wtorek, 6 listopada 2018

Ignorantia, mater cunctorum errorum, vitanda est.

Witam,

Logicznie rzecz ujmując, stan terminalny jest dylematem najprostszym: każda droga prowadzi do kresu.
Przełożywszy to jednak na dyskurs socjomedyczny, uwzględnić należy, że mowa o stanie terminalnym jako tym etapie choroby człowieka, gdy ta, jednostkowa, teraz przeżywana, nie rokuje inaczej niźli śmiertelnie, choćby nie zaszły inne przyczyny, spoza obszaru tej choroby. Stoimy tu zaiste przed dylematem, ale nie jest dylematem, a prowokacją, kwestia,  którędy człowiek cel ten osiągnie, kto i jak może lub powinien mu podówczas pomóc, a co najważniejsze nie utrudnić.
Trwoga dylematu finału choroby zabójczej, wynika z bardzo wielu przyczyn natury emocjonalnej, ale główna przyczyna tkwi jednak w sferze intelektualnej. W niezdawaniu sobie sprawy, unikaniu, a wręcz, wbrew wszelkiej logice, zaprzeczaniu, że całe życie doczesne człowieka jest stanem terminalnym. Niezależnie od stopnia realizmu filozoficznego oglądu świata i człowieka, dla każdego jest pewnym, że z chwilą indywidualnego wyodrębnienia genetycznego każdego człowieka, rozpoczyna się jego wieloetapowe lub momentalne zbliżanie ku śmierci. I z tą chwilą rozpoczyna się wielki dylemat stanu terminalnego brzmiący: którykolwiek z niezliczonych implikantów zostanie wzięty pod uwagę, implikat jest jeden i tu nazywa się śmierć biologiczna, co np. Krzysztof  Zanussi przeniósł na tytuł głośnego filmu Życie jako śmiertelna choroba, przenoszona drogą płciową.
Skoro jednak tak, to po co cała długa, jak długa jest historia ożywionej materii i jak ta historia skomplikowana, procedura zmierzania do tej śmierci? Czy świat nie byłby lepszy, gdyby nas na nim nie było? Być może tak, ale zapewne nie byłby wówczas światem. Tu właśnie odpowiedź daje dylemat medycznego stanu terminalnego. Wiadomo ku czemu przez Ziemię człowiek zmierza, kwestią wywołaną jest jakość tego zmierzania.
Medyczny stan terminalny jest soczewkowym obrazem terminalności całego życiorysu. Trwa statystycznie krócej (choć wiemy, że wielokroć jest jedyną treścią życiorysu), krzywa życia jest najbliżej prostej kresu, lecz przeciwnie do asymptoty granicę osiągnie. Oczywista świadomość nieuchronności kresu, nieuchronności tej sprzeciwia się najostrzej, taka jak amplituda starania o uniknięcie wobec bezsilności tego starania, w medycynie zwana agonią czyli z greckiego walką, podobnie jak pierwszy etap Męki Pańskiej ascetyka tytułuje agonia Iesu Christi in horto Getsemani.
Na jakość całożyciowej drogi człowieka, oprócz woli Kreatora, wyrażanej także w  transcendentnych człowiekowi prawach funkcjonowania naturalnego, woli indywidualnej każdego człowieka mają niewymierny wpływ czynniki, choć ludzkie, to zewnętrzne. Jeśli mowa o rzeczywistościach najbardziej tu przekrojowych, to należy wskazać na dorobek empirii, terapii i regulacji. W każdej z tych rzeczywistości dorobek ogólny może być ogromny, ale na jakość odczuwalną dla osoby wpływ ma świadomość tego dorobku. Świadomość tego kto uczy, leczy, normuje i tego kto jest nauczany, leczony, uprawniany i zobowiązywany. Jak uczy bowiem IV. synod toledański w 633 r. ignorantia, mater cunctorum errorum, vitanda est.
Granica etyczna uświadamiania nieuchronności śmierci, o której w obszarze kognicji prawa materialnego, wykład przedstawia, jest kategorią etyczną, zatem należącą do naukowego oglądu wolitywnej, nie zaś tylko zdeterminowanej, działalności człowieka. Aktywność ta jest bądź w pełni spontaniczna, bądź uregulowana. Uregulowana bądź autonomicznie, bądź jurydycznie. Stąd ekspresywna kategoria etyczna mieści się w prawie stanowionym.
Z podległością prawu aktywności ludzkiej jest bowiem podobnie, jak z podległością państwową powierzchni ziemskiej. Jeśli jakiś obszar nie podlega żadnej regulacji, to tylko dlatego, że zostało tak uprzednio uregulowane.
Uświadamianie nieuchronności śmierci brzmi w przedłożeniu akademickim absurdalnie. Jak można uświadamiać o czymś, co jest nieuchronne? Tym bardziej, jeśli wszyscy wiemy, że śmierć jest archetypem nieuchronności. Jaka więc może być granica dla uświadamiania, skoro jak wspomniałem, to z nieświadomości pochodzą wszystkie błędy, skoro nie co innego niźli legislacja wywodzi z niewiedzy (ignorancji) szereg ujemnych skutków dla w owej tkwiących?
Otóż na płaszczyźnie międzyludzkiej codzienności sytuacja ta jest inna. Można wręcz postawić tezę, że im rzeczywistość jest bardziej oczywista, tym owej publicystyka staje się bardziej dyskrecjonalna. Tak jest z nierównością społeczną, życiem seksualnym człowieka, obrotem pieniężnym, tak jest par excellence ze śmiercią. Dlatego też obok stawiania dyrektyw jest zadaniem prawa rozwiewanie wątpliwości i to nie tylko tam, gdzie wynikają one z usprawiedliwionej niewiedzy, ale szczególnie tam, gdzie z zadawnionych, fałszywych ‘umów społecznych’, że jest coś czego nie ma, a na ogół, że nie ma, a przynajmniej nie dotyczy mnie to co jest.
Ułuda, że ‘śmierć mnie nie dotyczy’, ‘nie dotyczy moich bliskich’, że napomnienie memento mori, jest złorzeczeniem, jest mitem, którego postęp cywilizacyjny nie tylko nie usunął, jak bardzo wielu mitów kosmologicznych i anachronizmów antropologicznych, lecz ugruntował i uczynił natchnieniem relacji społecznych, w których jednocześnie lot na Marsa wydaje się przedsięwzięciem przewidywalnie leżącym w potencji każdego rozwiniętego technologicznie państwa, natomiast własny zgon traktowany jest przynajmniej tak odlegle, jak bombardowanie miast japońskich w 1945 r.
Z całym przekonaniem mogę oświadczyć, że nie byłoby bariery niemocy wobec medycznego stanu terminalnego, w aspekcie rozmowy w jego trwaniu o śmierci, gdyby nie wypieranie jej ze świadomości przez cale życie. Nie byłaby jednak wypierana przez całe życie, gdyby nie tkwienie w dwu fałszach.
Pierwszym jest absolutyzm doczesności. Według tego stanowiska, człowiek musi zdążyć ze wszystkim tu i teraz, bo jak tylko umrze, to nie tylko skończy się wszystko dla niego, ale skończy się wszystko w ogóle. Doprowadza to do absurdu egoistycznego, jakoby nic istotnego nie było przede mną i nie będzie po mnie, a ja sam i mój samookreślony interes jest centrum bytu świata. Skoro więc ze mną ma się skończyć wszystko, to jako że dla załatwienia wszystkich spraw świata potrzeba czasu, sama świadomość śmierci, a już szczególnie jej bliskości, mi go odbiera, zatem okrada. Stanięcie wobec oczywistości śmierci  i to nie w ogóle, a mojej, mierzalnie bliskiej, jest stanięciem wobec bankructwa, a uświadomienie tej oczywistości zdaje się być etycznie naganne, jako wyłudzenie dóbr. Fałsz ten skutkuje szeregiem nadużyć na polu prawnym, co w innej formie przedstawia literatura w postaci Hetmana Branickiego w Weselu Wyspiańskiego, czy Piłata w Mistrzu i Małgorzacie Bułhakova.
Drugim jest stanowisko absolutyzmu abnegacyjnego. Według tego wszystko co w życiu się dzieje, z ochroną tego życia na czele, nie ma sensu, gdyż jako prowadzące wyłącznie do śmierci nie ma żadnej istotnej roli do odegrania. Usprawiedliwia to każde zaniedbanie, gdyż staranie o dobro doczesne miałoby być stratą czasu. Podobnie jak w pierwszym biegunie fałszu, absurd sprowadza się do ochrony mienia w postaci czasu, który i tu i tu okazuje się niepotrzebny. Tu również prawo musi stać na przeszkodzie ogromowi nadużyć, gdyż pogarda życia jest a rebours tak samo kryminogennym egoizmem. 
W obu, etyczne położenie uświadamiającego o bliskości nieuchronnej śmierci jest jednak na ogół społecznie potępiane, tyle że z pierwszego punktu widzenia, jako ostrzeganie, że już, a z drugiego, jako rozczarowywanie, że dopiero.
Prawo pozytywne zmierza do wyprowadzenia emocji człowieka i społeczeństwa z obu tych fałszywych aksjomatów, ale ma w tym ontyczną przeszkodę; jako tworzone przez samych ludzi i same społeczeństwa, nigdy granicy etycznej w tym zakresie nie uchyli, ale może i powinno ją maksymalnie racjonalizować.
Niezależnie w jakim systemie odgórnym prawo pozytywne się zasadza, co praktycznie sprowadza się do tego, na ile od transcendencji deklaratywnie się odcina, nie wykonstruuje, w sposób racjonalnie dowodny, że fakt życia i śmierci może wyniknąć z determinacji ludzkiej. Człowiek z każdym dniem produkuje i produkować będzie coraz efektywniejsze mechanizmy nieożywione, w większości i ogromie aspektów, efektywniejsze od niego samego, ale samą myślą, przy najdoskonalszej aparaturze, nie wykonstruuje nowego żywego organizmu, czy to jednokomórkowego, czy ludzkiego. Siebie, innego człowieka, docelowo całą ludzkość, z wielką dozą perfekcji człowiek jest w stanie zniszczyć, ale nie jest w stanie spowodować tego, nawet wobec siebie, nieinstrumentalnym aktem swojej woli. Człowiek może wreszcie z postępem myśli technologicznej wydłużać życie biologiczne, ponad realne zagrożenia, relatywnie bardzo odlegle, ale nigdy nie uczyni go nieskończonym. Zatem, niezależnie od tzw. światopoglądu, nie da się skonstruować systemu prawnego, dla którego życie i śmierć nie będą rzeczywistościami zastanymi.
Każde prawo stoi więc na stanowisku respektu wobec życia i śmierci. Życie i śmierć, jako rzeczywistości przez prawo nie ustanowione, a respektowane, nie mają przymiotu etycznego dobra lub zła. Zauważmy, że pre-preambuła wszystkich praw, którą, choćby w refleksji nad encykliką Humani generis papieża Piusa XII, stanowi 11 pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, przyznaje kwalifikację dobra dziełom Bożym, lecz tchnienie życia i sankcję ‘pomarcia’ wskazuje nie jako stworzone, lecz jako apriorycznie przez Boga posiadane.
Dlaczego więc życie podlega ochronie prawa, zabójstwo jest zbrodnią, groźba wobec życia jest ipso iure groźbą karalną i, vice versa szereg norm uważa działanie w ochronie życia, za szczególnie, ekstraordynaryjnie nawet, usprawiedliwione?
Dlatego, że każde prawo uważa wyznaczenia czasu zgonu człowieka za przekraczające kompetencje innego człowieka. Prawo nie uważa śmierci za zło jako takie, skoro wiąże z nią rozliczne implikacje [cywilne, procesowe], a wszakże ex iniuria ius non oritur; nie uważa też, za samoistne dobro, gdyż nakazuje przed nią chronić. Uściślam jednak: nie przed śmiercią, gdyż jest nieuchronna, a przed śmiercią przedwczesną możności, której regulacja przekracza ludzką kompetencję.
Uświadamianie nieuchronności śmierci jest wobec tego etycznie nie tylko dopuszczalne, ale nakazane, nie tylko w stanie medycznie terminalnym, ale właśnie w stanie jej pozornej abstrakcji. Temu służą rozliczne zakazy i nakazy w prawie [administracjnym, ochrony pracy, reglamentacji obrotu chemicznego i konsumpcyjnego]. Każda norma odnosząca się do bezpieczeństwa odnosi się de facto do uświadomienia nieuchronności śmierci, przez uświadomienie zagrożenia śmiercią przedwczesną.
Gdy śmierć, jak w stanie medycznie terminalnym, traci już argument przedwczesności, etyczny nakaz uświadomienia nabiera imperatywu, przeciwnie do ludowego sentymentalizmu, gdyż każdy dzień może być ostatnim dla dokonania świadomego rozliczenia ze swoją doczesnością [sakramentalną, moralną- np. spowiedź Jacka Soplicy w Panu Tadeuszu, prawną- prawo spadkowe, ‘tragiczne’ mity o przywoływaniu śmierci przez sakrament chorych czy sporządzenie testamentu, nie ma co przywoływać, przyjdzie sama].
Należy wprost wskazać, że zaniechanie uświadomienia nieuchronności śmierci jest zawsze przekroczeniem etycznej granicy naszego obowiązku. Może być, wtedy gdy jest jeszcze wariantywna, zabójstwem z  zaniechania. Natomiast, gdy nawet jej bezpośrednia bliskość jest oczywista, zaniechanie takie nie jest gestem miłosierdzia, a choć delictum imperfectum, to z pewnością crimen laesae iustitiae.
Z ujęcia prawno- etycznego należy podkreślić, że naganny moralnie fałsz omijania zagadnienia bliskości ‘rozpadnięcia się domu doczesnej pielgrzymki’ nie wynika na ogół z żadnej czułości wobec bliźniego, a z własnej obawy, że niewiele wiemy o tym, za prefacją 86., ‘przygotowanym w Niebie, wiecznym mieszkaniu’. Zwodzenie bliskich, bagatelizowanie powagi sytuacji, wynika niestety z tego, że w ocenie właściwych do tej wiadomości, powaga sytuacji utożsamiana jest z ‘grozą’ sytuacji, a to z kolei wynika z asekuracji przed społecznym odbiorem, że zawiadomienie o bliskości agonii jest dowodem zaniedbania. I nie jest tu winien tylko ten, kto się asekuruje, ale przede wszystkim ogólnospołeczna postawa ciągłego przekraczania etycznej granicy nieuświadamiania o nieuchronności śmierci. Postawa wynikła z uwikłania w mitologię, np. o tym, że czerń przystoi śmierci dlatego, że jakoby jest smutna, a nie dlatego, że jako suma barw, jest wyrazem doskonałości.
Wspomnieć należy tu stary frazes, że ‘w domu wisielca nie mówi się o sznurze’i zadać pytanie: czy po to, aby bez obaw wieszali się dalej, czy raczej aby już nikt się tam nie powiesił?
Noctem quietam et finem perfectum concedat nobis Deus omnipotens, kończy ostatni pacierz Kościoła, wiąże zatem kres doskonały z oczekiwaniem spokojnym, a nic nie skutkuje dolegliwszym niepokojem niż tkwienie w niewiedzy.
Łódź Bałuty, 6. listopada 2018 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz