poniedziałek, 1 października 2018

Contra fidem, rationem et morem

Witam, 
Jeśli ktoś uważa, że Angora nadtytuły czerpie z moich skromnych spostrzeżeń (vide: 29. września br.) to nie te progi. Ja po prostu śmiem się domyślić jak wzniosłą myśl może chcieć przetransponować chałturnik na miarę Wojtka w 133 minutach powielania ludowych opowiastek o księdzach.
Kiedy ktoś już wyda 5 zł na dzisiejsze wydanie tego elitarnego tygodnika opinii zamiast 'ustawiać się w kolejkach' na te Dziady po 50. latach (cóż, pozory nazw nieraz mylą) za pewnie ze 20 i zmęczy okładkę, to zamiast katować 3 godziny z dojazdem w kinie, lepiej przejrzeć ekskluzywny wywiad z twórcą. Poobcować z głębią jego refleksji, by zdać sobie sprawę, że o ile Kościół w istocie stoi na Skale, to Smarzowskiemu przydałyby się krople na żołądek, bo bardziej kluczowy dla twórców organ ma już wydrążony. Refleksji, bo jeśli pan scenarzysta wierzy, że jego dzieło naprawdę będzie 'kroplą, która drąży skałę', to jest nie tylko głęboko, ale obłąkańczo wierzący.
No właśnie, wierzący. Znamiennie wypowiada się de fide: jestem ateistą, zerkam w kierunku kosmosu, nauki i natury. A ja np. nie wierzę, że pod ziemią jest węgiel, ale jak chce włączyć ładowarkę zerkam w kierunku gniazdka  w ścianie. Jeżeli rzeczywistość społeczną ma wiarygodnie analizować i diagnozować facet, który zerkając w kosmos i naturę uważa, że powstało i działa nieprzerwanie tak sobie, bez żadnego Theos, a jeszcze uważa, że ma to coś wspólnego z nauką, to na pewno szkoda 133 minut, nawet na DVD, bez łażenia po multipleksach.
Z nauką może i nawet mieć coś wspólnego, jeśli jest to nauka w ujęciu Wojtka. Bowiem de ratione ma osąd niesłychanie nowatorski: Kościół nie kojarzy mi się z walką o rozwój nauki, tylko przeciwnie- jako jej hamulec. Co się panu kojarzy, to że tak powiem nie ten gatunek sztuki filmowej. Tym nie mniej, ograniczając się już do obzerkanego przez jedynego sprawiedliwego kosmosu. Od czasów egipsko-mezopotamskich, przez Obserwatorium Aleksandryjskie, Kopernika, Lemaitre'a, do Hellera, czy Sedlaka, najwięksi kosmografowie i kosmologowie należeli do kleru-różnych wyznań. Żadna poważna teoria astrofizyczna, kosmologiczna czy biologiczna nie bazuje na nieshierarchizowanej strukturze bytów i braku logiki sprawczej. Kościół od samego początku patrystycznego łączył i łączy Boski kult kreacji z roszczeniem jej rozumienia nauką, która jest danym od Boga, a nie z nikąd narzędziem. Hamulcem dla nauki jest wyłącznie pycha, egzaltowane przekonanie, że jak Smarzowski wiem lepiej, nawet o rzeczywistości, z którą jak sam potwierdza, się nie zetknął, którzy lekko plotą chciałbym, żeby nasze społeczeństwo było mądrzejsze.
Reżyser dziejów nie musi mieć także styczności z obyczajami miejsca, którego nie zna. In materia morum podjął odważnie i prekursorsko powszechność księżowskiej pedofilii. Jest to już skrajne sk... ństwo. Oczywiste jest bowiem, że wystarczy na zasłyszanymi i rozgłoszonym przykładzie ze świata, skonstruować drastyczny kontrast obrzydliwości z niewinnością i autorytetu z degrengoladą, by tłuc na tym kasę, której w zw. z Kościołem obrońca czci dziecięcej tak się brzydzi. Nikt o elementarnym odruchu etycznym nie wyrazi zrozumienia dla aktu pedofilskiego, czyli (najczęściej) zwykłej perwersji pederastii, czy popełnia ten ksiądz, czy stary sutener, czy stajenny, czy inny stary zboczeniec. Robienie z tego jednak branży księżowskiej, to jak robienie, po łódzkich wydarzeniach sprzed parunastu lat, uśmiercania pacjentów, drugą tożsamością personelu pogotowia ratunkowego. Znałem i znam z przeróżnym stopniem poufałości przynajmniej stu przedstawicieli kleru katolickiego. W każdym wieku, o każdym statusie materialnym, intelektualnym, o różnej życzliwości i wiarygodności, od metropolity po brata zakonnego, od pałacu do wiejskiej chałupy i NIKT nie tknął mojej d... y. Znam tysiące ludzi o całym spektrum stosunku do klerykalizmu-od euforii do nienawiści, każdy o księżach pedofilach słyszał, wielu zna więcej szczegółów niż o własnej seksualności, ale NIKT nie zetknął się osobiście, ani choć empirycznie. Pedofilia księży w Polsce jest jak trójkąt bermudzki, każdy się owego obawia, ale nikt kto (z przeproszeniem) przeleciał, nawet nie zauważył. Jeżeli Wojtek chce nastraszyć czytelników wysmarzonymi statystykami z Australii, to niech lepiej zachęci rolników do ubezpieczenia przed szkodami od kangurów.
Jedno z jego czczej gadaniny wziąłbym jednak poważnie, mniejsza o kontekst: w Czechach jest jedna msza na tydzień, a nie pięć dziennie, jak w Polsce. I to jest konkretne wskazanie Skarbu, który w swej błogiej nieświadomości posiadamy, i to jest ostrzeżenie, że niedaleko jest tragedia- nie tylko geograficznie.
Choćby wiele jeszcze miało się w materii tego filmowego wygłupu wydarzyć, ani słowa więcej, Oscar nie grozi. Bluźnierstwa były, są i będą, lecz stat Crux, dum volvitur orbis.
Łódź Bałuty, 1. października 2018 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz