienie bluźnierstw o trupolewie zrobionym z papieru i śliny Macierewicza? Co odpowiedzą odwiedzającym Polskę zwykłym obcokrajowcom ci, dla których kamieniem obrazy jest nazwanie ulicy Imieniem zabitego Prezydenta? Co o sobie może powiedzieć dyplomacja, która nie była w stanie zapewnić polskim Ofiarom, Ich Rodzinom, Otoczeniu społecznemu, godziwych ekshumacji, zabezpieczenia wielkiej narodowej relikwii jaką jest roztrzaskany samolot polskiej bandery, otoczenia ponadnarodowego ground zero na Smoleńsk Siewiernyj? Wszak znów ta ziemia do Polski należy, choć Polska daleko jest stąd... Tam nie ma dziś dzwonu pamięci, tam są dzwonki rosyjskich bramek, strzegących tajemnic ichniego śledztwa, którego nie ma.
Nie umiemy czcić tego co polskie, nie umiemy za czwartym przykazaniem czcić Ojca i Matki, nie potrafimy czcić (a nie schlebiać) bliskim, sąsiadującym, nie za, wszak 'i poganie tak czynią', ale ponad, ponad lęk, ponad podejrzliwość, ponad portfel, zasób kontaktów w smartfonach. Nie umiemy, bo do tego przywykliśmy, bo nowoczesność wmówiła i wpoiła, pod pozorem europeizmu, demokratyzmu i tolerancjonizmu wstręt do polskości, do normalności, do wierności Opatrzności i Słowu, do znoszenia trudu i wymagania tam gdzie już, jak pouczał św. Jan Paweł II, nie wymagają.
Amerykanie podkreślali  dziś, że 11. września 2001 r. spotkał Ich cios porównywalny wyłącznie z Pearl Harbour, owszem w Państwie, które biorąc udział w każdej wojnie XX i XXI wieku nigdy nie zaznało takiej na swoim terytorium jest to czytelne. My pewnie zbyt wiele mamy swych Pearl Harbours, by nawet akt wojny w czasie nominalnego pokoju, jakim był Zamach Smoleński, wywołał wstrząs większy niż wahania cen paliw. W zbyt wielu miejscach, nie tylko na Monte Cassino i nie tylko maki zamiast rosy piły Polską krew...
Za naszą i waszą wolność,
Łódź Bałuty, 11. września 2018 r.

poniedziałek, 10 września 2018

Co poeta chciał powiedzieć?

Witam,
Jedną z fundamentalnych taktyk omijania ewangelicznej zasady niech mowa wasza będzie tak-tak, nie-nie, wcale nie jest szafowanie przyrzeczeniami, obietnicami i innymi zobowiązaniami czynienia i nieczynienia (z intencją odwrotną intelligitur per se). Podstawową jest dawanie do zrozumienia. Przy założeniu wstępnym, że mówca i słuchacz z reguły to samo rozumieją całkowicie przeciwnie, najtrafniej wyraża się to w literackim frazesie 'ma się rozumieć'; jak zwykle nie wiadomo, co za ono, ale i ma i się i rozumieć.
Mówcy, czy inni eksplikatorzy zakładają, choć trudno wiedzieć na jakiej podstawie, że odbiorcy wiedzą co 'mają na myśli'. W sumie gdyby poważnie tak uważali, powinni milczeć, bo po co się powtarzać. Odbiorcy z kolei nie biorą ich poważnie, zakładając, że jeśli w ogóle coś mają, to na pewno nie na myśli. W ten sposób w przestrzeni publicznej przetaczają się bezustannie miliony wypowiedzi i odpowiedzi z góry zakładające kontratyp z art. 31 kk, tj. wyłączenie odpowiedzialności z racji niemożności rozpoznawania znaczenia [wypowiedzi]. Generalnie zapewne o to chodzi, gdyż ludzie mówią dla satysfakcji, a tylko zwierzęta dla komunikacji. Tak wiele przecież miejsca poświęca się na wskazywanie tego czego absolutnie się nie chce. Nie chcę Państwa urazić, ale...; co prawda się na tym nie znam, ale...; nie moja sprawa, ale...; no, nie chciałbym już zabierać czasu, ale... Z niewiadomych względów podkreślenia wymaga, że czyni się to co się czyni. Należy wskazać, że...; nie podobna nie zauważyć, że...; Trudno nie wspomnieć, że... Wyrazem mądrości ma być podkreślanie braku kompetencji, długo by o tym mówić..., czy szkoda gadać.
Tak już pewnie w 'demokratycznej debacie' ma być, ale gorzej gdy bezustannie ta stylistyka asekuracji dotyka procesu lub nauki. W oskarżeniu lub krytyce zabiera mnóstwo czasu oczyszczanie przekazu z zawoalowań, przemilczeń, wiązanie poszlak, rozróżnianie co odchodem, a co mimochodem. Argumentem obrony lub apologii niezmiennie pozostaje domniemanie oczywistości, czytanie w myślach (nie to miałem na myśli, nikt by nie pomyślał...), chcenie czegoś przez coś i inne ozdoby. Najgorzej jednak, że prawda staje się wręcz rażąca estetycznie. Ciężkim zarzutem jest 'zbytnia dosłowność', literalne rozumienie, nieumiejętność czytania między wierszami (nieumiejętność czytania wierszy jest już tak oczywista, że nikogo nie razi). Oczywiście nowocześni twórcy i eksploatatorzy nauki i prawa, aby zgrabnie odrzucać średniowieczny scholastycyzm, ubierają to w peany o 'duchu nad literą', lekturze kontekstowej, przekazie aluzyjnym itd. 
Bywa to ryzykowne, nawet bardzo, dla wszystkich uczestników, popularnego wciąż, procesu karnego. Rzymianom się ubzdurało, że nullum crimen sine lege coerta, nie ma przestępstwa, bez ścisłego tego dookreślenia. Ustawa karna oczywiście jest pełna typów przestępstw, życie samo w sobie jest niemalże sumą typów przestępstw, problem w tym, że wszystkie i z księgi i z praktyki, są niedookreślone. Rozstrzyganie o krzywdzie, winie i karze bardzo często nie jest wcale dotknięte stronniczością, korupcją czy innymi 'banalnymi' patologiami wymiaru sprawiedliwości, a właśnie paradoksem, że im więcej wymiaru, tym mniej sprawiedliwości. Najczęstsze nałożenie się dokumentowości dowodu i ustności procesu i dziesiątki wskazań interpretacyjnych prowadzi do tego, że bardzo podobne (takich samych nie ma) zdarzenie podlega radykalnie innym ocenom. Nie to jednak byłoby alarmujące, ale jest to, że orzecznictwo i to nie tylko Sądu Najwyższego i nie tylko w aktualnym stanie prawnym coraz częściej, nie ma co ukrywać-dla wygody, jest źródłem kolejnych orzeczeń, mimo systemu pozytywnego, a nie precedensowego. Wtedy czytają niektórzy z 'nabożnym lękiem': "jak orzekł Sąd Wojewódzki w... w sprawie... w 1972 r.", nie pomniawszy, że jest to cytat z uzasadnienia, które sformułował jeden konkretny sprawozdawca, być może dawno już na tamtym świecie, jeśli nie jego aplikant i co w bardzo podobnej sprawie ów 'poeta chciał powiedzieć' prawie 50 lat temu dojść trudno, ale zacytować łatwo.
W prostej codzienności też bardzo trudno nie chcieć powiedzieć, a powiedzieć, nie mieć na myśli, a myśleć co mam, nie liczyć na zrozumienie, a rozumieć na co inni liczą. Często największym ryzykiem jest wyrażenie prostej prawdy, ale da się zaobserwować, że choćby potem, nawet dłuższy czas było trudniej, to i tak coś sensownego z tego będzie. Prosto to przyrównać, że lepiej po latach wrócić do prawdy, bo jest niezmienna, niż codziennie wracać do fałszu, bo co dzień jest inny.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 10. września 2018 r.

niedziela, 9 września 2018

Zakaz uciekania się do samorządu

Witam,
Co prawda w klasycznej nauce prawa jedna z kardynalnych zasad państwa prawnego, czyli obligatoryjnej publicznej pomocy prawnej wiąże się z zakazem uciekania do samosądu, ale wobec wyzwań nowoczesności, należy podkreślić zakaz uciekania się do samorządu. Na 'za 6 niedziel' (jak lud onegdaj mawiał) wyznaczono wybory do obieralnych organów gmin, miast, powiatów (i ich przeróżnych kombinacji organizacyjno-nazewniczych) oraz tzw. 'województw samorządowych', wyróżniających się głównie tym, że dla zmylenia obrońców Konstytucji, Marszałek stoi tam na czele urzędu, a nie Sejmiku. W realiach samorządowych możliwe jest zresztą wszystko, łącznie z tym, że w Łodzi (organizacyjnie) Prezydent jest faktycznie jednoczesnym wójtem, burmistrzem i starostą, co nie przeszkadza by w Łodzi (geograficznie) urzędowali całkowicie niezależnie: burmistrz (zwany prezydentem), starosta (łódzki wschodni) i wójt (nowosolnieński). A propos moich umiłowanych obrońców, ciekawe jak u owych z orientacją w rozróżnieniu między kompetencjami rady gminy, powiatu, a sejmiku województwa, nie kpię sobie bynajmniej, gdyż sam bez kartki niekoniecznie wszystkie dostrzegam.
Do samorządu jednak warto się uciekać. Podstawowa przyczyna jest oczywista. Mandatów (na razie do obsadzenia, nie nałożenia) jest ponad 90 tysięcy, a nie to symboliczne 560 w Warszawie. Władza (w ręku, a nie w legitymacji) jest nieobliczalnie większa, a ponadto np. taki wójt (i różne owego mutacje, do prezydenta miasta włącznie) jest, w przeciwieństwie do Prezydenta RP, realnym zwierzchnikiem, realnych jednostek organizacyjnych, w których jest realny budżet i realne etaty, a zwierzchnicy mają to do siebie, że te rozdzielają. Poetyccy teoretycy prawa opowiadają, że rzymską regułę divide et impera, 'dziel i rządź', należy tłumaczyć: 'skłócaj i rządź', ale współcześniej jest: 'rozdzielaj [dobra] i rządź [obdzielonymi]', a że i tak się pokłócą, to oczywiste. Nowoczesne platformy zawierają więc już wszystkie możliwe sojusze od feministek do pederastów, żeby po nieuchronnej ucieczce z rządu, rychłej ucieczce z Brukseli, uciec się do samorządu. Jeżeli nobliwi mieszczanie z PSL myślą, że kiedy rozwiążą krawaty, odepną spinki od mankietów i zdejmą marynarki, przypomną Babom Chłopa, to obawiam się, że prędzej nie dają zapomnieć kto wzruszył nie się, ale ramionami na nieubezpieczonych powodzian i położył fundament przemysłu spożywczego, którym było polskie cukrownictwo.
Tzw. kampania samorządowa jest na pewno potrzebna, bo jest okazją by przypomnieć nieco przepisy ustrojowe Państwa, który organ publiczny jest od czego, bo na co dzień jest w sumie jedna instytucja 'publiczna', gdzie który organ jest od czego wydaje się oczywiste. Zapewnienia i tzw. obietnice wyborcze są o tyle nieciekawe, że z reguły oczywiste, ale czcigodne, bo intensyfikują poczucie tożsamości i samozadowolenie ludu, że od jego woli coś zależy. Generalnie można z góry założyć, że PiS powie co zrobi, nie-PiS czego nie zrobi i tu obietnice są o tyle realne, że PiS od dawna robi, a nie- PiS od dawna nie robi. Anty-PiS natomiast, udający alternatywę (udający, bo nie ma alternetywy w zdaniu trójelementowym) wiadomo, że powie 'konstytucja'. Jest to jedyny przypadek w dziejach, gdy hasło protestacyjne jest w stu procentach lojalistyczne. Równie dobrze pacyfiści mogliby chodzić z transparentami 'wojsko!', a antysemici z tabliczkami 'Żydzi!'. Oczywiście alternatywa urojona wychodzi z założenia, że 'wzywa do przestrzegania łamanej Konstytucji RP', łatwo im postulat ten formułować, gdyż poza nagłówkiem niespecjalnie akt ten znają, równie dobrze ja mógłbym bronić czystości angielszczyzny w transmisjach sportowych, na obu wątkach znając się jak p. Kijowski na Konstytucji.
Aby nie być gołosłownym przypomnę tylko, że wielbiony przez 'obrońców' suweren, w polskim systemie konstytucyjnym nie istnieje, gdyż suwerenem jest podmiot (król, papież, klasa panująca), który nie tylko może, ale musi rządzić, bo nikt inny tym się za niego nie zajmie, a w demokracji lud na ogół tzw. II turą musi być błagany o łaskawe 'porządzenie'. Nie istnieje także 'trójpodział' władzy, o którym trują obrońcy,  tylko zasada podziału i równowagi władz (trzech z nazwy zaznaczam); o 'trójrównowadze' alternatywa łaskawie milczy, bo waga trójszalkowa jest wizualnie absurdalniejsza niż alternetywa trójelementowa. Ostatnim faktycznym trój- w ustroju RP była trójpolówka.
Z przemówień kampanijnych istotnie moją uwagę zwróciło dopiero dzisiejsze przypomnienie Prezesa Kaczyńskiego, tak proste, że jak zawsze pozostawia frustrację, że dotąd na to nie wpadłem. Otóż skoro Polska jest Państwem jednolitym (art. 3 KRP), a samorząd jest kompetentny tam, gdzie nie jest to zastrzeżone innym władzom publicznym (art. 163 KRP), to władza administracyjna w Polsce jest jedna, funkcjonalnie zorganizowana jako rządowa i samorządowa. Samorząd nie jest naturalną opozycją dla rządu, a rząd inhibitorem samorządu, podobnie jak między rodziną, a szkolnictwem, czy zdrowym trybem życia, a służbą zdrowia. Rozsądny wybór samorządowy to nie casting na burmistrza, czy skreślenie jedynki na liście PiS, nie-PiS, czy anty-PiS, tylko wybór w świadomości mocy sprawczej kandydata, czy listy kandydatów wobec struktury funkcjonowania całego Państwa. Myślę, że prawdziwym znakiem czasu funkcjonowania 'opozycyjnego samorządu' są empiryczne wyniki pracy Komisji ds reprywatyzacji warszawskich, kierowanej przez Ministra Jakiego (rząd), a bojkotowanej przez prezydent Waltz (samorząd).
Wchodząc w filozofię sprzeciwu wobec wszystkiego, jaką reprezentują różne denominacje nowoczesności, dojść można tylko do opozycji gwałtu i samogwałtu.
Warto spojrzeć na wybory municypalne jak na wybory życiowe, różnej doniosłości, ale zawsze w sumie kierowane podstawową regułą słuszności, czyli oferowania komuś i oczekiwania od kogoś, nie tylko tym co chcemy otrzymać, ale tym jak go kochamy i z jakich, a przede wszystkim, pomimo jakich, doświadczeń to wynika i czy na kolejną 'kadencję' rokuje dalszym wynikaniem.
Wierności słusznym wyborom życzę.
Łódź Bałuty, 9. października 2018 r.

sobota, 8 września 2018

Happy Birthday

Witam, 
Gdy bliżej się przyjrzeć, odpowiedź na pytanie: kto świętuje urodziny?, nie jest oczywista. Wszyscy oczywiście uważają, że sam jubilat. Owszem urodziny są stosunkowo ważnym wydarzeniem w życiu człowieka, zdecydowanie zwiększają horyzont pojmowania, ale w sumie nie znów tak całkiem kluczowym. Równie dobrze można obchodzić inne jubileusze, jak np. małżeństwa, pracy zawodowej, i tak się na ogół robi, ale nikt nie obchodzi np. rocznicy pełnoletności, o rocznicy ubezwłasnowolnienia nie wspominając. Urodziny są klasyczną fikcją prawną, domniemaniem początku. Jako, że nawet przy dowodzie ze stron,  świadków, dokumentów i biegłych ustalenie chwili koncepcji nowego, indywidualnego genotypu jest raczej nierealne, przyjęto za wiarygodną chwilę urodzin. Dochodzi do tego pewien niuans kulturowy, poczynanie życia wiąże się na ogół z przyjemnością, a rodzenie z cierpieniem, a przyjmuje się za chwalebniejsze świętowanie cierpienia. Urodziny przyjęto więc za datę wiarygodną, ale jako pewną zdecydowanie od niedawna. Przez wieki, pomijając oczywiście, zajmujące 90 % kontynentalnej powierzchni świata, cywilizacje spoza europejskich zatok Oceanu Atlantyckiego (ze Śródziemną na czele), nasi niedawni przodkowie rodzili się generalnie w określonych porach roku liturgicznego, meteorologicznego, upraw, a i to 'wiosny', którejś od innej, czymś istotnej. Dopiero na ogół sporo po ich śmierci, gdy było to do czegoś potrzebne ustalano w miarę przybliżoną datę urodzin, a i to w miarę potrzeb wszystkich poza zainteresowanym. Nie jest to spostrzeżenie z okresu faraonów, a jeszcze lat 50. XX wieku, gdy wydając wielu mieszkańcom np. Łemkowszczyzny pierwsze dowody osobiste, wpisywano 1. stycznia roku z 'na oku'. Do dziś żyją obywatele RP, którzy mają w zupełnych odpisach aktów urodzenia dwie daty-wg kalendarza gregoriańskiego i juliańskiego (dlatego np. rewolucja październikowa, miała miejsce w listopadzie). Nie podważa w żadnej mierze tez apologetyki, że sam Chrystus Pan urodził się dla świata ok. 6 r. przed Narodzeniem Chrystusa.
Zatem podmiotowo, kto w zasadzie jest najbardziej uprawnionym do świętowania urodzin? Znów okazuje się, że najmniej jubilat, skoro włożył w to najmniej inicjatywy i szczerze mówiąc był najmniej usatysfakcjonowany, w tej przynajmniej chwili. Oczywiście najbardziej uprawniony, jako Dawca wszystkiego, jest Dawca wszelkiego życia, czyli sam Stwórca. W kolejności Rodzice, a szczególnie Matka, gdyż na ogół, w przeciwieństwie do Ojca, jest przy tym obecna. Dzisiejsze Święto Matki Bożej Siewnej-Narodzenia Matki Boskiej, jest więc de facto kolejnym Świętem Świętej Anny i co oczywiste Św. Joachima (choć mniej znanego).
Znane jest jednak na całym świecie, jak wszystkie urodziny znane są w świecie, w którym funkcjonuje jubilat, granice tego świata łatwo wyznaczyć, kręgiem tych, którzy o tej dacie pamiętają, wspomnieniem, życzeniami, bukiecikiem, prezencikiem, smsikiem itp. Rangę urodzin podnosi bowiem z upływem lat satysfakcja świata, który pamiętać chce (bo dla jubilata lat tych, gdy przestaje być za mało, to znaczy, że już za dużo, a gdy ani jedno, ani drugie nie doskwiera, to znaczy, że nie pamięta ile tych jest); dlatego klasyka typowy birthday nazywa urodzinami dla świata, zaś godzinę śmierci-urodzinami dla Nieba.
Z powinszowaniem oby obu Urodzin dla każdego,
Łódź Bałuty, 8. września 2018 r.

piątek, 7 września 2018

Pisco polo

Witam, 
Moim skromnym zdaniem nie ma nauk ścisłych i humanistycznych. Są nauki, po prostu ścisłe, niezależnie od tego co się komu podoba i sztuki, po prostu humanistyczne, czyli zależne od tego co się ludziom podoba. Tak samo nie ma kultury 'wysokiej' i 'niskiej'. Jest natura, czyli to co dane ludziom z Wysoka i kultura, czyli to co człowiek wytwarza, zbierając z dołu. W związku z tym, normalnie profesor medycyny powinien być narażony na zazdrość, a profesor sztuk filmowych na niechęć, a w rzeczywistości jest na ogół odwrotnie. Mordercy natomiast często są naturalnie na wolności, a w kryminale bywają kulturalnie.
Nowocześni artyści, którym obca jest średniowieczna łacina, nie zorientowali się w porę, że artyzm znaczy dosłownie sztuczność, a kultura zbieractwo, stąd zdaje im się, że artysta to elita, a w demokracji nie bywa się elitą z natury, tylko z tego, że inne elity tak się kulturalnie umówią. W ten sposób międzynarodówka naftowo- gejowo- dolarowa ustaliła, że do kultury 'wysokiej' i sztuki 'humanistycznej' nie zaliczymy muzyki disco. Dlaczego? Bo nie, bo jest prostacka, chamska. Takie austriackie (żeby jeszcze, prędzej austeryjskie) gadanie miałoby oczywiście przesłonić prawdziwy problem elity eurocentrycznej, tj. że na tę muzykę jest i będzie wzięcie, a na ich ulubieńców trzeba zakładać wysoko dotowane fundacje i wmawiać ludziom przez drogie i nudne media, że nie będą elitą jeśli nie zachwycą się kolejną alternatywą, czy protest-songiem, zapominając już względem czego miałaby być ta alternatywa, czy protest.
Zdawałoby się, że jeśli zrobienie czegoś co daje komuś normalną przyjemność, nie robiąc drugiemu szkody to należy to zrobić i pochwalić jeśli ktoś to robi. No, ale demokratom się znów powaliło, bo co by tzw. świat powiedział, że na koncert muzyki tanecznej jest większe wzięcie niż na przedstawienie jakiegoś Chorwata, którego największym 'odkryciem' artystycznym jest, cyt.: "symulacja seksu oralnego z figurą Jana Pawła II" (za stroną publicznej [!] instytucji kultury [!]). W zawziętości kształtowania wrażliwości artystycznej na obcisłą miarę gejowskich garniturków zapomnieli jednak, że prostactwo pochodzi jednak od prostoty, chamstwo to, z hebrajskiego, to samo co demokracja z greckiego, a lud jest ich konstytucyjnym 'suwerenem'. Tyle, że dla np. Platformy suweren słucha Szpaka, a lud Martyniuka.
Muzyka jest sztuką i ma się jednym podobać, a drugim nie szkodzić i tyle. Tyle, że to modernistom przez liberalne głowy nie przechodzi, że tak samo mogą mi się podobać Biełyje rozy, jak Traviata, a przy całym szacunku jazz nie, choć sam Jan Ptaszyn Wróblewski powiedział, że "nie ma 'dobrej muzyki', jest taka, której chce się słuchać dalej" [być może minimalna parafraza]. Gadanina pana Sztaby, że "taką muzykę, to możecie sobie na weselach grać" ma tylko ten wydźwięk, że tematyka niespecjalnie przypadałaby do partys po zawarciu związków jednopłciowych, choć 'majteczki w kropeczki, bielutki smartfonik, wzmocniony kondomik' może by i przeszło.
Dziś, gdy wszystko musi podporządkowane standardo nowoczesnej demokracji, sprawa staje się dodatkowo problematyczna. Bo muzykę taneczną, z przebojami popularnymi niezmiennie ponad 20 lat, bez przerw reklamowych, można usłyszeć i wykonania zobaczyć w Telewizji Polskiej, czyli dla salonu- PiS-owskiej. Polsat zdaje się zapomniał jak zaczynał od Discorelax i Disco polo live.
Cóż, niektórym kulturalnie się wydaje, że Moja złotowłosa Anna nie wie o tym, że... , ale naturalnie wie.
Pozdrawiam imprezę w Kadzielni w Kielcach i wszystkich, którym daje normalną rozrywkę w ten weekend.
PS. Jeśli zobaczę w Wyborczej, TVN, czy innym Axel Springer- Pisco Polo- to prawa autorskie są moje.
Łódź Bałuty, 7. września 2018 r.