niedziela, 28 października 2018

In hoc Signo vinces

Witam,
Lat temu 1706 Konstantyn, zwany później Wielkim starał się zdobyć wreszcie Rzym w konflikcie plemiennym z Maksencjuszem i zdobył Urbs, pokonując Tybr przy zawalonym moście mulwijskim. Zwycięstwo to otworzyło nowożytność polityczną współczesnej Europy przez zjednoczenie zachodniego Cesarstwa i uznanie religii chrześcijańskiej rychłym edyktem mediolańskim. Zjednoczenie Cesarstwa było spełnieniem ambicji i politycznej i realizmu administracyjnego Konstantyna, natomiast uznanie chrześcijaństwa- religii nowej, nieprzystającej kulturowo do zlatynizowanej wersji wierzeń helleńskich, pochodzącej z obrzeżnej z Azją prowincji, traktowanej dotąd jako pretekst do czystek i prześladowań społecznych, zdawałoby się absurdem w koncepcji państwowotwórczej. Konstantyn nie był filozofem, zapewne też nie miłośnikiem futuryzmu cierpienia, nie mógł w koncesji dla chrześcijaństwa upatrywać zalążka sukcesu gospodarczego. Cóż więc mogło się stać? Skoro coś przeciwnego rozsądkowemu oglądowi sprawy, a jednocześnie porażającego sukcesem, zapewne stał się, w umownym skrócie, cud. Wszelkie dane łączą trzy kolejne zdarzenia. Ujrzenie przez Konstantyna na horyzoncie nieokreślonego zjawiska wizualnego wraz z przeświadczeniem o zasłyszeniu głosu mówiącego Mu in hoc Signo vinces, zwycięstwo w trudno obliczalnym starciu, opanowanie Rzymu i uwolnienie chrześcijaństwa (co stało się dopiero początkiem drogi do chrystianizacji rzeczywistości publicznej). Jaki miał być ten Znak, w którym wg Swej iluminacji nabrał pewności zwycięstwa? Tradycja mówi o Krzyżu, także o XP. Oba są wykonalne meteorologicznie na italskim nieboskłonie jesiennego wieczora. W tym nowocześni krytycy upatrują bujdę o wizji konstantyńskiej, że to przecież zwykła astronomia, gra świateł o zmierzchu, zorza, halo etc. Zgoda, Pan Bóg między innymi jest Panem stworzenia, więc nie potrzebuje technologii z festiwalu światła na Piotrkowskiej, bo środki przyrody ma na zawołanie, Pan ma narody wszystkie pod nogami, Jego się chwała wznosi nad gwiazdami jak mówi psalm z dzisiejszych nieszporów. Więc nie temat w tym czy wizja była z promieni słonecznych, laseru czy jodku srebra, temat w tym dlaczego akurat ta? Zórz tego rodzaju wodzowie różni, wcześniej i później widzieli wiele, być może i różne rzeczy zdarzało się im wtedy słyszeć. Cud jest w tym, że Konstantyn ujrzał 'zwykłe zjawisko atmosferyczne', skojarzył owe z Tym Znakiem i uwierzył przekonaniu, absurdalnemu, że w Tym zwycięży. Gdyby przyjechała delegacja Maksencjusza wytargować warunki, gdyby usiadł ze swoimi wodzami, przeliczył wszystko i uznał na zimno 'pewnie zwyciężę', gdyby nawet coś mu pobłyskało i zmęczony dniem pomyślał 'zwyciężę i tyle', nie byłoby w tym nic dziwnego. Wiele sukcesów militarnych opiera się na strategicznej kalkulacji czy ryzyku, ale to oparte było na pokorze wodza. Uwierzył Komuś nowemu, że 'ty zwyciężysz', ale nie własnymi siłami, a w jeśli nawet znanym, to dość pobieżnie, obcym Znaku.
W ten sposób Krzyż przez siedemnaście już wieków jest publicznym Znakiem zwycięstwa, także w sztandarach, orderach. Nowoczesność jednak ma i na to swą diabelską interpretację. Krzyż, dwie przekreślone listwy, często po prostu listewki, bardzo przeszkadza. Niesłychanie potężną siłę musi mieć Znak, w którym nie tyle może już pragnie syty zachód zwyciężać, ale którego niepojęcie się boi. Owszem często jeszcze szczęśliwie gorszy, budzi sprzeciw, gdy ktoś chce usunąć Krzyż z urzędu, szkoły, miejsca pracy. Owszem Krzyża nie ma już w sądach, wielu instytucjach administracji- tam gdzie ważą się sprawy człowieka, nie ma w wielu mieszkaniach, ale dlaczego? To właśnie jest pytanie o siłę Krzyża. Dlaczego bać się w tak stechnicyzowanym świecie nauki dwóch niemal kresek? Przecież jeśli ktoś nie wierzy, że symbolizuje taki krucyfiks narzędzie Męki Zbawiciela, to i tak nie ma dlań znaczenia, a jeśli wierzy, komu taki 'zabobon' miałby przeszkadzać? A tym, którzy szczytów poznania nie osiągają, bo 'wierzą i drżą' (jak ci wspomniani niedawno przez Prezesa 'różni szatani'). Spotykam sędziny z pierścionkami atlantów, urzędników z czerwonymi sznureczkami, nie uważam za powód uznania, ale w sumie 'głupota nie boli'. Pamiętać jednak trzeba, że Konstantyn całej teologii Krzyża również nie znał, a uwierzył. Krzyż ma w sobie siłę, w zwycięstwo której, jeśli nie wiara to intuicja buduje respekt. Jeśli dziś nie chce się Krzyża w przestrzeni publicznej, artystycznej czy edukacyjnej to dlatego, że podświadomie tkwi obawa, że ktoś w Nim zwycięży, zwycięży z tymi którzy nie chcą, a więc bitwa o most mulwijski trwa co dzień. Co dzień nie tylko ktoś żywi przekonanie, że jego zwycięstwo jest w Krzyżu, ale wielu żywi złudne przekonanie, że mogą wygrać tam gdzie Krzyża nie ma, choćby miał być to cmentarz. Tylko jaki znak nadnaturalny ujrzą na horyzoncie jako ostatni?
Łódź Bałuty, 28. października 2018 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz