niedziela, 1 kwietnia 2018

Śmierć zwarła się z życiem...

... i w boju, o dziwy, choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy (z sekwencji Wielkanocnej).
Witam,
Te słowa średniowiecznego utworu liturgicznego, który podsumowuje wykład wczorajszego orędzia Exsultet, podsumowują też istotę obchodu Wielkiego Triduum Paschalnego.
Na dobrą sprawę nie byłoby szczególnego celu, aby co roku 'obchodzić' zdarzenia, które wg wiedzy-stosunkowo dawno nastąpiły, a wg wiary-raz na zawsze uporządkowały całościowe funkcjonowanie osi Stwórca- dzieło-człowiek. Wystarczyłoby zapewne, z grzeczności, wspomnieć je, jako ważne, lecz dokonane. Podobnie jak z urodzinami, miło pogratulować, tylko poza względami administracyjnymi, niewiele z tego wynika. Tym nie mniej jednak właśnie Wielkie Triduum, także w swej formie ciągłej, jest właśnie Obchodem. Nie ujmując nic np. Bożemu Narodzeniu czy Zesłaniu Ducha Św., są one Uroczystościami, z Oktawami, ale nie zawierają bardzo znamiennej dla Wielkanocy dominanty 'przejścia' (nb. wprost Pascha). Od Niedzieli Palmowej do Niedzieli Białej, następuje przejście: czasu (kalendarz liturgiczny jest tu implikowany kalendarzem synagogi), jawności Chrystusa (Króla-skazańca-Zmartwychwstałego), po ikonografię drogi: wjazd do Jerozolimy- Droga Krzyżowa-droga do Emmaus. Podstawowe Przejście następuje jednak w chwili, nikomu nie znanej-zwarcia się śmierci z Życiem. Uroczystością jest oczywiście Niedziela Zmarwtychwstania, ale trzy Dni Triduum stricte, są dniami 'poza kalendarzem'-nie mają rang, czy klas, tylko są etapami czasu samymi w sobie- co w Obchodzie właśnie, nie wspomnieniu, widoczne jest w Porządku Mszalnym: od wejścia Mszy Wieczerzy Pańskiej do Błogosławieństwa Paschalnego Mszy Rezurekcyjnej (w Polsce, w obrządku zachodnim, na ogół de facto podzielonej na dwie celebracje).
Ponadczasowość Obchodu Paschalnego znamionuje też, w postrzegalnych warunkach, tegoż ruchomość kalendarzowa. Zależność pory świętowania od zdarzenia kosmicznego (pierwsza niedziela, po pierwszej wiosennej pełni Księżyca) wyrywa Wielkanoc z ram kalendarza, przez co nie jest stricte 'rocznicą', a właśnie Obchodem par excellence. 
Gdyby ten obraz miał charakter tylko liturgiczny, miałby znaczenie liturgiczne, tym większe, im przeżycie liturgiczne jest dla osoby istotniejsze. Charakter ten jednak jest znacznie bardziej uniwersalny. Przejście z życia postrzegalnego przez śmierć do wielkiej niewiadomej dotyczy każdego, i przez te dwa tysiące lat nic się nie zmieniło. Chrystus wjechał do Jerozolimy jako, niemal powszechnie, oczekiwany Mesjasz, tu przeprowadził kumulację Swej aktywności misyjnej, wszedł w rozstrzygający konflikt z reżimem, sporządził testament, został w trybie nader doraźnym 'osądzony', skazany, poddany egzekucji, całkowicie prywatnie i tylko za przyzwoleniem administracyjnym (jak to skazańcy-w Polsce przynajmniej do 1988 r.) pochowany i co dalej? Na dobrą sprawę, w przeróżnych konfiguracjach jest to skrót cywilnego życiorysu  każdego człowieka: chwile chwały, czas wielkiej aktywności, nieuchronny konflikt i eliminacja. Kamień na grobie, o ile znajdzie się ktoś kto taki zafunduje, konfuzja bliskich, bo testament był szumny, ale pusty i życie ma się dziać na nowo: obawa przed wrogami zmarłego ('drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami'), szukanie nowych pomysłów (wycieczka do Emmaus, nie wiem za bardzo, po co?). Owszem zachowania dewocyjne jak najbardziej były, panie pobożne udały się do grobu  z olejami konserwującymi, powiedzmy zniczami i kwiatami. Dla Rzymian i rządu kolaboracyjnego 'rozruch miejscowy' się zakończył, na tyle dobrze, że tylko 'jeden człowiek oddał życie za lud'; dla rozjeżdżających się po święcie z Jerozolimy Żydów jeden z przestępców 'poszedł na łono Abrahama' (jakby tego nie rozumieć), a może i dobrze, bo przy okazji uratowano popularnego, jak się zdaje, Barabasza. 
Tak było i jest do dziś. Śmierć jest wydarzeniem, gdy ma nadejść, a już szczególnie gdy ktoś, a zwłaszcza wielu ma w niej swój interes. Jest wstrząsem gdy właśnie następuje; za wcześnie, za późno; czy się męczył; mógł jeszcze pożyć (jakby mógł to by pożył); sam sobie winien itd. Ale potem? Panie popłaczą, panowie podyskutują, kilkoro odetchnie z ulgą, a multum przejdzie do porządku dziennego. 
Stało się jednak inaczej, raz jeden w dziejach. Chrystus zmartwychpowstał jak powiedział. Wydarzyło się coś w co nie wierzyli nawet Apostołowie, ewentualnie traktowali jako wzniosły symbol przyszłego i nieokreślonego zwycięstwa, coś na miarę wspominanego po szabatach wniebowzięcia Eliasza. Zauważyć trzeba dla wspólnoty Starego Zakonu, jak i innych względnie spójnych teologii starożytności, ludzie nie kończyli wyłącznie rozkładem biologicznym. Wizja świata umarłych istniała, w Starym Testamencie jest bardzo wiele opisów spotkań i kontaktów ze zmarłymi, odnosi się do nich także nauczanie Jezusa. Nie była to jednak wizja w żaden sposób ucelowiona, zmarli gdzieś sobie są i to w zasadzie tyle. Ta niepewność Jutra (z wielkiej litery) była obok oczekiwania pewności politycznej napędem tęsknoty mesjańskiej. Nie do wyobrażenia jednak było, że Mesjaszem będzie izolowany politycznie człowiek z rzemieślniczej rodziny na prowincji, piećdziesięciu lat jeszcze nie mający, a wrogów nie tylko mający, ale poszukujący ich w porę i nie w porę. Tym bardziej, że na Mesjasza oczekiwali oficjalnie zwierzchnicy synagogi, a ten nie umiał nawet 'zwykłego' cudu pokazać Herodowi, zamiast o potędze opowiadał o zburzeniu świątyni Salomona i umarł na sposób plebejskich bandytów, sprzedany przez swojego 'jałmużnika'.
A jednak już dla samych uczonych Pisma nie była to śmierć nie budząca niepokoju. Na krótko przed ciszą paschalną, nieprzewidziane zdarzenia pogodowe, niewytłumaczalny znak w Przybytku. Wierzyć się nie chciało, ale niepokój się pojawił. Opowiadał ich zdaniem paranoiczne historie, ale jednak naruszyli swój spoczynek szabatu i zawracali głowę poganinowi Piłatowi, by niezwłocznie wystawić przy grobie straże i opieczętować, bo opowiadał coś o zmartwychwstaniu. To bardzo ważne, opowiadał o setkach innych, namacalniejszych, uwarunkowanych tu i teraz, przekonywalnych dla sfrustrowanego ludu, rzeczy, ale tu powieszenie na Krzyżu uważali za rozwiązanie tematu. Obawa przed Zmartwychwstaniem była jednak najsilniejsza. Opowieści o kradzieży przez uczniów były najpewniej naciągnięte dla Piłata, gdyż sami wiedzieli, że grób był profesjonalnie wykonany (dla żydowskiego arystokraty), a pogrzeb był zatwierdzony administracyjnie przez samego Piłata, nie zwodzonego przez Uczniów, a za potwierdzeniem centuriona.
Jezus umarł z pewnością. W przebiciu Serca oraz wypłynięciu Krwi i wody dogmatyka upatruje znaku Miłosierdzia, konsekracji sakramentów Kościoła, pobożność ludowa upatruje brutalne dobicie. W kryminalistyce jednak, którą armia rzymska miała względnie opanowaną, należy jednak widzieć tu administracyjne potwierdzenie zgonu- rozpad krwi i osocza. Dobito pozostałych powieszonych, łamiąc golenie by nie podciągając się, udusili się szybciej, a jako, że o Ciało Jezusa zabiegano, zgon potwierdzono i zwłoki wydano. Ciało pochowano, co pieczęcie rzymskie potwierdziły. Grób jednak rano był pusty. W tym momencie postrzegalnie rozeszły się drogi człowieka Jezusa z Nazaretu i Boga- Człowieka Chrystusa. Śmierć nie okazała się końcem, Koniec dopiero się rozpoczął. Gdyby była to śmierć owiana tajemnicą, śmierć w oddaleniu, zaginięcie to i wątpliwości mogłyby być. Była to jednak śmierć tak spektakularna, tak katorżnicza, że nawet sceptycy, z którymi rozmawiałem po obejrzeniu filmu Pasja, co ciekawe nie kwestionowali śmierci, kwestionowali możność dożycia samej chwili ukrzyżowania, nie mówiąc o przeżyciu przybijania i wznoszenia na samej belce.
Dowodów na spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym w nauce różnych religii chrześcijańskich, badaniach nauk innych, a nawet samych próbach zaprzeczenia jest miliony.
Wskażę jednak na  dowód bardzo prosty. Świat starożytny pełen był religijności, każda religia coś obiecywała, bo inaczej nie miała by racji bytu. Ludzie, z mikroskopijnymi wyjątkami, byli bardzo prości, ale dlatego nienaiwni. Przekonywało ich to co tu dobre i tu złe. Jeżeli mieli nawet na coś czekać, to tylko na to co im może przynieść jakiś konkret. Nauczanie Jezusa, wbrew pozorom dzisiejszej części komentatorów, nie było idyllą dostatku, pokoju i demokracji, było trudne, groźne, łamiące istniejące 'protezy' spokoju status quo. Sama zapowiedź Zmartwychwstania była nie tylko irrealna biologicznie, ale bezzasadna-skoro ma zmartwychwstawać, to po co w ogóle umierać? A przede wszystkim, w jakim celu? Skoro, zaraz po Zmartwychwstaniu, nie nastąpi (i nie nastąpiło) żadne el dorado? Jezus także nie powiedział nigdy wprost przekonywująco po co ma zmartwychwstać, po to żeby wcześniej umrzeć? po to żeby się wypełniły proroctwa? po to żebyście mieli życie? Sam, jeżeli wskrzeszał, to zdało by się z ludzkich uczuć (Łazarz, córka Jaira), a zmartwychwstanie, jako środek do... uważał za coś niestosownego (przypowieść o bogaczu).  Gdybym miał doświadczenie mojego Patrona Apostoła Szymona (tego przedostatniego, ale pierwszego pewnie też), a nie dwa tysiące lat doświadczenia Kościoła, współczesnych nauk, cywilizowanych studiów i polskich realiów dostępności eklezjalnej, pewnie byłbym podekscytowany tak niespotykaną akcją jak współdziałanie z Mistrzem, ale już wizję zmartwychwstania dla zmartwychwstania uważałbym za egzaltację, której nie wypada kwestionować. Pamiętać trzeba, że to czasy, w których nie ma w użyciu elektryczności, silników spalinowych, mediów elektronicznych, ludzie wierzą, owszem, ale w to co sami, wspólnie, z dziada, pradziada sobie w swym kręgu przekazują, a nie w to co zasłyszeli.
I tu nagle Zmartwychwstanie Jezusa, staje się błyskawicznie przedmiotem bezdowodowej wiary kolejnych setek, tysięcy, milionów ludzi, którzy nigdy się nie zetknęli z tradycją mesjańską, z kulturą Starego Zakonu, nie tylko z Jezusem. Wierzą w cud człowieka z 'nikąd', niczego nie dający. Nie wierzą dla, ale przeciw. Widzą, że następcy tego Człowieka są wymordowywani, a wierzą jeszcze bardziej. Nigdy przedtem, ani potem, 'ocucenie' charyzmatycznego mówcy po skatowaniu nie dało tysięcznej części promieniowania etycznego, intelektualnego, sprawiedliwościowego, organizacyjnego, jak opuszczenie grobu przez zwleczonego z Krzyża Jezusa z Nazaretu, na obrzeżach Jerozolimy, wiosną ok. 27 r. Nie jest to możliwe, ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Przewidział to zresztą, bezemocjonalnie, z logiką nader prawniczą, już niedługo po upublicznieniu Kościoła, autorytet żydowski Gamaliel, ale co by nie powiedzieć uczony w Prawie.
Właśnie brak ewidentnego dowodu na sam przebieg Zmartwychwstania jest tegoż najwłaściwszym dowodem, gdyż gdyby widział Je ktokolwiek, to właśnie on mógł kłamać, on i kolejni mogli się i dalej wprowadzać w błąd. Powstałoby podanie o Zmartwychwstaniu, a nie wiara w Zmartwychwstanie. A z wiarą, jak z wiarą, jeśli nie ma w co i po co szybko wygasa.
Czcimy jednak, nosimy jako swój znak, pieczętujemy się Krzyżem, a nie znakiem pustego grobu. Oczywiście bo Krzyż jest conditio sine qua non Zmatwychwstania Chrystusa. Właśnie Śmierć bezdyskusyjna potwierdza pewność zMARTWYCHwstania, a nie ocknięcia, Śmierć haniebna potwierdza bezinteresowność Zmartwychwstania, Śmierć męczeńska potwierdza wielkość Zmartwychwstania, Śmierć zbędna potwierdza niezbędność Zmartwychwstania. Śmierć człowieka potwierdza Bóstwo Chrystusa. To, że Bóg musiał umrzeć by zmartwychwstać potwierdza, że człowiek nie umiera by wszystko się skończyło, ale by koniec był ciągłością. Religie jak wspominałem, wierzyły w różne formy 'żyć po śmierci', ale nie miały na nie szczególnego pomysłu, współczesny laicyzm pokrywa indolencję opowieściami, o tym, że 'coś tam będzie'-na Księżyc latają, a nie wiedzą gdzie polecą, kiedy ich apopleksja trafi, chciałoby się powiedzieć.
Noctem quietam, et finem perfectum concedat nobis Deus omnipotens... zwieńcza ostatni pacierz dnia. Właśnie (przeciwnie do nietrafnego moim zdaniem tłumaczenia polskiego): finem perfectum, nie mortem perfectum. Gdyż śmierć jest etapem, byłym przejściem, a koniec (oby doskonały) jest w czasie teraźniejszym. Dlatego pewność KOŃCA, a nie 'wielkiej niewiadomej', daje noc spokojną (nox quieta). Właśnie jak mówi dzisiejsza sekwencja: poległ w boju... [lecz] króluje Żywy.
Pozdrawiam, Łódź Bałuty, 1. kwietnia 2018 r. w  Niedzielę Zmartwychwstania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz