wtorek, 30 października 2018

Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa! (za Prezesem J. Kaczyńskim)

Witam, 
W dzisiejszych pokomplikowanych czasach mało kto potrafi publicznie tak jasno wypowiedzieć się w kwestii prawdy. Tak, gdyż diagnoza kłamstwa jest jednoznaczną konkluzją w badaniu prawdziwości. Nie analizuję tu o czym Prezes powiedział tę diagnozę w niedzielę w Radomiu, spostrzegam tylko i aż, że Ktoś z mających realnie, by użyć trafnego spostrzeżenia Prezesa-synergicznie, cokolwiek do powiedzenia w sprawach Państwa i Narodu, potrafi mówić prawdę w materii Prawdy. Elokwentni eleganci uwielbiają wielodeklinacyjnie międlić o demokracji, nowoczesności i europejskości; otwartości, równości i różnorodności; świeckości, homofobii i ksenofobii. Z prostej przyczyny bo szukają wciąż słów-przykrywek dla: społeczeństwa kastowego, odcięcia od tradycji, porzucenia suwerenności; wyparcia się polskiej tożsamości, niewidomego elitaryzmu, wstydu za bycie tym kim się urodziłem; apostazji od chrześcijaństwa, lęku przed społeczeństwem trwałych, wiernych i wielopokoleniowych Rodzin, obawy przed byciem Sobą w swoim Domu. Po co te przykrywki, z miłości? Tak, do zawartości kieszeni i przestrzeni między niemi. Problem w tym, że owa zawartość nie wieczna, a pogoda raczej wietrzna (jak dziś notabene).
Eleganci, ostatnio bezdomni, bo gdy mówią, że w Brukseli czują się 'jak w domu', to już sprzeczne, bo wciąż się wstydzą gdzie ten dom jest, nie powiedzą nigdy 'kłamstwo', bo każdy odpowie: o PESEL nie pytałem. Reprodukują więc, w obcym im obszarze tematu Prawdy, nic znaczące androny, jak 'kontrowersje', 'nieścisłości', 'zniekształcenia', 'niedopowiedzenia', a już gdy rzeczywistość doprawdy, jak Wyspiańskiemu, skrzeczy, 'nie obejmują pamięcią'. Pierwszoplanowym instrumentem demokratycznego elokwenta jest 'kontrowersja'. W nowoczesnym systemie europejskiego otwartego społeczeństwa nie ma Prawdy, a zatem i kłamstwa, są KONTROWERSJE. 
Jakiś tam Darski nie bluźni tylko przedstawia kontrowersje- artystyczne, żeby brzmiało bardziej europejsko. Jedna z (obu niezredukowanych) Przybysz nie nawołuje do zbrodni tylko ma kontrowersyjną otwartość na temat dopuszczalności aborcji na żądanie (a w zasadzie dopuszczalności rodzenia, i to na życzenie). Banda zwyrodnialców nie chciała wmawiać w szkołach, instytucjach powołanych do UZUPEŁNIANIA Rodzin w profesjonalnej edukacji naukowej i rozwoju zdrowych postaw społecznych, bredni o tym, że postawy obyczajowe wynikłe ze zboczenia skłonności pożądania ku osobom własnej płci są równe normalnym, samogwałt współżyciu, porno fascynacji dziewczyny chłopakiem i vice versa, a CHCIAŁA PORUSZYĆ PROBLEMATYKĘ KONTROWERSYJNĄ.
Niech się nikt nie dziwi, że prowokatorzy pchający się na ulicę nie prosić o szacunek dla cierpienia Osób skazanych na inwalidztwo seksualne, nie zwracać uwagę na niegodziwość pogardy wobec tych, którzy cierpią wrodzone niewykształcenie najintegralniejszej funkcji osobowości, czyli płciowości, a żądać preferencji dla obsesji obyczajowych, ekshibicjonizmu zboczeń, wreszcie awansu dla 'elity' LGBT nad motłoch heterycko-rozpłodowy, nie są traktowani jako kontrowersyjni, a kłamcy zwykli. Ludzie normalni nie chcą być okłamywani, więcej: nie chcą znosić równości dla kłamstwa, nie chcą traktowania kłamstwa w przestrzeni publicznej jako przedmiotu usprawiedliwienia blokad ulicznych, hałasu, angażowania służb publicznych, bo pederaści chcą sobie flagami pomachać. Reakcja normalna na kłamstwo była, jest i będzie. Jak dziecko przychodzi do domu i mówi, że było w szkole, a wraca z wagarów, słyszy (przynajmniej z początku): nie kłam! Czy młodzieniec idący ulicą i mówiący: jestem gej i jest to ok, ma słyszeć: ok, kontrowersyjna myśl (przynajmniej z początku), nie, ma słyszeć: KŁAMSTWA, KŁAMSTWA, KŁAMSTWA!
Piekło bowiem nie jest kontrowersją Nieba, a brakiem Boga, zło nie jest kontrowersją Dobra, a unicestwieniem, kłamstwo nie jest kontrowersją Prawdy, a brakiem istnienia.
Powodzenia i odwagi,
Łódź Bałuty, 30. października 2018 r.

niedziela, 28 października 2018

In hoc Signo vinces

Witam,
Lat temu 1706 Konstantyn, zwany później Wielkim starał się zdobyć wreszcie Rzym w konflikcie plemiennym z Maksencjuszem i zdobył Urbs, pokonując Tybr przy zawalonym moście mulwijskim. Zwycięstwo to otworzyło nowożytność polityczną współczesnej Europy przez zjednoczenie zachodniego Cesarstwa i uznanie religii chrześcijańskiej rychłym edyktem mediolańskim. Zjednoczenie Cesarstwa było spełnieniem ambicji i politycznej i realizmu administracyjnego Konstantyna, natomiast uznanie chrześcijaństwa- religii nowej, nieprzystającej kulturowo do zlatynizowanej wersji wierzeń helleńskich, pochodzącej z obrzeżnej z Azją prowincji, traktowanej dotąd jako pretekst do czystek i prześladowań społecznych, zdawałoby się absurdem w koncepcji państwowotwórczej. Konstantyn nie był filozofem, zapewne też nie miłośnikiem futuryzmu cierpienia, nie mógł w koncesji dla chrześcijaństwa upatrywać zalążka sukcesu gospodarczego. Cóż więc mogło się stać? Skoro coś przeciwnego rozsądkowemu oglądowi sprawy, a jednocześnie porażającego sukcesem, zapewne stał się, w umownym skrócie, cud. Wszelkie dane łączą trzy kolejne zdarzenia. Ujrzenie przez Konstantyna na horyzoncie nieokreślonego zjawiska wizualnego wraz z przeświadczeniem o zasłyszeniu głosu mówiącego Mu in hoc Signo vinces, zwycięstwo w trudno obliczalnym starciu, opanowanie Rzymu i uwolnienie chrześcijaństwa (co stało się dopiero początkiem drogi do chrystianizacji rzeczywistości publicznej). Jaki miał być ten Znak, w którym wg Swej iluminacji nabrał pewności zwycięstwa? Tradycja mówi o Krzyżu, także o XP. Oba są wykonalne meteorologicznie na italskim nieboskłonie jesiennego wieczora. W tym nowocześni krytycy upatrują bujdę o wizji konstantyńskiej, że to przecież zwykła astronomia, gra świateł o zmierzchu, zorza, halo etc. Zgoda, Pan Bóg między innymi jest Panem stworzenia, więc nie potrzebuje technologii z festiwalu światła na Piotrkowskiej, bo środki przyrody ma na zawołanie, Pan ma narody wszystkie pod nogami, Jego się chwała wznosi nad gwiazdami jak mówi psalm z dzisiejszych nieszporów. Więc nie temat w tym czy wizja była z promieni słonecznych, laseru czy jodku srebra, temat w tym dlaczego akurat ta? Zórz tego rodzaju wodzowie różni, wcześniej i później widzieli wiele, być może i różne rzeczy zdarzało się im wtedy słyszeć. Cud jest w tym, że Konstantyn ujrzał 'zwykłe zjawisko atmosferyczne', skojarzył owe z Tym Znakiem i uwierzył przekonaniu, absurdalnemu, że w Tym zwycięży. Gdyby przyjechała delegacja Maksencjusza wytargować warunki, gdyby usiadł ze swoimi wodzami, przeliczył wszystko i uznał na zimno 'pewnie zwyciężę', gdyby nawet coś mu pobłyskało i zmęczony dniem pomyślał 'zwyciężę i tyle', nie byłoby w tym nic dziwnego. Wiele sukcesów militarnych opiera się na strategicznej kalkulacji czy ryzyku, ale to oparte było na pokorze wodza. Uwierzył Komuś nowemu, że 'ty zwyciężysz', ale nie własnymi siłami, a w jeśli nawet znanym, to dość pobieżnie, obcym Znaku.
W ten sposób Krzyż przez siedemnaście już wieków jest publicznym Znakiem zwycięstwa, także w sztandarach, orderach. Nowoczesność jednak ma i na to swą diabelską interpretację. Krzyż, dwie przekreślone listwy, często po prostu listewki, bardzo przeszkadza. Niesłychanie potężną siłę musi mieć Znak, w którym nie tyle może już pragnie syty zachód zwyciężać, ale którego niepojęcie się boi. Owszem często jeszcze szczęśliwie gorszy, budzi sprzeciw, gdy ktoś chce usunąć Krzyż z urzędu, szkoły, miejsca pracy. Owszem Krzyża nie ma już w sądach, wielu instytucjach administracji- tam gdzie ważą się sprawy człowieka, nie ma w wielu mieszkaniach, ale dlaczego? To właśnie jest pytanie o siłę Krzyża. Dlaczego bać się w tak stechnicyzowanym świecie nauki dwóch niemal kresek? Przecież jeśli ktoś nie wierzy, że symbolizuje taki krucyfiks narzędzie Męki Zbawiciela, to i tak nie ma dlań znaczenia, a jeśli wierzy, komu taki 'zabobon' miałby przeszkadzać? A tym, którzy szczytów poznania nie osiągają, bo 'wierzą i drżą' (jak ci wspomniani niedawno przez Prezesa 'różni szatani'). Spotykam sędziny z pierścionkami atlantów, urzędników z czerwonymi sznureczkami, nie uważam za powód uznania, ale w sumie 'głupota nie boli'. Pamiętać jednak trzeba, że Konstantyn całej teologii Krzyża również nie znał, a uwierzył. Krzyż ma w sobie siłę, w zwycięstwo której, jeśli nie wiara to intuicja buduje respekt. Jeśli dziś nie chce się Krzyża w przestrzeni publicznej, artystycznej czy edukacyjnej to dlatego, że podświadomie tkwi obawa, że ktoś w Nim zwycięży, zwycięży z tymi którzy nie chcą, a więc bitwa o most mulwijski trwa co dzień. Co dzień nie tylko ktoś żywi przekonanie, że jego zwycięstwo jest w Krzyżu, ale wielu żywi złudne przekonanie, że mogą wygrać tam gdzie Krzyża nie ma, choćby miał być to cmentarz. Tylko jaki znak nadnaturalny ujrzą na horyzoncie jako ostatni?
Łódź Bałuty, 28. października 2018 r.

piątek, 26 października 2018

Przy tobie najjaśniejsza pani stoimy i stać chcemy

Witam,
Litery zwykłe, więc proszę nie sądzić, że aluzja do trwających nabożeństw październikowych. Aluzja, a raczej reakcja na dance macabre wokół iluzji niepodległości. We wspominanym niedawno znamiennym weekend umknęła mi pewna ważna data. 20. października minęły 152 lata od wydania przez Cesarza Austrii Franciszka Józefa I aktu zwanego dyplom październikowy, napisanego ponoć przez europejsko nastawionego Polaka hrabiego Agenora Gołuchowskiego. Pozwolił tenże akt na sprawowanie władzy w całym Cesarstwie (ówczesna, tyle że nowocześniejsza, bo mająca osobowość prawną, UE) z pomocą Sejmów Krajowych. Dla Galicji, takie ówczesne 'Cesarstwo drugiej prędkości', Sejm taki urzędował we Lwowie i najogólniej mówiąc zajmował się prawodawstwem krajowym. Prace rozpoczynał jednakże od adresu kierowanego tam gdzie jest władza prawdziwa, czyli do cesarza.
Rocznicę tę jak wiadomo Trybunał obecnego Cesarstwa uczcił ordonansem przeciwko Rzeczpospolitej. Nie wzbudziło to, jak mniej więcej Powstanie Styczniowe w Galicji, większych niepokojów w Kraju tutejszym. Ozwały się wręcz entuzjastyczne głosy, jak w okupowanej Wielkopolsce, że 'takiego porządku jak za Niemca to jednak nie było'. Różnica jest jednak w tym, że wtedy była okupacja (kiedy jak niektórzy mawiali do ruchu oporu nie należeli, bo u nich nie było wolno), a teraz jest standard nowoczesny: wkupacja, nikt nas nie musi okupować, sami żeśmy się wepchnęli, bo elektrycy nie geolodzy powiedzieli gdzie jest Europa. Ciekawe zresztą, skąd tak naprawdę wzięto uprawnienia do swawoli posługiwania się nazwą kontynentu, którego centrum wg obojętnych politycznie geometrów (od mojego imiennika Sobierajskiego) leży zagłębiu disco polo pod Białymstokiem.  Prezydent Duda równolegle pozwolił sobie jednak na anegdotkę w salonach cesarskich w Niemczech o żarówkach i brexit. Niestety nasze aktualne Agen... ory, deputaci Borusewicz, czy Tusk, wyrazili zaniepokojenie aż taką niefrasobliwością w ocenianiu Unii i trwogę o konsekwencje. Też się przeraziłem, w końcu Rzeczpospolitą, w ramach wolności słowa, działalności artystycznej i innych priorytetów znieważać wolno choć raz dziennie do sytości, a Unia wszakże będąca umową, a nie podmiotem nie zasłużyła na żarty Prezydenta RP. 
Prezydent zbyt widać przejął się rozmową ze swoim odpowiednikiem w Niemczech, który nawet jak żartuje nikt nie transmituje, chyba że Jego skype prywatny, bo opowiadał o żarówkach, zamiast wypowiedzieć do Cesarz (czy tam Kanclerz) adres jak w tytule, za Sejmem Krajowym z roku 1866.
Trzymajmy się jednak prawdy. Nie ma niepodległości, więc międzynarodowo nie ma państwa, jest prawo krajowe, jak śmie mówić uzasadnienie ordonansu, więc jest Kraj, może zatem jak pisałem wciąż tożsamość. I to bardzo dużo, bo do Kraju tego, gdzie kruszynę chleba, podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba, gdzie pierwsze ukłony są jak odwieczne Chrystusa wyznanie, bądź pochwalony, tęskno mi Panie, wspominał C. K. Norwid w tamtych latach.
Łódź Bałuty, 26. października 2018 r.

wtorek, 23 października 2018

Nie czas żałować róż gdy płoną lasy, jak mawiał Mistrz Słowacki

Witam, 
Drastycznie splatają się dni kalendarzy tegorocznego października. W polskiej hagiografii, jak ośmieliłem się odnotować wspominaliśmy dwu współczesnych Wyznawców-Męczenników, jak współczesność każe, w sposób wybitnie przenikający te tytuły Chwały. Dwu Świętych naszego pokolenia, którzy przeżyli co do zasady to samo, którzy byli konieczni dla współczesności, do tego stopnia, że dyżurni optymiści lubią podkreślać (jak o wielu innych, przy innych okazjach), że Polska zawdzięcza Im wolność i demokrację; zapominając, że przede wszystkim Prawdę. 19. października- Bł. Ks. Jerzego Popiełuszkę, 22. października- Św. Papieża Jana Pawła II.
W tym samym czasie świętowaliśmy jakoby, a w zasadzie świętowano na nas tę rzeczywistą, praktyczną wolność i demokrację, którą zawdzięczamy w ogromnej mierze sobie-umiłowaniu mitów, kombinacji i komplikacji, jakoby 'kłamstwo nas wyzwoli'. 19. października br. wydano w 'umiłowanej' Europie francuskojęzyczny ordonans. Nie wiem już co tu bardziej przeraża? Czy obcojęzyczny? Czy, że pierwszy od okupacji hitlerowskiej (nawet za Stalina tego wprost nie było) zawieszający obowiązywanie polskiej ustawy ustrojowej przez sądownictwo obce? Czy po prostu, że Komisja Europejska przeciwko Rzeczpospolitej Polskiej? 21. października br. obchodzono, jak bredzą ci sami optymiści od wszystkiego, 'święto demokracji', czyli po prostu wybory lokalne na terytorium autonomicznym-zupełnie jak w Lesotho za apartheid. 22. października natomiast dwa te doniosłe święta nowoczesności osiągnęły swą autentyczną ekspresję w postawach dwu 'świętych nowoczesności'. Damy Gersdorf i Damy Zdanowskiej.
Wszyscy większość ich hymnu zwycięstwa znają, lecz warto wskazać spójność śpiewu tych syren o alternatywnym podejściu do średniowiecznie rozumianej Sprawiedliwości. Pierwsza Dama z właściwym sobie niewymuszonym wdziękiem podziękowała ludowi prostemu, że dzięki niemu, 'ktoś się wreszcie o nich zatroszczył', co polega ogólnie na tym, że po raz pierwszy w dziejach zamrożenie czegoś zakłóciło czyjś spoczynek (może to jakaś alternatywa dla in vitro). Zaprosiła do pilnego powrotu do ław tych śędziów, o których tydzień temu opowiadała, jako o straceńcach patriotyzmu, iż chcą się poświęcać w Sądzie Najwyższym, a mogliby być znakomitymi adwokatami. To czemuż nie są? Bo tam przynajmniej trzeba udawać, że coś się robi? Jeden z tych obiektów nieosiągalnych marzeń palestry zechciał nawet rozkosznie podroczyć się przed kamerą, że 'pani Prezes wzywa, ale czy wszyscy jeszcze zechcą powrócić'?, lecz niczym głos z Litwy - Jedźmy, nikt nie woła.
Lecz wejrzyj lady Makbet, że za lata ktoś przypomni, że abyś wróciła za swoje biurko pod Orłem, ze swoimi niedoszłymi znakomitymi adwokatami,  z uchodźctwa na całkowity koszt strony niemieckiej, musiał być wydany po francusku ordonans przeciwko Rzeczpospolitej Polskiej.
Druga Dama dostała w święto demokracji niewiele, raptem 70 % głosów. Nie zauważa pewnie (co do niej nawet nie podaję w wątpliwość, że nie musi udawać, że nie zauważa), że po prostu zagłosowali na nią ci, którzy w ogóle poszli do szkół, przedszkoli i remiz, a nie wiedzieli kto to jest Waldemar Buda. Jedyną jej, a przede wszystkim jej ugruppowania, szansą było to, że bezustannie o niej słyszano. Nie o jakichkolwiek jej dokonaniach, ale o niej ciągle i tak to zapadło. Cóż z tego, że dla największego wyobrażalnego dworca trzeba było postawić pomnik pasażera, bo żywi się nie pojawiają, że jak u Cyganów z dziećmi, zamiast umyć stare centrum, zbudujemy sobie nowe, skoro lokalna dama kameliowa nie dość, że grzywny nie tai, ona grzywną się szczyci. Takie czasy, że skandalem nie jest, że prezydenta ma konkubenta, nie że prezydenta jest żyranta, nie że skazana, a że zakwestionowana. 'Tu jest Łódź i Łódź zdecydowała, a jak wojewodzie coś przeszkadza, to przecież będą sądy i coś tam' chichocze Dama, która wie, że Pierwsza Dama 'sądzi' podobnie.
I Pierwszej i Drugiej pograżano paluszkiem, ale mogli sobie mający realną władzę skoczyć, bo jak już pisałem, wszystko o parę godzin za późno. Kiedy Prokurator Piotrowicz po raz tysięczny 'stawia sprawę poważnie', Pierwsza Dama stawia Premierowi 'warunki brzegowe', bo zaraz jest umówiona na kolejne kawy z Verheugenami. Kiedy Wojewoda Rau znacząco poprawia chusteczkę w pouchette, Druga Dama poprawia plan zagospodarowania czasoprzestrzennego kolejnego dziesięciolecia. 
Doprawdy nie żałujmy już róż 100-Lecia Niepodległości, której nie ma, gaśmy pożar lasu, który nazywa się tożsamość.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 23. października 2018 r.

niedziela, 21 października 2018

Sąsiedzka wizyta

Witam,
Dziś w jesienny, choć jeszcze pogodny poranek z wizytą na rodzinne osiedle Marysin na Bałutach przyjechał mój, w szerokim rozumieniu, rówieśnik ks. Konrad Krajewski z Rzymu. Łódź żyje z pewnością szeregiem innych wydarzeń, publicznie wybory miejskie, kościelnie obchody Ćwierćwiecza świątyni duszpasterstwa artystycznego w Łodzi. Wokół kościoła parafialnego Opatrzności Bożej przy ul. Inflanckiej w niedzielny poranek, też pozornie nic szczególnie innego niż każdej niedzieli.
Fakt, że na rodzinne osiedle przyjechał ksiądz z zagranicy i w macierzystym kościele odprawił Mszę i powiedział kazanie jest dość częsty i nawet w tak 'wyznaniowym' Państwie nie robi większego wrażenia. W swej zwykłości zdarzenie było jednak doprawdy niezwykłe, przyjechał ksiądz KARDYNAŁ. Nie Richelieu, nie Wyszyński, nie Sapieha, a Krajewski- z ulicy za torami, z podstawówki z osiedla domków, liceum między blokami. Najmłodszy z koncelebrujących, młodszy od większości wiernych w kościele, lecz wszystkim w jakiś sposób znany. Nie mogło nie przypomnieć to sytuacji gdy Jezus przyszedł do synagogi w Nazarecie, odczytał fragment z Proroctwa Izajasza, powiedział homilię o bardzo ważnej treści mesjańskiej, lecz najgłębsze skupienie licznie przybyłych wzbudziła potrzeba ochłonięcia z rangi wydarzenia. Parafrazując, zdawało się, że Choć wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego, myśleli: «Czy nie jest to Konrad z Centralnej?»
Było zwyczajnie w najwłaściwszym tego słowa rozumieniu, lecz bez wielkiego splendoru odczuwalne było poczucie tożsamości, rodzinności w rozległej, zróżnicowanej i bardzo zanonimizowanej parafii. Bardzo ważnym wydarzeniem było spontaniczne powitanie Kardynała sąsiada ze wszystkimi wiernymi, bezpośrednio, indywidualnie, z uściskiem ręki, chwilą rozmowy. Pewien jestem, że żywsze i serdeczniejsze nawet niż zawsze 'uporządkowane' jednak posiłki z bezdomnymi wiecznego Miasta. Wśród wielu spostrzeżeń, które zawsze byłyby powieleń licznych refleksji nad instytucją funkcji kardynalskiej, wyborami Bożymi, z ludu wzięciem, zwrócę uwagę na pewien szczegół. W świątyni przy skrzyżowaniu przelotowych tras, w wielkim mieście, Mszę św. odprawia przez ponad godzinę, potem długo na dziedzińcu spotyka się z każdym kto podejdzie-dziesiątkami, setkami, kardynał z Watykanu, najbliższy współpracownik samego Papieża, operujący gigantycznymi kwotami i... przyjść może każdy, nikt nie jest niepokojony przepustkami, wykrywaczami metali, ochroniarzami. 
To domniemanie bezpieczeństwa, domniemanie spokoju, zwane dawniej wprost w prawie immunitetem świątyni, jest jednym z najważniejszych darów, które daje dziś Kościół Państwu. Czy jest to stan niewzruszony? Dla Boga nie ma nic niemożliwego, ale czuwajcie i bądźcie gotowi, czy jeszcze nie my będziemy opłotkami, w wyznaczonych godzinach szli za przepustkami do swoich zamkniętych i pilnowanych na co dzień kościołów, gdyż społeczność multikulturalna będzie uważać to za 'kontrowersyjne'.
Mszę św. zakończył śpiew Boże coś Polskę i właśnie tę Ojczyznę wolną, wolną jak dziś na Marysinie, także od lęku, pobłogosław Panie.
Na stronie archidiecezjalnej jest bardzo ciekawa konfrontacja fotograficzna dwu prymicji ks. Krajewskiego ze świątyni Opatrzności Bożej-prezbiterskiej sprzed 30. lat i dzisiejszej kardynalskiej. Przywodzą na myśl dwa główne dzieła Czcigodnego Parafianina- liturgię i miłosierdzie. Zdało by się odległe. Dbałość o kult Boży z tego precyzją, bogactwem, hierarchią i troska o biednych, schorowanych, ale i na ogół ciężko zobojętniałych religijnie, dla których pierwszą i często jedyną potrzebą na tę chwilę jest zupa, nie Eucharystia. Ta odległość jest pozorna. Wspólnym mianownikiem jest tu właśnie najwyższa dbałość. Ani liturgii, ani miłosierdzia nie da się sprawować zdawkowo, aby było, tak jak czynności administracyjnych, czy edukacyjnych, którym niestety często towarzyszy świadomość- tego i tak nikt nie czyta, na to i tak nikt nie zwraca uwagi. Ten Któremu służy Liturgia widzi wszystko, ten do którego przychodzi się z miłosierdziem wie czego potrzebuje lepiej od nas. I liturgia i miłosierdzie mogą być tylko szczere, namiastkowe nie są 'słabsze', tylko nie istnieją w ogóle. W misji łódzkiego Kardynała łączność tej troski Kościoła widać szczególnie wyraźnie.
Łódź Bałuty, 21. października 2018 r.

piątek, 19 października 2018

Miliard w Środę, miliard w głupotę

Witam,
Dziś 34. Rocznica zamordowania Bł. Ks. Jerzego Popiełuszki. Wydarzenie powszechnie znane, a jednocześnie nigdy zapewne znanym naprawdę być nie mające. Ja np. z wydarzeń publicznych do nauczania początkowego, pamiętam Je (i transmisje z procesu w Toruniu) jako jedno z trzech, obok stanu wojennego i katastrofy w Czernobylie; przy wyborze Jana Pawła II byłem bowiem, już nieco przerośniętym, ale jednak zlepkiem komórek. Analizowanie historiografii i historiozofii tej zbrodni wykonują znaczniej do tego powołani, jednak spojrzę nieco z dystansu.
System kierowany przez KPZR dogorywał i nie miał innego wyjścia. Pozostawał konflikt nuklearny, ale nie brano już tego realnie pod uwagę. Rysował się problem znacznie poważniejszy. Ratowania się kto może. Dogorywał system, dogorywała część pobreżniewowskich towarzyszy, ale w sile wieku lub na dobrym starcie, w ZSRS, autentycznych satelitach (NRD, Rumunia) i terytoriach zależnych (gł. Polska) była rzesza zakorzenionych w tym bagnie, ale chętnych do wypłynięcia w nowej niewiadomej. Głównym arsenałem nie były już wyrzutnie, a polityczne służby policyjne, bo jak 8 lat później pokazał W. Pasikowski w Psach "jezuitów nie zatrudnią". Teczek, pseudonimów, kontaktów nie zaczęto zacierać, a przede wszystkim przekształcać, po 'upadku muru', '4. czerwca' i innych symbolach dla Szczepkowskich, a wtedy, po bankructwie stanu wojennego, w realiach katastrofy elementarnego bezpieczeństwa rynku wewnętrznego. Zabójstwo Ks. Popiełuszki nie było jakimś gigantycznym aktem terroru komunistycznego, nie było nowym Katyniem, procesem szesnastu czy Nila, z Kuklińskim nie zdążono. Było zbrodnią sfrustowanej, skłóconej i ogłupiałej SB, która wiedząc, że sami już się nie obronią, że za lat parę wrócą na swoje ulice, osiedla, wsie, co najwyżej jako milicyjni emeryci, a nie żadni specjalni agenci, zaczęli pozbywać się tych, którzy są na co dzień z tymi ich przyszłymi sąsiadami. Nie zabito Wałęsy, Kuronia, Mazowieckiego, Olszewskiego czy Macierewicza zresztą też, wszystkich ich kalkulowano jako przyszłych 'nowych panów'- kto się okazał nowym, a 'ludzkim', dziś wiadomo. Nie było zamachu na kluczowych biskupów i zwierzchników zakonnych, gdyż precedens Agcy to już uniemożliwiał. Zamordowano bł. ks. Popiełuszkę, Zycha, Suchowolca, ludzi Kościoła, którzy z ludźmi wszystkich klas byli, a jednocześnie wiadomo było, że z Państwem, jakie by nie było, będą zawsze w pewnym rozdziale. Bezwład mechanizmu tej zbrodni wykazała nawet Jej amatorszczyzna i rzucenie przez wyższych morderców (Kiszczak, Ciastoń, Płatek) niższych (Pietruszka, Piotrowski, Chmielewski, Pękala) masom na pożarcie.
Gdzie tu jednak męczeństwo za wiarę? Zdałoby się, przy pięknych intencjach, zwykła rzeź jak u rozkładu wszystkich reżimów. Tak zresztą kwestię tę wiele lat przedstawiano i beatyfikacja dzisiejszego Patrona nie była wcale oczywista. Pierwszym, który rozumiał tu głębię chrześcijańskiej Martyrologii był największy Prymas powojenny śp. Kard. Józef Glemp.
Księdza Popiełuszkę zamordowano bowiem nie za działalność opozycyjną, nie za budowanie polityczno-duchowego mostu dla katolicyzmu nad pogorzeliskiem komuny (prędzej zabito by śp. Ks. Jankowskiego), a za przekraczający wytrzymałość nawet bezdusznego aparatu Apostolat Prawdy i nabożeństwo dla Drogi Krzyżowej, czytelne w każdej Jego homilii. Ksiądz Popiełuszko nie miał przymiotów Zwycięzcy, nie powalał bezpośrednim charyzmatem, porywem słowa czy straceństwem odwagi. Po prostu nigdy nie uważał kompromisu, ani za cel, ani nawet środek. Zamiast powiedzieć do słuchu by porwać, wolał powiedzieć przebacz im, bo nie wiedzą co czynią. Nie musiał mówić 'co rozumie pod pojęciem prawda', bo dla Niego Prawda była Prawdą, a nie pojęciem.
Dlatego z pewnością jest Męczennikiem za wiarę, że przedstawił w skromnej postaci, Chrystusa, który Sam określił się: Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem... choćby i umarł żyć będzie.
Bądźmy realistami, dziś do protestów społecznych, pracowniczych nie potrzeba księdza, Mszy w zakładach, spowiedzi na fabrycznych dziedzińcach. Dziś nie walczy się z władzą, a o władzę, nie walczy się o prawdę, a o pieniądze. Taka jest właśnie skrajnie bolesna prawda: Popiełuszko zrobił swoje, Popiełuszko może odejść. Wałęsa, który 34 lata temu wykrzykiwał ostrzeżenia tym, przez których 'choć włos z głowy Księdzu Jerzemu spadnie", dziś nie musi się nawet martwić o włosy Kijowskiego. Michnik, który szwendał się za Księdzem Popiełuszką udziela gościny na swych po-łamach profesor Środzie (etyczka za przeproszeniem), która z proporcjonalną sobie lekkością bredzi o kapłanach niezłomnych: Popiełuszko Popiełuszkiem, a pedofil kościelny pedoflem kościelnym.
Sądzę jednak, że zgodnie z zasadą Tertuliana, iż semen est sanguis christianorum niejednego jeszcze Bł. Jerzy uprosi dla Polski, gdy renegaci Wałęsów i Śród znów zaczną się i wokół zabijać o przyszłe stołki.
Łódź Bałuty, 19. października 2018 r.

środa, 17 października 2018

Brzytwa chama

Witam,
24. września br. daleko mi było od poczucia sensu wspominania 100. Jubileuszu niepodległości, skoro z co najwyżej niesmakiem spoglądamy na zaskarżanie polskiej ustawy ustrojowej do zagranicznego trybunału. Totalna opozycja, traktująca się, z dużym wsparciem, istotnie obecnych na rynku, mediów jako 'ambasada' Europy w polskim bantustanie, uznała ten jawny zamach niezbrojny za 'bratnią interwencję'. Nie ma po co ukrywać, że przyklasnęła temu znacząca większość prawników akademickich, a kadra sędziowska w gigantycznej większości. Nie z racji konstytucyjnych, czy jurysdykcyjnych, tylko chwycenia tej nieszczęsnej BRZYTWY CHAMA (by nie mylić ze średniowieczną brzytwą Ockhama), niech się dzieje co chce, byle podważyć reformę Ziobry, bo struktura się wali. Nie ma już i nie ma na widoku, żadnych argumentów merytorycznych dla kolejnych zdemaskowań, że układ międzynarodówki lewackiej nie ma żadnego rzetelnego fundamentu, tak w prawie wewnętrznym, jak w legitymacji rozsądku społecznego. Pozostaje surogat demokracji, czyli ulica, niepiśmienna już do tego stopnia, że gdzie się nie pogna, pokazuje kartki, jak czterdzieści lat temu na lotniskach USA, teraz 'Konstytucja', 'Sąd Najwyższy', 'Unia', nagle 'murem za Hanką' oraz oczywiście zagranica, której zaczyna się pytać o wszystko, jak te czterdzieści lat temu: 'ale, co powiedzą towarzysze sowieccy?'. Kiedy brakuje argumentów czytelnych wprost, masowo wysuwają argumenty nieczytelne, mające być skuteczne z boku. Nieważne czy ktoś powinien być SSN, ważne czy kadencja to to samo co sprawowanie funkcji. Nieważne czy ktoś może być prezydentem miasta, ważne, że może być wybrany. Nieważne, że należy sprawę rozstrzygnąć sądownie, ważne aby sprawdzić czy w ogóle Luksemburg da tu kompetencję. Nieważne czy Hanka powinna być członkiem zarządu PO, ważne która nowelizacja statutu jej dotyczy (to ostatnie mnie szczęśliwie zupełnie nie dotyczy). Sam znam na bieżąco odpowiedzi dające się podsumować: 'może i ma pan rację', ale raczej nie może pan tej przedstawiać albo 'te dokumenty mają doniosłą rangę dowodową', ale nie miał pan prawa o tych wiedzieć.
Dziś słyszymy publicznie o wielkim kroku ku suwerenności, którego dokonał Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro, kierując do TK pytanie o konstytucyjność pytań prejudycjalnych spoza materii sprawy do sądownictwa obcego. Co odpowiada 'środowisko'? Nie oświadcza nic na temat takowej konstytucyjności, gdyż odpowiedź merytoryczną zna. Wyraża zgorszenie samym pytaniem. Sędzia  Mazur ze związku zawodowego Themis (zwanego konstytutywnie 'stowarzyszenie') jest 'zszokowany' poddaniem w wątpliwość czy Trybunał Luksemburgski może wypowiadać się o stanie praworządności polskiego sądownictwa, co gorsza mówi to 'jako prawnik'. Twierdzi, że właśnie suwerenność polskiego sądownictwa stawiałaby Polskę na równi z Białorusią czy Turcją. Każde Państwo ma swoje dobre i złe artykulacje, tak Białoruś, jak Belgia (o ile jest jeszcze Państwem), tyle, że na dzień dzisiejszy ta Białoruś jest bardziej szanowana od Polski, bo żaden trybunał europeistyczny nie czuje się poza gadaniną kompetentny do weryfikacji Jej praworządności. Bo nie jest w Unii? Nie tylko, Niemcy w Unii są, a nawet Unia jest w Niemczech, i wprost powiedzieli Brukseli, co ma do Ich sądownictwa. Polska ma być nie w Unii, a używając języka archaicznego prawa międzynarodowego terytorium zależnym Unii. Na to zgody być nie może. Nadzwyczajna kasta (również instytucja prawa ustrojowego wprowadzona przez Themis, a personalnie SNSA I. Kamińską) jest niczym J. M. Arouet, który ponad 200. lat temu powiedział, że ceni sobie wyższość kulturalną Francji nad Rosją, ale cóż, caryca przysyła mu co zimę 40 pelis szynszylich, a on 'bardzo marznie'.
PiS robi bardzo wiele, także na gruncie terenowym, 4 dni przed wyborami Wojewoda Łódzki jednoznacznie powiedział o perspektywie powyborczej w razie reelekcji H. Zdanowskiej, w jedynym możliwym kształcie, czyli z art. 97 ustawy o samorządzie gminnym (ośmielałem się wspomnieć 12. bm.). Towarzyszy temu oczywiście wrzask analfabetów, pustosłowie Schetyny i trele jego orszaku- z radością podchwytywane przez media, do których Pawlak z ludu wzięty wolał dokładać, bo dają większe efekty niż różne komisje (jak wieść taśmowa głosi) i czułe słówka zainteresowanej o 'suwerenie' (kiedyś już wspominałem by zaprzestali używania słów, których znaczenie nie jest im znane).
PiS robi bardzo wiele, ale wciąż o duży krok za późno, wciąż na już przygotowany wrzask uposażonych ze wszystkich możliwych kieszeni środowisk i koalicji. Poza przyspieszeniem, pozostaje jeszcze jedno: determinacja, nigdy się nie ugiąć, nigdy nie zawahać z grzeczności, nigdy nie pójść na 'dobrą kawę' do M. Gersdorf, ani nie uchylać art. 55a. Nie docenią niczego, a pomnożą każdą chwilę wytchnienia. Za rok też będą wybory, tylko nie do rad.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 17. października 2018 r.

wtorek, 16 października 2018

Post quadragesimos annos

Witam,
Fakt, że 40 lat temu Metropolita Krakowski Karol kardynał Wojtyła został wybrany na Biskupa Rzymskiego, jako Jan Paweł II przez 26, 5 roku był Piotrem Swych czasów i czczony jest i będzie jako Święty, jest oczywisty powszechnie. Z tej dziejowej i ponadczasowej rzeczywistości ludzie, instytucje i społeczeństwa wysnuwają, każdy na swój sposób, miliony konotacji, czyniąc Św. Jana Pawła II po części swą własnością, w czym nie ma nic zdrożnego, rozszerza bowiem przesłanie Jego biskupiego motto Totus Tuus, odnoszącego się wprost do Matki Bożej, która wszakże od początku do dziś i na wieczność jest właśnie Człowiekiem. Fakt, że ten konkretny przełom miał miejsce w życiu Świętego 16. października 1978 r. jest wydarzeniem w dacie i niczym szczególnie więcej, papiestwo Biskupa Krakowskiego ma takie samo znaczenie dziejowe wczoraj, za miesiąc, czy w innych dniach 'nieokrągłych', ale jubileusze porządkują ośrodki pamięciowe, co znający ludzką neurologię Stwórca podkreśla już od czasów Wyjścia.
Na pewno nie zamierzam powielać, kontestować, ani ingerować w refleksje, wspomnienia czy podsumowania bardziej do tego powołanych, jedynie zwrócić uwagę na pewne szczegóły, które myślę warto brać pod uwagę w rozwadze świętości tego Człowieka współczesnego. Czy został święty? Nie, święty był całe życie, jak miliardy innych ludzi dziejów, lecz w sposób tak spektakularny, że o powszechne, imienne i bezterminowe wspominanie nie tylko Jego, ale Jego Świętości dopomniano się niezwłocznie po przejściu do wieczności. Czy święty został za coś-cuda, zasługi, postawę, męczeństwo? Też nie. To Jego, jako Świętego, ludzkość swoich i przyszłych czasów, otrzymała po coś. Męczeństwo pogranicza przedwczesnej śmierci po postrzale terrorysty, wieloletnich zespołów chorobowych, ale także męczeństwo bezsilności doraźnej, bycia najpotężniejszym Człowiekiem doczesności, którego przesłanie (będące przesłaniem Boskim dla współczesności) miało minimalne przełożenie na codzienność ludzkości. Nie można ulegać iluzji, że Papież z Polski zmienił cały świat. Owszem, jako jeden z mężów stanu, uczestniczył w dziejowym przełomie końca zimnej wojny, ale przełom ten miał głównie inspiracje ekonomiczne i konsumpcyjne. Upadkowi komunizmu i 'jesieni ludów' przydał się Papież, Kościół już jako 'dobrodziejstwo inwentarza', ale czy Chrystus i Dekalog? Tylko o tyle, o ile są na wzór i podobieństwo nowoczesności. Nie można ulegać iluzji, że ca 130 krajów odwiedzonych, kosmiczne odległości przeleciane, setki milionów na stadionach, słuchających (bardziej słyszących) homilie to Kościół Apostolski, te same kraje, miliardy to też korupcja, mafia, terroryzm, dehumanizacja partnerstwa, rodzicielstwa i seksualności, przemoc fizyczna, psychologiczna i ekonomiczna, puste świątynie, degeneracja nauk spekulatywnych, a przede wszystkim redukcja tożsamości człowieka do czasu jego postrzegalnej tożsamości. Męczeństwo to nie to samo co cierpienie, męczeństwo za wiarę znamionujące świętość, to nie to samo co każde cierpienie z przesłaniem i czytelną alienacją od konkurencji interesu. Męczeństwo za wiarę to dostrzeganie Sensu w bezsensie, to to o czym mówi Św. Jan Chrzciciel, jestem głos wołającego na pustyni. Tej Świętości potrzebował świat i my, względni rówieśnicy tego Pontyfikatu najbardziej, że można dawać świadectwo trwałości, pewności, wierności przekazowi, którego niemal nikt zdaje się nie słuchać, nie zamierza praktykować, że w milionach chcących 'zobaczyć Papieża' widzi się pustkę dziś, ale być może pełne Niebo, za tyle lat, o których liczbie wie tylko Ojciec? Św. Jan Paweł II nie został kanonizowany jako męczennik, tylko wyznawca, pewnie dlatego, że Męczennikiem był całe życie i stało się to męczeństwo treścią wyznawstwa. 
Znów trzeba przypomnieć, że to ćwierćwiecze pontyfikatu to wyznanie wiary Kościoła, w Boga, w Człowieka (choć Obaj są obiektami wiedzy), ale też, co rzadziej zauważamy, wiary w Kościół. W Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą, ale tak się poszerzyły, że Kościół z coraz mniejszym dyskomfortem się w nich, coraz mniej zauważalnie, 'pomieszcza'. Św. Jan Paweł II był bardzo ścisłym analitykiem filozofii doczesności, bardzo przenikliwym artystą, bardzo zrównoważonym dyplomatą. Wyznawał wiarę w unam, sanctam, catholicam et apostolicam Ecclesiam tak silnie, że przekraczał Nią zawężenie postrzegalnej religijności codziennej do kilku mikroregionów świata, laicyzację życia akademickiego, dechrystianizację systemów międzynarodowych, demencję sakramentalną ludzkości. Pozostawił Testament Eklezjalny dla przyszłości narodów, o których po ludzku mógł nie wiedzieć (a może wiedział?). W Katechizmie Kościoła Katolickiego, Kodeksach (obu obrządków), Pastor Bonus, Universi Dominici Gregis, Fides et Ratio, Dominus Iesus, Redemptoris Custos, Slavorum Apostoli... Ten Testament mógł dopisywać potęgą misji ponadczasowej Ojciec Św. Benedykt XVI, tym Testamentem żyje pośród wyzwań współczesności współczesny Pontyfikat Papieża Franciszka.
Tajemnicą Stwórcy pozostaje, że Św. Jan Paweł II nie skorzystał nigdy z uprawnienia dogmatu o nieomylności definicji. Nie ogłosił, 'brakującego' moim zdaniem dogmatu o Miłosierdziu Bożym, którego cześć jest dziś najpowszechniejszym w świecie nabożeństwem Kościoła. Dał tym jednak przykład heroizmu w pokorze wobec wieczności Kościoła, iż Papiestwo liczy ponad dwa tysiące lat, a nie 26 i pół, że Piotrowie kolejnych czasów wypowiedzą i zdefiniują jeszcze bardzo wiele. My już wiemy, że przyszło żyć za Pontyfikatu Świętego, lecz Roma locuta (non Pontifex locutus) causa finita.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 16. października 2018 r.

poniedziałek, 15 października 2018

Volenti non fiat iniuria

Witam,
W niemal przeddzień rozstrzygnięcia o samorządzie w Mieście, które ma kłopoty z prawem bytu, ale ma prawa powiatu, jest jednym z reliktów feudalizmu, gdyż obcy wójt i starosta płacą Mu podatek od nieruchomości za swe trony, burmistrz nazywa się prezydent, a lokalny Duda będzie się nazywał Buda, gdyż faworyta nie może złożyć skutecznie cv do jednostki w której nabory rozpisuje, wiadomo już prawie wszystko. Wyborami do RM i Sejmiku nikt się specjalnie nie przejmuje, gdyż z braku rady powiatu, coczteroletnia roszada jest jedynie liniowa, dzięki zdominowaniu zjawisk społecznych długami konkubenta nawet ...rezydent ...upska pogubił się kogo popch... rzeć, zaś jedyni kandydaci mający coś do powiedzenia do stanowiska, które ma coś do powiedzenia dzielą się na tego co chcieć i tego co móc.
Pani, która w stan cywilny wpisuje 'żyrant' ma zadanie proste, zamiast mówić co szczególnego ma w planie wystarczy, że zamówi za pieniądze w całości 'strony łódzkiej' reklamę, że nawet jej się zdaje, że wolno jej robić to co planuje, za przeproszeniem teraz, zawsze i w wieczności, a o przyziemiu łódzkim dziś dowiedziałem się nowości z jej ust, że nie interesuje jej brudna polityka, ale za to interesują śmieci. Serio nie życzę, by mówiła to na serio.
Pan, który w 3/4 (litra... ernictwa) prezydentem już jest, ma to szczęście, że nie musi obiecywać nic, gdyż jego partia, jak się po 3. latach okazało, wypracowała nową formułę, nie składa obietnic wyborczych, tylko ekspektatywy programowe, które o dziwo (a nawet proszę pani) się spełniają, tzn. są spełniane. Zakładam więc, że póki demokraci, konstytutyści, światowe kongresy i brukselskie espederasty w Warszawie, czegoś nie przewrócą, to te podatki, wodkany w Łodzi spadną, tramwajem spóźnię się gratis, a nie za 90 zł, w podziękowaniu za to, że korzystam z przedsiębiorstwa od którego tylko najstarsza parafia jest w Łodzi starsza. Zakładam też całkiem poważnie, że prędzej parę osób na Bałutach dostanie dach nad głową, a nie zadaszona zostanie Piotrkowska, bo jednemu z wiceprezydentów trymowanie mokło w ogródkach, że nie zostanie postawiony jednorożec z żywicy epoksydowej, tylko dlatego, że obiecałam to Łodzianom- słowo wyższe niż pieniądze, zwłaszcza budżetowe.
PiS ma bowiem to do siebie, że spełniło oczekiwania nie tylko zwolenników, ale nawet wrogów. Sędziostwo, które chciało się poczuć środowictwem, nie poczuło się, a przynajmniej nie na miarę wymarzonych rozczarowań, sodomici jeszcze gdzie nie gdzie mogą liczyć na bicze wodne, turystyka islamistów i aborcjonistów, aż tak jak by się tego obawiano nie spełniła się, VAT jest nieco bardziej uregulowany i podobno multikulti sięgnęło głównie bruku i innych branż budowlanych. Chcącemu bowiem nie dzieje się krzywda.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 15. października 2018 r.

sobota, 13 października 2018

Kogo gorszy codzienność, niech nie czyta

Witam,
Oblicz zbezczeszczenia normy moralnej w przestrzeni publicznej jest tyle, że tzw. 'książka nie opisze', ale jest pewne znamienne zjawisko, które na to obleśne oblicze nakłada jeszcze dodatkową maskę fałszu. 
Wbrew wszelkim średniowiecznym obawom nowoczesność usilnie strzeże poziomu moralności, zwłaszcza by był to poziom w dosłownym rozumieniu. Dziś nie mam zamiaru spostrzegać spraw doniosłych, ale codzienność składa się z tysięcy szczegółów. Takim szczegółem zdaje się być tzw. pasmo szerokiej oglądalności, kiedy różne mające przecież jakąś oglądalność stacje tv przerywają bloki reklamowe serialami, wymieszanymi z ich powtórkami, gdzie jako że chronologia nie ma żadnego znaczenia i tak nie jest, ani być nie musi szerzej postrzegalne. Słyszałem, że noszą one roboczą nazwę dokument fabularyzowany, ale być może jakoś bardziej profesjonalnie. Chodzi o historyjki pod wspólnym mianownikiem: sceny interpersonalne kręcone w jednym mieszkaniu wielkomiejskim (z jedną różnicą Krzyż na ścianie jest tylko u naiwnych starców, albo wyrafinowanych oszustów), w jednym rancho i jednym sekretariacie 'wielkiej korporacji', gdzie wszyscy robią 'projekty'; prospekty ogólne wyjęte są natomiast z reklamówek Warszawy: Wisła z mostami, Pałac Kultury, tęcza, palma. Wspólny jest też mianownik przekazu: pokolenia, seks i pieniądz, czyli wszystko co przez dzieje ludzkość tworzy i dzieli. I tu jest sedno.
Zdałoby się raj, w końcu filmowe historyjki 'z życia wzięte' emitowane są, kiedy w domu powinni być głównie emeryci, bo kiedy strudzone nastolatki mogą nocą spokojnie pokontemplować tv w necie, a przede wszystkim przed swoim telewizorem lecą prawdziwe morderstwa na twardo, horrory i konkretne porno. Dlatego w różnych słoikach, ukrytych prawdach itp. wszyscy są niby grzeczni do zwymiotowania (no chyba, że z urzędu mają być 'wzorowo' niegrzeczni), umawiają się tylko na kawę, do knajpki, piją soczek, albo wodę, dyspensa na piwo jest tylko w mowie i w tle konfliktu, papierosów nie pali NIKT, podobnie zresztą jak nie chodzi do kościoła (no chyba, że z niechęcią wspominana sklerotyczna babcia na wsi zapadłej). Problem w tym, że jest mnóstwo konfliktów, więc nagle się okazuje, że te dokumenty są groteskowo sfabularyzowane, gdyż nagle słyszę 'spieprzaj gnojku', 'odwal się', 'jak mogłeś', 'spaliśmy razem' (no to dobranoc), 'doszło do seksu' itd., jak z Wujka Dobra Rada. Kiedy trzeba wstrząsu, nie ma mowy o codziennym chuju, kurwie czy pierdoleniu (we wszystkich wymiarach semantycznych), tylko są zwracające uwagę gwizdy. Zdałoby się Domowe Przedszkole ciut podstarzałe. Niestety w tej hipokryzji estetyki (także ubiorowej rzecz oczywista) nuża się cała standaryzacja absolutnego dna przesłania moralnego. Wszyscy, poza rozhisteryzowanymi wsioczkami i tępawymi wsiokami, kłamią jak z nut, dziewczęta dzielą się na cichodajki i półkurwia (chyba, że są 'niedzisiejsze'), młodzieńcy na ciacha jednonocne i pięknodusznych gejów. Miłość jako uczucie do czegoś więcej niż zawartość kieszeni i przestrzeni między niemi istnieje już tylko w świecie homoseksualnym. Bogaci kradną i oszukują aż miło, biedni są głupi. Lojalność w pracy polega na konkurencji między nocką na kwadracie, a kartą w bankomacie. Rozwody (jeśli w ogóle bywa z czego) bierze i daje się jak kasę i resztę w kolporterze. Dzieci chodzą do szkoły po to żeby shejtować koleżanki, wpiiiiiiiiiiii kolegom, albo poszantażować nauczycieli za molestowanie... Długo by jeszcze, ale wiadomo o co chodzi. Jedno muszę przyznać, całkiem poważnie, aborcja wciąż uważana jest za, co prawda wybór, ale odradzany, ostatecznie niedochodzący do skutku i jednak zło (choć oczywiście jako wstrząs dziewczyny, a nie zabicie dziecka).
Tu jest cały problem nowoczesnej moralności. Skandalem jest, że ktoś zapali papierosa, wypije z kolegą ćwiartkę, albo powie o kurwie kurwa, a całe bagno modeli zachowawczych to codzienność i norma czasów, w której jednym złem należy wyważać inne.
Podkreślić trzeba, że gdyby wzorem pisku w miejsce 'brzydkich słów', dawać białe plansze w miejsce 'brzydkich zachowań', należałoby na telewizor zawiesić stare (bo jeszcze białe) prześcieradło i nie marnować prądu.
Powodzenia.
Łódź Bałuty, 13. października 2018 r.

piątek, 12 października 2018

A jednak się nie da

Witam, 
Na stronie 48 dzisiejszego, nr 238, wydania Express Ilustrowanego umieszczona jest całostronicowa reklama pn. Komunikat Sekretarza Miasta Łodzi (z użyciem Herbu Miasta Łodzi) informująca w trybie oficjalnym, a jednocześnie patetycznym, że urzędująca Prezydent Miasta Łodzi pani Hanna Zdanowska, teraz i w przyszłości, może sprawować urząd Prezydenta Miasta Łodzi.
            Potwierdzać miałaby to opinia prof. dr. hab. Mariusza Jabłońskiego, konkretyzująca:
1. może kandydować;
2. może pełnić tę funkcję (w razie uzyskania mandatu);
3. może otrzymywać wynagrodzenie prezydenta miasta.
                                             
            Opinia tegoż specjalisty załączona jest w 22. stronicowym dokumencie do stosownego komunikatu na lodz.pl/opinia, wraz z analogicznymi opiniami prof. dr. hab. Marka Chmaja oraz dr. hab. Sabiny Grabowskiej.
            Istotą wszystkich tych opracowań jest błąd w założeniu:
- konkluzji bezwarunkowej kolizji przepisów art. 11 § 2 pkt 1 Kodeksu[1]                                  z przepisem art. 6 ust. 2 ust. prac.;[2]
- ograniczenia oglądu krajowej legislacji do Konstytucji RP i ustaw, w których unormowaniach upatrzono kluczową kolizję, ze szczególnym pominięciem ustawy ustrojowej, tj. ustawy z dnia 8. marca 1990 r. o samorządzie gminnym (ust. sam.);
- konieczności rozległego posiłkowania środkami ad lucas, tj.:
regułami kolizyjnymi, wykładnią, orzecznictwem (w tym międzynarodowym).
                Niewyłożonym błędem jest alienacja opracowań od kwestii konsekwencji ewentualnej dopuszczalności stwierdzanych możności.
            Fundamentalnym błędem jest konkluzja kolizji.
                Kolizja norm zachodzi, gdy takowe odrębne, równie szczegółowo, ale sprzecznie wynikowo, regulują ten sam potencjalny stan faktyczny.
            W przypadku potencjalnej reelekcji Hanny Zdanowskiej jako Prezydent Miasta Łodzi i takowej skutku co do jej prawnie dopuszczalnej aktywności urzędniczo-politycznej, podkreślanej kolizji nie ma.
            27. września br. Hanna Zdanowska, urzędująca PrMŁ i kandydat do tej funkcji w wyborach zarządzonych na 21. bm. została prawomocnie skazana na karę grzywny za przestępstwo publicznoskargowe. Jest zarejestrowanym kandydatem na Prezydenta MŁ w wym. wyborach i brak jest znanych przesłanek wykluczających jej bierne prawo wyborcze, w szczególności z art. 11 § 2 pkt 1 Kodeksu, gdyż ciążący na niej wyrok nie zawiera się w wymienionych w tym przepisie.
            Nie istnieje w obowiązującym prawie przesłanka pozytywna biernego prawa wyborczego, tu zdatna do określenia jako zdolność objęcia stanowiska urzędowego prezydenta miasta w razie wyboru do tej funkcji. Nie ma więc zakazu, poza przeciwwskazaniem moralnym, do kandydowania do tej funkcji, choćby oczywistą była niemożność zawarcia umowy o pracę na stanowisku samorządowym prezydenta miasta (art. 6 ust. 2 w zw. z art. 4 ust. 1 pkt. 1 lit. c ust. prac.).
            Kodeks, ani ust. o prac. nie wymuszają samoistnie by ważnie wybrany prezydent miasta został pracownikiem samorządowym. Z ust. sam. jednak prezydent miasta wykonuje swoje zadania przy pomocy urzędu, którego jest kierownikiem (art. 33 ust. 1 i 3 ust. sam.). Jako kierownikowi urzędu, bezpośrednio podlega mu m. in. sekretarz miasta (art. 5 ust. 3 ust. prac.), stosunek podległości jest przy tym stosunkiem służbowym (art. 33 ust. 5 ust. sam.) , jeżeli w strukturze urzędu, to stosunkiem międzypracowniczym.
            Teoretyczne, jednoczesne funkcjonowanie Prezydenta nie kierującego urzędem, któremu nie podlega choćby sekretarz i urzędu, którym nie kieruje ustawowy kierownik jest:
nierokującym nadziei na szybką poprawę i najpewniej rokującym przedłużanie się stanem braku skuteczności w wykonywaniu zadań publicznych przez organy miasta.
Stąd: Prezes Rady Ministrów, na wniosek MSWiA, najpewniej zawiesi organy miasta i ustanowi zarząd komisaryczny na okres do dwóch lat, nie dłużej jednak niż do wyboru rady oraz prezydenta na kolejną kadencję. (art. 97 ust. 1 ust. sam.).
                Przywoływane i reklamowane przez UMŁ opinie są co do zasady bezprzedmiotowe, zaś konkluzja dopuszczalności pobierania wynagrodzenia PMŁ przez H. Zdanowską w analizowanej sytuacji sprzeczna z obowiązującym prawem, gdyż brak innej podstawy budżetowej wynagradzania prezydenta miasta z innej pozycji budżetowej niż stosunek pracy z urzędem (art. 8 ust. 1 ust. prac.).
A tak już mniej opiniowo. Ciekawe jaka 'strona' w całości pokryła koszty tej reklamy na całą tylną stronę? Czy Sekretarz Barbara Mrozowska-Nieradko pamięta co oznacza poświadczanie w dokumencie nieprawdy co do okoliczności mającej znaczenie prawne? Czy Ryszard Kalisz czuje się jeszcze kompetentny wykonywać zawód uznając, że 'pani Zdanowska nie jest pracownikiem, tylko organem władzy'? Znając poczucie humoru pana mecenasa, być może pojęcie pracownika łączy z pracowitością, a organu z ... organem. Jeżeli Katarzyna Lubnauer, jako matematyk zechciała coś z ogólniejszej logiki, to nie PiS nie ma żadnych szans w Łodzi, tylko Koalicja Obywatelska ma szanse wyłącznie z użyciem Hanny Zdanowskiej i to wyłącznie dlatego, że długo zdaje się być słyszana. (tezy cyt. Express str. 6).
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 12. października 2018 r.



[1] Ustawa z dnia 5 stycznia 2011 r. Kodeks wyborczy;
[2] Ustawa z dnia 21 listopada 2008 r. o pracownikach samorządowych;

czwartek, 11 października 2018

Hasło uniwersalne

Witam,
Od podwórka do Komitetu Noblowskiego i od pyskówek do debat fundamentalnych karierę robią hasła uniwersalne. Tak wnikłe w dyskurs, że jako hasła, poza respektem nie niosą już dla kolejnych pokoleń żadnej konkretnej treści, a przy tym są właśnie uniwersalne, czyli równie operatywne dla wszystkich wypowiadających się. Wiele z takich często wypominam, ze złudną nadzieją, że ograniczenie tych stosowania do przedłożenia na temat, w znaczeniu partykularnym przywróci wartość, a podniesie sens przekazu. Nie o to jednak zapewne szczególnie chodzi, gdyż cudownie jest obracać demokracją, tolerancją, dobrobytem, sprawiedliwością, Europą, anty-... i ...-fobią etc.
Dzisiejsza rocznica przypomina jeszcze jedno hasło uniwersalne, nieco może zakurzone, gdyż mało kto pamięta od czego się wywodzi, ale tym bardziej już hasło i tym bardziej uniwersalne. Chodzi o sobór. 56 lat temu bowiem Ojciec Św. Jan XXIII otworzył Drugi Sobór Watykański, który trwał w sesjach trzy lata. Był to pierwszy i jedyny cykl zjazdów i składania materiałów do zbiorowej wypowiedzi Kościoła, biskupów całego, w założeniu, świata, po światowej wojnie. Jedyny po sformalizowaniu podziału świata na domenę amerykańską i sowiecką, po ustatuowaniu tzw. trzeciego świata w miejsce ziem kolonialnych i misyjnych, po kapitalistycznej redefnicji neoimperiów islamskich, a co pewnie najważniejsze dla Kościoła, w którym Sobory się odbywały: jedyny od formalnego usankcjonowania ateizmu i indyferentyzmu jako konstytucyjnej tożsamości publicznej części świata.
Nie podkreśla się jednak zbyt często, że był to jedyny zjazd biskupów dosłownie całego świata (oczywiście w realnych proporcjach), jedyny z użyciem lotnictwa cywilnego, po upowszechnieniu łączności telefonicznej i względnie nowoczesnych technologii, ostatni przed komputeryzacją i technologią internet. Ta właśnie obserwacja stawia znak zapytania- czy nie był to ostatni sesyjny Sobór w dziejach? Wszakże dziś sobór, o tych samych zadaniach co Watykański II, czyli debaty i formułowania myśli Kościoła w realiach zadawanych przez współczesność niesubordynowaną eklezjalnie, trwa cały czas. Papież, żeby zobaczyć biskupów z Australii (i vice versa) wystarczy jeżeli posłuży się technologiami a la skype, a wymiana schematów w konkretnych sprawach od Pretorii do Vancouver odbywa się na miarę prędkości myśli, a nie wyrobienia paszportów i zapewnienia noclegów dla trzech tysięcy starszych ludzi z całego świata. Prędzej zadałbym pytanie czy formuła konklawe zjazdowego jest nienaruszalna, niż czy odbędą się kolejne Sobory w Ich tradycyjnym rozumieniu.
Ten sprzed pół wieku jednak się odbył. Jego dorobek jest równie przeceniany, co niedoceniany, równie budzi euforię, jak zgorszenie. Przede wszystkim jednak, mimo kilometrów rozważań, we względnie powszechnym odbiorze, pozostaje absolutnie nieznany. Jeżeli jeszcze komuś młodemu hasło sobór mówi coś poza byciem hasłem, to wydaje się ograniczać do odprawiania 'przodem do ludzi', pominięcia łaciny w codzienności kościelnej i zrównania katolicyzmu z innymi 'wyznaniami'. Czyli mówiąc wprost, aspektów w ogóle z dokumentów soborowych nie wynikających. Jest to idealnie to samo, co hasło 'demokratyzacji' w polityce, z demokracją nie mającej wiele wspólnego. Dziś nikt nie zauważa, że Vaticanum II nie zmodyfikowało, ani nie rozszerzyło w żadnej mierze nauczania Kościoła co wiary i moralności, nie zmieniło odwiecznej Liturgii Kościoła bardziej niż ulegała zmianom przez dwa tysiąclecia, samo w sobie nie zmieniło istoty tożsamości Kościoła i bycia poza Kościołem.
Nie ma Kościoła 'przedsoborowego' i 'posoborowego', gdyż co wynika z samej obserwacji Sobór odbył się w Kościele, zebrał, przeanalizował, zsyntetyzował myśli ludzi Kościoła sobie współczesnych, które formułowali, na podstawie swej wiedzy i doświadczenia w czasach wiele lat przed Soborem, a przemyśliwane są wciąż przez ludzi, którzy w większości w czasie obrad sesyjnych nie byli jeszcze nawet narażeni na limbus puerorum. To co obserwują reakcyjni krytycy Soboru- rozprężenie rytów, labilność doktrynalna, imperfektywność prawna, kompromis wobec postaw sekularnych, bezsilność wobec publicznego ateizmu, czy to co krytycy progresyjni- oddalenie Autorytetu Kościoła od codzienności społeczeństw, nieugiętość wobec zawsze istniejących, a pomijanych w oglądzie zjawisk różnorakości postaw seksualnych i partnerskich, elitaryzm duchowieństwa, nimb tajemniczości wokół dóbr doczesnych instytucji kościelnych, nie są żadnymi skutkami, czy winami Soboru. Są to zwykłe transparencje zawsze istniejących problemów rzeczywistości Kościoła wojującego, w równoległym Soborowi czasie rewolucji technologicznej szybciej, łatwiej i prężniej wychodzące na jaw, także w codzienności religijnej.
Sobór w Konstytucjach, Dekretach i Deklaracjach sformułował szereg myśli, interpretacji i wskazań co do sytuacji społeczno-eklezjalnej, na dziś pewnie już nieco archaicznych, nie zmienił jednak przede wszystkim Słowa Bożego, gdyż nikt Go zmienić nie może, nie zmienił Magisterium, gdyż wyraźnie nie miał takiej woli, nie zmienił Prawa Kościoła, gdyż nie czuł się do tego powołany. Był, czego pewnie nie zauważamy, ostatnim przedinternetowym powszechnym forum Kościoła- i to pewnie Jego najdonioślejsze osiągnięcie.
W dzisiejszą rocznicę wspomina się, wyjątkowo nie w rocznicę ziemskiej śmierci, protagonistę Soboru Papieża Jana XXIII, który beatyfikowany został tego samego dnia 3. września 2000 r. z Papieżem Bł. Piusem IX, autorem Syllabus errorum, głową ostatniego Soboru dogmatycznego Watykańskiego I. Nie tylko w tym symbolu przenika do myśli heretyczność koncepcji Kościoła przed- i po-. Także w trwałości bardzo ważnego przepisu:
kan. 1372: Kto od aktu Biskupa Rzymskiego odwołuje się do soboru powszechnego powinien być ukarany... (Kodeks z 1983 r., por. can. 2232, Kodeks 1917). Nie chodzi tu tylko o iluzoryczną próbę zwoływania soboru dla podważania orzeczenia papieskiego, ale o ocenę takowego przez pryzmat (i prymat) tekstów soborowych.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 11. października 2018 r.

wtorek, 9 października 2018

Tajemnicze pięć dziesiątek

Witam, 
Miliony ludzi na świecie, od kilkuset lat codziennie, nawet kilka razy, często, w szczególniejszych okolicznościach- obawy, trudności, pamięci o kimś, czy jakiejś sprawie, a także ze znużenia czy przyzwyczajenia odmawia najprostszy zdawałoby się pacierz, nazwany Różańcem. Zbieg fonetyczny, ale różnie się kojarzy. Dla jednych jest najwznioślejszą modlitwą prywatną, dla drugich uniwersalną pobożnością, dla wielu, zwłaszcza mało lub w ogóle Go praktykujących, symbolem starczej i bezmyślnej dewocji. Dla bardzo wielu czymś oderwanym od modlitwy, łańcuszkiem z krzyżykiem, coś tam symbolizującym- pierwszą Komunię, pogrzeb, pamiątkę z Częstochowy, czy Lichenia, 'wizytówkę' z audiencji generalnej w Rzymie, wisiorek na lusterku obok CD przeciw radarom, czy na dłoniach zwłok. W wersji mini, od szlachetnej analogii do obrączki małżeńskiej, staje się alternatywą lub uzupełnieniem dla pierścienia Atlantów. W tym miesiącu, w październiku- codziennie, lecz przez cały rok w różnych rytmach odmawiany (odprawiany) jest w kościołach i kaplicach jako uroczyste Nabożeństwo publiczne przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, co obok liturgii majowej i Gorzkich Żali cieszy się pewnie największą popularnością, spośród celebr okresowych.
O znaczeniu teologicznym, mistycznym i pobożnościowym Różańca przekazano wiele, znacznie więcej doświadczył każdy kto spróbował tej modlitwy, choćby jako jednej z najpowszechniejszych praktyk wskazywanych jako pokuta ze Spowiedzi. Na ogół zapewne orientując się, że łatwa w swej oczywistości, staje się najpierw nudna, potem trudna, a z upływem czasu potrzebna, czy konieczna.
Cztery (do niedawna trzy) części historiozbawcze, po pięć tajemnic, reflektowanych w odmówieniu Pater noster- 10 Ave Maria- Gloria- od stu już lat: wezwanie anielskie z Fatima. I myślę, że właśnie w kwestii tych tajemnic tkwi cała Tajemnica: trudności, potrzeby, a przede wszystkim indywidualności. Nie da się bowiem rozumowo wyjaśnić, że setki milionów (czy więcej) ludzi, odmawiających setki, czy tysiące razy w życiu rytmiczne pacierze, myśląc, czy choćby na hasło dwudziestu zdarzeń z elementarnej katechezy, każdego dnia, przy każdej dziesiątce znajduje własną, swoją, aktualną tu i teraz interpretację, potrzebę odniesienia emocjonalnego, nawet mimowolnego, choćby protest, czy zastanowienie nad 'niepojętością' rozmyślania przez ludzi nad 'opowiastkami' sprzed dwu tysięcy lat. Naprawdę, już samo zastanawianie się, czy wykpiwanie przez miliony, że inne miliony 'coś' widzą w obracaniu tymi kuleczkami jest fenomenem samym w sobie. Ile razy można znaleźć nową myśl na temat np. Zwiastowania, Biczowania, Wniebowzięcia, Wesela w Kanie? Trzy, trzydzieści, a trzy tysiące, czy więcej? Pewnie tyle samo razy ile nową myśl można znaleźć (i znajduje się) gdy wyświetla się telefon tej samej osoby, ile nadjeżdża ten sam pociąg do pracy, ile włączam ten sam telewizor, odbieram tę samą pensję, odczuwam tą samą irytację, niepewność, satysfakcję, tęsknotę. Tajemnicą różańcową zdaje się być niepojęta połączalność zdarzeń, często niezbyt oczywistych (Ofiarowanie, Agonia, Ukoronowanie, Przemienienie) z codziennością, myślą o sobie, ludziach, potrzebach, wdzięcznościach, frustracjach, pracy, pieniądzach, zdrowiu i wszystkim o czym w ogóle się myśli. Same wezwania dziesiątek zdają się oczywiste. Tysiące pewnie razy słyszałem, czy czytałem nazwę czwartej Tajemnicy Bolesnej: Via crucis, Droga krzyżowa, dźwiganie Krzyża. Po raz pierwszy jednak, po latach, nazwę oczywistą, ale na którą nigdy nie wpadłem: Droga Jezusa na Górę Kalwarię. Właśnie, ta najcięższa katorga fizyczna i duchowa, dla zwykłego człowieka, co nauka ze wszechmiar udowodniła, niewykonalna, była Drogą na Górę, jak w minimalnym odbiciu wszystkie codzienne drogi ku jakiemuś wzniesieniu są zawsze dźwiganiem czegoś.
Jeżeli kogoś modlitwa różańcowa nuży, to już coś dobrego, znaczy że wchodzi ku jakiejś górze.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 9. października 2018 r.

poniedziałek, 8 października 2018

Na początku tak nie było

Witam, 
Tam gdzie sprawy damsko-męskie (oby) od dość dawna widać, że mądrzejsi twierdzili iż dawniej było lepiej. We wczorajszej Ewangelii pojawia się wątek udzielonej przez Mojżesza dyspensy do listu rozwodowego. Chrystus nie miał łatwej odpowiedzi, gdyż musiał zakwestionować prawodawstwo Tego, który wprost rozmawiał z Dawcą pierwszej Konstytucji, lecz uczynił to jednoznacznie. Mojżesz dał wam taką możność w uwzględnieniu waszej już dość podupadłej (trzy tysiące lat temu) skłonności, ale jest to tylko prawo pozytywne. Na początku tak nie było. Kobieta i mężczyzna wywodzą się z zasady jednego ciała i do tego ciała jako małżeństwo zmierzają, tak między sobą, jak w reprodukcji. Eskimos z trudnością przypomina Zulusa, ale kobiety i mężczyźni obu ras mogą bez problemu (poza językowym, ale pewnie już i tak mówią po angielsku) stworzyć i powołać jedno ciało. Podobnie ktoś mówi (i to często): geje i lesbijki byli już w starożytnej Grecji, byli, dawniej też byli, w Sodomie np., ale NA POCZĄTKU TAK NIE BYŁO. Najgłębiej naukowa Księga Rodzaju opowiada o początku człowieczeństwa jako bytu odrębnego pośród zjawiska życia i nie daje przykładu, że Adam był 'zainteresowany', choć nie wiedział jeszcze o innym wariancie, którymś ze zwierząt przyprowadzonych mu do mianowania, mówił 'istota żywa' i następna proszę. Z symbolu jego żebra Stwórca nie uczynił drugiego pana, tylko właśnie nie-wiastę, płeć odmienną, a najściślej ludzką. I powiedzmy jasno, było to przed grzechem pierworodnym, gdy kobieta nie została utworzona jako malum necessarium do rozmnażania, a właśnie jako jasne wypełnienie konstrukcji człowieczeństwa. Tak właśnie było na początku.
Dziś cieszymy się, gdy jeszcze względnie efektywnie jest egzekwowany, i tak selektywny, przepis Kto zabija człowieka podlega karze..., ale na początku było Nie zabijaj. Zakaz, a nie umowa społeczna, taka jak 'kto chce się napić piwa, podlega opłacie 2,50'.
Wszystko się zmienia, na pewno, ale na gorsze. Nie zmienia się jednak przynajmniej ludzki egoizm. Jeśli już nic nie przemawia do nas teoretycznie, to może choć spojrzeć praktycznie: myślimy, rozmawiamy, odczuwamy siebie, bo mieliśmy rodziców, a nie partnerów jednopłciowych i nie potraktowali nas zabiegiem, tylko porodem. O tej refleksji post factum w odniesieniu do tego co było na początku, jak zawsze dobitnie, a w sposób w pełni oczywisty wyłożył Ks. Prof. Karol Szumacher w niedzielnym kazaniu o 9. Polecam co tydzień.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 8. października 2018 r.

sobota, 6 października 2018

Przeciwieństwa się przyciągają

Witam, 
Przyciągają i to na tyle skutecznie, że omijając złoty środek. Histeryczny już w zauważalnej mierze integryzm przedstawicieli zawodów prawniczych (gdyż wcale nie tylko sędziów) i gadanina o środowisku kierująca już ich bardziej w kierunku resortu tegoż ochrony z obszaru zainteresowania dawno pozostawionej na boku (a w zasadzie właściwą stronę, czyli do Nieba) sprawiedliwości, ma swoje głębsze niż stricte polityczne ukorzenienie (w sumie też pojęcie 'środowiskowe'). Cała reforma sądownictwa nie wzięła się tylko i wyłącznie z uwiązania tego nerwu państwowości jako takiej w reinkarnacjach koterii postkomunistycznej klonowaniem via UD, UW do PO, ale z niewydolności, która położyła każdą arystokrację w dziejach, dziś właśnie (paradoks tylko nazewniczy) arystokrację demokracji. Niewydolność ta wywodzi się z degeneracji genetycznej, gdzie niestety klanowość rodowo-majątkowa opanowała już niemal wszystko co zaczyna się od hasła aplikacja, ponadto z lenistwa, które rozkwita tam gdzie nadzór i wybór sprawują ci, z którymi zbyt wiele nas łączy i postępującej niekompetencji. Społeczeństwo proste (zwane przez niedouczonych 'konstytutystów' suwerenem) nie miało już dość sądownictwa i jego kolorowych (przynajmniej żabotami) przybudówek dlatego, że jest post-komunistyczne, platformowe czy innopolityczne, tylko dlatego, że przestało wypełniać już elementarne funkcje poza fasadowymi. Klarowność i skuteczność wyroków karnych straciły jakiekolwiek niemal przełożenie na poczucie bezpieczeństwa, wyroki cywilne stały się bardzo dosłownie 'ewangeliczne': kto ma temu dodadzą, a kto nie ma-zabiorą nawet to co ma. Z tej degrengolady genetycznej wynikł rozwój określonej nędzy i ta nędza z kolei ponownie pogłębiła jakość wymiaru sprawiedliwości wcale nie tylko po środku sal, ale może nawet bardziej w adwokaturze czy paraadwokaturze, czyli radcostwie. Jest to nędza erudycyjna. Od kiedy nie wymaga się by z końcem kursu określonych wątków studiów prawniczych wystarczy by rzecz była znana, a nie trzeba znać się na rzeczy. Od kiedy praca naukowa w dyscyplinach prawniczych ogranicza się do wymiany cytatami, bo nowej myśli systematycznej po prostu prawie nie ma. Od kiedy prawodawstwo jest kosmetyką funeralną, bo nie ma komu doktrynalnie formułować aktów normatywnych. Od kiedy można zaliczać gałęzie prawa z wynikiem dostatecznym. Od wtedy nie można wymagać by  w Konstytucji istniała norma o jakości źródeł prawa. Jest sporo norm precyzujących stosunek między aktami, szczególnie krajowymi, a międzynarodowymi, ale nie ma konstytucyjnego nakazu zupełności, ścisłości i niesprzeczności. Od wtedy nie można wymagać by sprawność orzecznicza była realium, a nie szokującym zaskoczeniem (które o dziwo się zdarza i szokuje uczestników, że trzeba się przygotować do kolejnego posiedzenia na za tydzień, a do końcowego na za trzy tygodnie). Od wtedy nie można wymagać by uzasadnienie było odniesieniem fotografii życia w danej sprawie do obowiązującej regulacji, a nie zbiorem cytatów z innych uzasadnień, albo co już kabaretowe, nieświeżej literatury. 
Nędza nędzą, ale jednak środowiska trzymają się mocno, bo w rozleniwieniu i zaciszu rodzinnym, wysiłkiem intelektualnym coraz rzadziej zakłócanym powstała spora doza przepychu. I o ten przepych zaczęto dbać bardzo skutecznie. Pamiętam, że pierwsze sygnały ostrzegawcze co do figur ze środowiska odbierałem zawsze, gdy zamiast rozmowy, czy kłótni o wątkach prawniczych czy przełożeniu życia na orzecznictwo zaczęły się dyskusje o nartach, żaglach, biletach lotniczych, pubach i gdzie wypada być w sylwestra. Przykro mi, ale wolę adwokata otartego o komunę, który zechce uzasadniać celowość wyroku śmierci w aferze mięsnej, od współczesnego, który prosi o odroczenie rozprawy ze względu na długi weekend (i to jest niestety cytat).
Gadanina Iustitii, mec. Dubois, czy Prof. Rzeplińskiego o standardach europejskiej demokracji ma ze sprawiedliwością tyle wspólnego co ja z Mistrzostwami w hokeja. Nikt jednak nie powie wprost- dajcie spokój dzieciom kwiatom środowiska, które wolą katalogi all inclusiv od katowania myśli Makarewicza (nie daj Boże pomyli się z Macierewiczem).
Podobna sytuacja, w mniejszym, ale też zauważalnym wymiarze zaczyna dotyczyć księży, kiedy niedostatek wiedzy teologicznej przekłada się natychmiast na erudycję w sporcie, samochodach, inwestycjach, ale większości czynności kościelnych, w przeciwieństwie do sądowych odroczyć się nie da.
Jest jeszcze jedna różnica, zwłaszcza w tych dniach czytelna. Najgłębszy krytycyzm wobec środowisk prawniczych, mają ci którzy się w praktyce z nimi zetknęli, literalnie odwrotnie niż co do środowisk eklezjalnych.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 6. października 2018 r.

piątek, 5 października 2018

Ubóstwo to nie dziadostwo

Witam,
Wczorajsza Uroczystość Św. Franciszka z Assyżu, wieńczona unikalnym nabożeństwem Transiti, 'przejścia'-jak tradycja nazywa śmierć tego Świętego przed niemal 800 laty, przypomniała Jego Postać, dorobek i przesłanie.
Postać ciekawa- ówczesnego oligarchy, rycerza, który nie ukrył się przed kłopotami pod pozorem nędzy, a po przejściu kilku wielkich doświadczeń duchowych świadomie dokonał radykalnego wyboru ryzyka ubóstwa mającego Cel. Narzuca się, przynajmniej dla mnie, podobieństwo do względnie współczesnego Św. Adama Chmielowskiego- Brata Alberta, założyciela jednego z porządków Zakonu Franciszkańskiego- Albertynów. Dorobek ogromny, wystarczy zasygnalizować, że po 8. wiekach, z grupki zgromadzonej wokół umierającego 45-latka- wiek wówczas mocno średni, istnieje najliczniejsza i najszerzej aktywna na świecie rodzina zgromadzeń zakonnych. Nie tu miejsce jednak na biografię. Przesłanie wydaje się także bardzo znane, lecz tym razem zwrócę uwagę, że nieco na siłę zniekształcane. W pobieżnym oglądzie miałoby brzmieć: bieda, bieda... i tyle. Jest to interpretacja najbardziej wygodna dla niezbyt kształconych zazdrośników, którzy widząc mercedesa u księdza, zbywają haslem, a gdzie franciszkańskie ubóstwo?, zamiast powiedzieć wprost: "też bym tak chciał", ale wtedy na kim by się poprzeć? Otóż instrument przesłania Św. Franciszka jest znacznie bardziej wymagający, jest nim Ubóstwo, czyli powściągliwość, do granic słusznej potrzeby.
Dziś jest moda na ubóstwo nowoczesne, czyli pewien przepych biedą, oczywiście odpowiednio wygodną. Ulega mu także część kręgów Kościoła, dbająca o to by skromność była tak dbale podkreślona, by potrzeba na ową było wcale nie skromnych środków. A zasada franciszkańska widoczna jest choćby we franciszkańskich świątyniach- jakość i prawdziwe piękno poświęcone Bogu trwale nie ustępuje najświetniejszym bazylikom Rzymu, lecz zakonne domy, stroje, wyposażenie, pojazdy poprzestają wciąż na tym co w Porcjunkuli- co danym czasom konieczne. Nie dlatego Św. Maksymilian Kolbe mógł ewangelizować Japonię, założyć Niepokalanów, być prekursorem myśli o katolickiej telewizji by na to nie miał, ale że miał właśnie na TO, a nie na wszystko inne. Miał na to, co w danej chwili potrzeba, gdy potrzeba było samego życia, miał Je do dyspozycji. Nie nędzarze wydźwigną nędzarzy, lecz zasobni w to co umieją rozdzielić, a nie roztrwonić, dlatego Dzieła Św. Antoniego, wciąż tak efektywnie służą najbardziej potrzebującym całego świata. Nie ci którzy rozkładają duchowe ręce w pustce duchowej uratują sumienia, ale ci którzy we franciszkańskich konfesjonałach całego świata, mają co wraz z rozgrzeszeniem tymi rękoma przekazać. Nie głupcy podniosą naukę, lecz ci którzy erudycję mają wystarczająco uporządkowaną by od Św. Bonawentury, po dzisiejsze szkolnictwo franciszkańskie tę udzielać. Wreszcie nie ci szafarze będą udzielać posług wg słuszności, którzy stypendia sakramentalne muszą przeliczać na akcyzę za paliwo. Ubóstwo daje odwagę, gdy można zdać sobie sprawę, że wróg nie zabierze mi nic ponadto, z czym i tak nie wiążę od dawna osobistych przywiązań, może jednak niegodziwie to zagospodarować, stąd bronić będę, ale już nie dla siebie. Ubóstwo umacnia ufność, a nie łatwowierność, z prostego przeliczenia- skoro wbrew światowej kalkulacji jeszcze daję radę, to znaczy, że gdy nie rozmienię się na drodze słuszności, to najpewniej póki jestem potrzebny, dam nadal. Stąd wielkie znaczenie ma, że wczorajszy obchód kontynuuje dzisiejsza Uroczystość Św. Faustyny, która piórem najprostszej zakonnicy przeniosła na cały współczesny świat suplikację dzisiejszości Jezu ufam Tobie!
Ubóstwo bowiem jest bardzo drogie, najkosztowniejsze jest dziadostwo, które z niczym kończy, choć przemiela miliony.
Pokoju i dobra życzą Franciszkanie całego świata, by nie były to puste słowa, nie potrzeba biedy, potrzeba najuboższej powściągliwości przy najpoważniejszym zasobie. Osiem wieków zakonu Braci Mniejszych przypomina zapowiedź Pana, że tego kto okazał się wierny w rzeczach małych, nad wielkimi postawię.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 5.października 2018 r.

środa, 3 października 2018

Chwina moment nieuwagi

Witam,
Tytułowy moment nieuwagi profesora Stefana Chwina, zawodowego intelektualisty liberalno-demokratyczno-lewicowego, trwał stosunkowo długo, gdyż 15 lat. Rozlegle i nudno rozżalił się na łamach poprawnego do skrajności tygodnika Przegląd nad skandalem, że społeczeństwo zrobiło w krowę liberalno-demokratyczną inteligencję. Zawsze mówię, że przymiotniki są bardzo ryzykowne, bo osłabiają powagę rzeczownika (no nie zawsze, ale gdy już sam rzeczownik jest 'ryzykowny', to już na pewno). O uprzymiotnikowaniu demokracji już coś było. Teraz okazało się, że w pełnym równości świecie demokratycznym, inteligencje też mogą być 'nieco bardziej', taka np. 'liberalno-demokratyczna', a kiedy jeszcze lewicowa, to już naturalny sokrateizm pisarza z Gdańska (nie Grass, ale podobnie w Polsce, jako załączniku do Europy zakochany) aż drży z uniesienia.
Warto jednak przebrnąć marudzenie refleksyjnego eseisty, by dowiedzieć się, że arystokraci demokracji przez moment nieuwagi przez pomyłkę czasem powiedzą prawdę. A no gorzką, a no taką, że tak całkiem wyrolować, cyt.: najważniejszej normy polskiego ducha, czyli normy niepodległości (kc) się nie dało.
Generalnie daleko w tym rozległym wywiadzie z R. Walenciakiem (może nie wywiad nawet, tylko wypełnianie mówcy chwil na oddech) do jakichś nowości, ale warto ujrzeć, że nawet mędrcy z krainy 'demokracji', w której głos normalnych ludzi uważa się za subiektywne odczucie rzeczywistości społecznej, czasem zupełnie odklejone, bywają sfrustrowani przejrzeniem ich cwaniactwa. 
Literat czuje się bowiem zdumiony po prostu tym, że akceptacja wejścia do UE wyrażona w zamierzchłym referendum unijnym (zaznaczam, że najmłodsi, którzy wtedy głosowali mają już Chrystusowe lata), wynikła z przyczyn technokratyczno- unijnym. Skandal na miarę Obrony Poczty Polskiej we Frei Stadt Danzig wynika z tego, że społeczeństwo zwykłe nie poszło do Unii z 'najpiękniejszego' uwielbienia dla gender, zapomnienia o mitach niepodległości, pogardy dla seksualnych lęków katolicyzmu, a najbezczelniej dla zachodnich standardów gospodarczych. To 'my', strona liberalno-demokratyczna wyobrażaliśmy sobie, że mamy społeczeństwo obywateli Europy, a tu zaraz, zaraz... 'masa ludzi' chce dobrej zmiany, ale tutaj, bez kursowania na zmywak. 
I jesteśmy u źródła: DEMOKRACI 'wyobrażają' sobie społeczeństwo, są zdegustowani masą ludzi.
W jeszcze jednym stary Chwin ma rację wszystko rozgrywa się w ludzkiej głowie. Czego nie ruszy, to sprowadza się do edukatorów seksualnych. Zaczyna od gender i zmian płci, a kończy na tym gdzie świat normalny zaczął, na oburzeniu tym, że Adam i Ewa, nadzy w Raju, archetyp małżeństwa, działają jeszcze na 7 mln Polaków. Cienko u Pana z liczeniem, no ale eseje nie powstają na kalkulatorze.
Bogu dziękuję, że choć jestem nieco młodszy od gdańskiego bursztynu, to owszem zastanawiałem się dłużej niż zwykle jak głosować w czerwcu 2003 r. Uważałem, że w unormowanej, stałej współpracy celnej, jakościowej, surowcowej, energetycznej, analogicznej do EWG, Polska uczestniczyć powinna. Wiedziałem jednak, że Schumana, Adenauera, a nawet Kohla czy Chiraca raczej tam już nie będzie, prędzej przedstawiciele licznego Narodu z maleńkiego azjatyckiego Państwa, więc jeśli centrum i tak ma być w USA, to NATO wystarczy. Głosowałem więc NIE i żadne Chwiny dziś mi nie powiedzą, że nie chcąc pederastów i kwot uchodźczych, chciałem kwot dotacyjnych. Jednoznacznie piszę, nikt nie robi Polsce grzeczności współpracując z Nią gospodarczo jako najznaczniejszym Państwem międzymorza i nikt mi nie będzie dyktować, jakie normy obyczajowe i intelektualne są nowocześniejsze od Dekalogu i  scholastyki.
A jeśli ktoś się obawia, że jak się Timmermansy i inne Guy'e obrażą i trzeba będzie oddać subwencje, to przypominam, że żaden z członków starej Unii nie wywiązał się z umów sojuszniczych w 1939 r., a centrum ekonomiczne UE stanowią Niemcy i Francja ze spadkiem Vichy, więc że tak powiem zaliczka reparacji byłaby wpłacona.
Powodzenia,
Łódź Bałuty, 3. października 2018 r.

poniedziałek, 1 października 2018

Contra fidem, rationem et morem

Witam, 
Jeśli ktoś uważa, że Angora nadtytuły czerpie z moich skromnych spostrzeżeń (vide: 29. września br.) to nie te progi. Ja po prostu śmiem się domyślić jak wzniosłą myśl może chcieć przetransponować chałturnik na miarę Wojtka w 133 minutach powielania ludowych opowiastek o księdzach.
Kiedy ktoś już wyda 5 zł na dzisiejsze wydanie tego elitarnego tygodnika opinii zamiast 'ustawiać się w kolejkach' na te Dziady po 50. latach (cóż, pozory nazw nieraz mylą) za pewnie ze 20 i zmęczy okładkę, to zamiast katować 3 godziny z dojazdem w kinie, lepiej przejrzeć ekskluzywny wywiad z twórcą. Poobcować z głębią jego refleksji, by zdać sobie sprawę, że o ile Kościół w istocie stoi na Skale, to Smarzowskiemu przydałyby się krople na żołądek, bo bardziej kluczowy dla twórców organ ma już wydrążony. Refleksji, bo jeśli pan scenarzysta wierzy, że jego dzieło naprawdę będzie 'kroplą, która drąży skałę', to jest nie tylko głęboko, ale obłąkańczo wierzący.
No właśnie, wierzący. Znamiennie wypowiada się de fide: jestem ateistą, zerkam w kierunku kosmosu, nauki i natury. A ja np. nie wierzę, że pod ziemią jest węgiel, ale jak chce włączyć ładowarkę zerkam w kierunku gniazdka  w ścianie. Jeżeli rzeczywistość społeczną ma wiarygodnie analizować i diagnozować facet, który zerkając w kosmos i naturę uważa, że powstało i działa nieprzerwanie tak sobie, bez żadnego Theos, a jeszcze uważa, że ma to coś wspólnego z nauką, to na pewno szkoda 133 minut, nawet na DVD, bez łażenia po multipleksach.
Z nauką może i nawet mieć coś wspólnego, jeśli jest to nauka w ujęciu Wojtka. Bowiem de ratione ma osąd niesłychanie nowatorski: Kościół nie kojarzy mi się z walką o rozwój nauki, tylko przeciwnie- jako jej hamulec. Co się panu kojarzy, to że tak powiem nie ten gatunek sztuki filmowej. Tym nie mniej, ograniczając się już do obzerkanego przez jedynego sprawiedliwego kosmosu. Od czasów egipsko-mezopotamskich, przez Obserwatorium Aleksandryjskie, Kopernika, Lemaitre'a, do Hellera, czy Sedlaka, najwięksi kosmografowie i kosmologowie należeli do kleru-różnych wyznań. Żadna poważna teoria astrofizyczna, kosmologiczna czy biologiczna nie bazuje na nieshierarchizowanej strukturze bytów i braku logiki sprawczej. Kościół od samego początku patrystycznego łączył i łączy Boski kult kreacji z roszczeniem jej rozumienia nauką, która jest danym od Boga, a nie z nikąd narzędziem. Hamulcem dla nauki jest wyłącznie pycha, egzaltowane przekonanie, że jak Smarzowski wiem lepiej, nawet o rzeczywistości, z którą jak sam potwierdza, się nie zetknął, którzy lekko plotą chciałbym, żeby nasze społeczeństwo było mądrzejsze.
Reżyser dziejów nie musi mieć także styczności z obyczajami miejsca, którego nie zna. In materia morum podjął odważnie i prekursorsko powszechność księżowskiej pedofilii. Jest to już skrajne sk... ństwo. Oczywiste jest bowiem, że wystarczy na zasłyszanymi i rozgłoszonym przykładzie ze świata, skonstruować drastyczny kontrast obrzydliwości z niewinnością i autorytetu z degrengoladą, by tłuc na tym kasę, której w zw. z Kościołem obrońca czci dziecięcej tak się brzydzi. Nikt o elementarnym odruchu etycznym nie wyrazi zrozumienia dla aktu pedofilskiego, czyli (najczęściej) zwykłej perwersji pederastii, czy popełnia ten ksiądz, czy stary sutener, czy stajenny, czy inny stary zboczeniec. Robienie z tego jednak branży księżowskiej, to jak robienie, po łódzkich wydarzeniach sprzed parunastu lat, uśmiercania pacjentów, drugą tożsamością personelu pogotowia ratunkowego. Znałem i znam z przeróżnym stopniem poufałości przynajmniej stu przedstawicieli kleru katolickiego. W każdym wieku, o każdym statusie materialnym, intelektualnym, o różnej życzliwości i wiarygodności, od metropolity po brata zakonnego, od pałacu do wiejskiej chałupy i NIKT nie tknął mojej d... y. Znam tysiące ludzi o całym spektrum stosunku do klerykalizmu-od euforii do nienawiści, każdy o księżach pedofilach słyszał, wielu zna więcej szczegółów niż o własnej seksualności, ale NIKT nie zetknął się osobiście, ani choć empirycznie. Pedofilia księży w Polsce jest jak trójkąt bermudzki, każdy się owego obawia, ale nikt kto (z przeproszeniem) przeleciał, nawet nie zauważył. Jeżeli Wojtek chce nastraszyć czytelników wysmarzonymi statystykami z Australii, to niech lepiej zachęci rolników do ubezpieczenia przed szkodami od kangurów.
Jedno z jego czczej gadaniny wziąłbym jednak poważnie, mniejsza o kontekst: w Czechach jest jedna msza na tydzień, a nie pięć dziennie, jak w Polsce. I to jest konkretne wskazanie Skarbu, który w swej błogiej nieświadomości posiadamy, i to jest ostrzeżenie, że niedaleko jest tragedia- nie tylko geograficznie.
Choćby wiele jeszcze miało się w materii tego filmowego wygłupu wydarzyć, ani słowa więcej, Oscar nie grozi. Bluźnierstwa były, są i będą, lecz stat Crux, dum volvitur orbis.
Łódź Bałuty, 1. października 2018 r.